Hope is dangerous thing

560 41 44
                                    

Płatki śniegu wirowały, tnąc powietrze tego mroźnego wieczoru. Szron osiadł na oknach i pobłyskiwał srebrzyście w blasku lamp gazowych. Za wieloma szybami, dostrzec można było tłoczących się ludzi, noszących wielobarwne potrawy i żwawo rozmawiających. Była to bowiem Wigilia Bożego Narodzenia. Tylko pojedyncze osoby na zewnątrz pędziły, aby czym prędzej skryć się w ciepłym budynku. Wśród nich powoli kroczyła [kolor] włosa dziewczyna, która z pozoru była widokiem niecodziennym, a jednak nie zwracała niczyjej uwagi. Szła boso, gdyż pogubiła gdzieś swoje pantofle, które zresztą były tak zniszczone i podziurawione, że nie nadawały się nawet na rozpałkę do pieca. Każdy krok przemrożonymi, czerwonymi stopami na oblodzonym bruku sprawiał jej ogromny ból. Nieśmiało wystawiała blade dłonie, oferując przechodniom zapałki, ale niestety każdy z nich kompletnie ją ignorował. Nie mogła wrócić do domu bez zarobionego grosza, gdyż jej ojczym sprał by ją do utraty przytomności, a może zrobiłby coś jeszcze straszniejszego. Poza tym i tam wiało chłodem z dziury w dachu, a wszyscy w izbie przymierali głodem, i patrzyli na siebie wilkiem. Ledwo przytomna dziewczyna porzuciła wszelką nadzieję i zapaliła pierwszą zapałkę. Miłe ciepło otuliło jej ręce, ale nie na długo, ponieważ wiatr szybko zdmuchnął płomień. Paliła zapałkę po zapałce aż w końcu ostatnią, rozogniła całe pudełko. Uśmiechnęła się, gdyż przyjemny żar ognia przypomniał jej o babci, która wielokrotnie tuliła ją do piersi, opowiadała baśnie i karmiła najsmaczniejszym jedzeniem. Kiedy umarła wszystkie szczęśliwe momenty stały się jedynie mglistą jawą.
,,Wygląda na to, że zaraz się zobaczymy, kochana babciu" - pomyślała i popatrzyła na gasnący płomień. Całe jej ciało było tak sztywne z zimna, że nawet ledwo mogła poruszyć powiekami, aby mrugnąć. Usłyszała jeszcze tylko stukot końskich kopyt i kół dorożki w oddali, zanim wszystko w jej oczach zaczęło się rozmywać i wypełniać mrokiem aż ostatecznie runęła ciężko na biały puch.

***

- Kim jest ta dziewoja, która tam śpi? Może zgodziłaby się popełnić ze mną podwójne samobójstwo? I to jeszcze w święta - ach jak pięknie! - wesoły głos wysokiego bruneta rozbrzmiewał w pomieszczeniu. Zaglądał on przez próg do salonu ponad głową drugiego mężczyzny o długich rudych włosach, spiętych czarną wstążką. Trzymał plik kartek w górze i uśmiechał się złośliwie.
- Dawaj mi to i poszedł won! - rudowłosy zaciskał pieści, piorunując gościa wściekłym spojrzeniem.
- Jak zawsze nie znasz się na żartach, Chuuya. Jednak nie chce mi się z tobą sprzeczać w taki dzień. - rzucił arkusze na ziemię, założył cylinder i zaczął kierować się do wyjścia. - Może pójdę do tych uroczych panien i podpalę się świeczką z choinki? Albo zachłysnę się kością z indyka? - fantazjował, wychodząc na zewnątrz i nie zamykając za sobą drzwi.
Chuuya wściekle trzasnął nimi, aż ogromny zegar, stojący nieopodal zadźwięczał cicho. Zebrał papiery z podłogi, starając się uspokoić i powstrzymać, aby nie pobiec za nietypowym współpracownikiem, i nie wszcząć bójki.

