Lauren
Lucy Vives pojawiła się w drzwiach mojej łazienki w momencie, w którym bym się jej nigdy nie spodziewała. Podskoczyłam gwałtownie na dźwięk jej głosu i o mało nie upuściłam ręcznika na podłogę. Zwróciłam głowę w kierunku drzwi, w których stała kobieta, patrząc na mnie badawczo. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, zarumieniła się lekko i odwróciła wzrok.
- Wybacz. - nerwowo wyginała palce. - Nie słyszałam twojej odpowiedzi, więc uznałam...
- Nie szkodzi - przerwałam jej i poprawiłam ręcznik, nie spuszczając z niej oczu. - O co chodzi, moja partnerko?
Uśmiechnęła się nieznacznie na ten zwrot, ale nadal nie odważyła się na mnie spojrzeć. I dobrze. Nie przekraczała granic, które ustaliłyśmy. I tak czułam się nieco nerwowo, bo w końcu nic, po za ręcznikiem, mnie nie zakrywało.
- Muszę jechać - powiedziała cicho. - Mój mąż wylądował dziś w szpitalu i - wzięła głęboki oddech. - Muszę wziąć dzień wolnego.
- Och.
Na prawdę nie było mnie stać na nic więcej, chociaż powinno. Lucy najwyraźniej to wyczuła i uśmiechnęła się blado.
- Nie będzie to problemem? - zapytała cicho.
- Nie... - mruknęłam i znowu poprawiłam ręcznik.- Dam Ci nawet dwa dni wolnego, jeśli będziesz tego potrzebowała.
Pokręciła głową i zaśmiała się. Wyczułam w tej reakcji nieco stresu, a przede wszystkim wydawała się być spięta.
- Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne. Mój mąż... zawsze wylizuje się bardzo szybko.
George, małżonek mojej partnerki pracuje jako ochroniarz celebrytek, co dość często naraża go na niebezpieczeństwo, związane z pukniętymi fanami i tego typu innymi sprawami. W przeciągu ostatnich kilku miesięcy, wylądował na sali operacyjnej czterokrotnie, a Ally, moja przyjaciółka, która go operowała, załamywała ręce i ostrzegła go, że jego organizm może nie wytrzymać następnego razu. Po mimice i mowie ciała Lucy, wnioskowałam, że było gorzej, niż chciała mi powiedzieć, ale z jakiegoś powodu zgrabnie ukrywała ten fakt.
- Wiemy obie dobrze, jak to wyglądało - przypomniałam jej cicho i spojrzałam jej prosto w oczy. - Idź. Masz trzy dni wolnego i nie waż się wracać wcześniej, Lucy Vives.
Westchnęła ciężko i zwróciła się do mnie bokiem, chcąc już najwyraźniej wyjść, ale coś ją zatrzymało. Rzuciła mi bystre spojrzenie.
- Dzwonił do mnie Tommy. - oświadczyła z powagą. - Twój zespół dostał nową i kurewsko kontrowersyjną sprawę.
- Kure... kontro... co? - spojrzałam na nią ze zdumieniem. Skoro już używała przekleństw, to na prawdę musiała być cholernie kontrowersyjna. - Gadaj jeszcze, zanim pójdziesz - nakazałam.