Dziewczyna po ponad 2 godzinach snu lekko uchyliła powieki i ujrzała wijące się płomienie w dużym kominku, nad którym wisiał jakiś sielankowy obraz oprawiony w złote ramy. Choć temperatura w pomieszczeniu była wysoka, samo wnętrze wydawało się surowe, martwe - jakby nigdy niezamieszkane. W pokoju nie było widać, żadnych świątecznych ozdób ani choinki. Ciężki i gruby koc przygniatał jej ciało, przyjemnie ogrzewając obolałe kości. Badawczo przesunęła ręką po delikatnym i aksamitnym materiale, którym był obszyty, ale nie potrafiła go nazwać. Szybko pojęła, że absolutnie wszystko jest nie tak. Dotarło do niej, że wcale nie umarła, a jest w czyimś domu, dlatego też gwałtownie poderwała się do pozycji siedzącej. Zaszumiało jej w głowie, a rażący ból rozniósł się po kościach.
- Co za licho mnie tu przywiało... - wymamrotała, pocierając swe obolałe czoło. Przeniosła wzrok na mężczyznę, który pojawił się w pokoju i wydawał równie zdziwiony. Ubrany był w białą koszulę z krawatem, jasnoszarą kamizelkę i spodnie tego samego koloru. Strój dopełniał czarny surdut z połyskującymi mosiężnymi guzikami.
- Och na pewno pani się przestraszyła! Już wyjaśniam całą sytuację. - zakłopotał się własnym nierozgarnięciem i spowodowaniem martwej ciszy. - Nazywam się Chuuya Nakahara i jestem gospodarzem tego domu, ale mniejsza o to. Znalazłem panią w ciężkim stanie na ulicy. Nie mogłem nawiązać z panią kontaktu, dlatego stwierdziłem, że najrozsądniej będzie przyjechać tutaj. - wyglądał na wyraźnie zestresowanego i ważył każde słowo niczym dziecko tłumaczące się przed rodzicami.
- Ach tak... - odpowiedziała cicho, przenosząc wzrok na swoje dłonie. Wpadła w konsternację jakże po jej aparycji, młodzieniec nie zauważył, że jest zwykłą żebraczką, żywą padliną zbliżającą się do kresu ludzkiego upodlenia. Nawet jeśli to akt fałszywego filantropizmu, powinni tu być inni ludzie, którzy mogliby mu pogratulować tej łaski z iście ,,szlachetnego serca". Tymczasem nie było tu zupełnie nikogo.
- To piękny uczynek. - skwitowała oschle. - Chyba nie mam niczego czym mogła bym się odwdzięczyć, prócz samego dobrego słowa. Jestem więc bardzo wdzięczna jednak nie potrzebuję już od pana żadnej pomocy ani tym bardziej opieki. - zaczęła opuszczać stopy na drewnianą podłogę.
- Proszę się położyć i odpoczywać. Dopiero co otarła się pani o śmierć z wyziębienia a teraz widocznie trawi panią choroba. Głupotą byłoby wychodzić w takim stanie, chyba że jest pani kolejnym z tych bezczelnych samobójców. - zabrzmiał bardziej surowo niż tego oczekiwał, więc zmienił ton. - Mojej służby nie ma, bo odesłałem ich na ten dzień do rodzin, więc jesteśmy tu sami. I bez obaw, bo nie mam żadnych złych zamiarów, przysięgam. - położył dłoń na piersi po lewej stronie.
Słowa człowieka, który ewidentnie nigdy nie zaznał tego co ona bardzo ją dotknęły i rozdrażniły. Zacisnęła usta w cienką linię i dopiero chwilę potem odrzekła:
- A cóż to za życie, kiedy każdy dzień jest piekłem i śmierć byłaby najsłodszym lekarstwem. W przeciwieństwie do tych bezczelnych samobójców jestem zbyt tchórzliwa, by po nie sięgnąć. Nie zrozumie pan tego jak to jest wywodzić się z domu takiego jak mój. I jeszcze przyniósł mnie na salony narażając się na zniesławienie. Jeśli ktoś to widział, ludzie będą ohydnie plotkować. Osoby pana sfery, muszą bardziej uważać na opinię. - chciała powiedzieć mu coś o wiele gorszego niż oczywistość o której głupstwem jest zapominać. Czuła się jednak w tym momencie bezsilna. Gula w gardle rosła coraz bardziej i musiała się mocno starać aby nie wybuchnąć płaczem.
- Mam w poważaniu opinię ludzi. Ratując kogoś, nie popełniam grzechu. Proszę mnie jeszcze chwilkę posłuchać. - usiadł obok i spojrzał na nią oczami o kolorze szafiru, głębokimi niczym ocean. Poczuła zapach wody kolońskiej, lecz był on bardzo subtelny i nie przyprawiał jej o mdłości jak w przypadku wielu innych mężczyzn.
- Nie jestem jakimś dobrodziejem i niezbyt leży to w moim interesie, ale dziś do tego popchnęła mnie jakaś dziwna siła, zrządzenie losu i ku tej teorii się skłaniam. Jednak jeśli była to jedynie ciekawość, nuda lub inna egoistyczna pobudka? Sam tego nie śmiem stwierdzić, więc proszę zrobić według własnego uznania. Nie będę dłużej zatrzymywał, bym nie był powodem, dla którego robi pani taki gniewny grymas. - na jego twarzy widniał spokój i choć lekko się uśmiechał w jego obliczu można było wyczuć melancholię, znużenie, a nawet i smutek, który widocznie próbował ukryć. Dwoje młodych ludzi, całkiem sobie nieznajomych, wpatrywało się w siebie przez chwilę i tylko skwarczenie ognia w kominku przerywało głuchą ciszę.
- [Imię]. Tak mam na imię. - zaczęła i machinalnie otarła oczy. - Zostanę. Po prostu nie godzi się, żeby spędzać taki wyjątkowy, świąteczny dzień, całkiem samemu. Niewybaczalne. Uratował mnie pan, dlatego postaram się umilić ten czas, choć w żadnym wypadku nie jestem jakąś panią do towarzystwa. - westchnęła i zaczęła się powoli uspokajać. - To jedyne jak mogę się odwdzięczyć.
Mimo wszystko wizja spędzenia trochę czasu w tym miejscu była lepsza od wychodzenia na mróz, kiedy jej nogi wciąż były skostniałe. I zawsze to jakiś powiew świeżości w jej szarym, nudnym życiu, gdzie każdy dzień wygląda identycznie, ewentualnie z przykrymi niespodziankami. Nie mogła zaprzeczyć, że ciekawiło ją jak dalej potoczy się to spotkanie.
- Niewybaczalne? - mężczyzna zdziwił się na potok tych słów, wypowiedzianych tak bezczelnie i silnie, których nie spodziewał się po tej wymizerniałej, ledwo żywej dziewczynie. Zanim zdążył coś dopowiedzieć, rozległo się głośne burczenie. [Imię] poczerwieniała na twarzy i złapała się za brzuch.
- No tak, jesteś głodna, panno [Imię] - zerwał się z kanapy. Nie mam nic konkretnego, ale służka zostawiła przygotowane ciasta i mogę coś jeszcze przyrządzić.
- Ty...? - szybko ugryzła się w język, nim rzuciłaby kolejną złośliwą uwagę. - Pomogę, znam się na gotowaniu. - wstała powoli z kanapy i pogładziła poobrywaną sukienkę.
- W głębi duszy na to liczyłem. Nie chciałbym wywołać dziś pożaru i spalić pół miasta. - Spojrzał w dół na ich stopy. - Ale najpierw buty.
- Buty? - Nie chciała zastanawiać się, kiedy wcześniej młodzieniec mógł spalić pół miasta i czy możliwym było to przegapić, lecz również zerknęła w dół. Zobaczyła nieopodal skórzane kozaki na obcasie sięgające do kolan.
- To buty służącej, ale nie obrazi się, kiedy zamiast nich dostanie nowe. Od teraz należą do pani. Rozmiar powinien się zgadzać, zgadując po wzroście.
Choć duma i honor wywiercały jej dziurę w mózgu, aby upominku nie przyjmować, to zdrowy rozsądek znów wziął górę.

[Chuuya x Reader] ,,Hope is dangerous thing'' AU FAIRY TALEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz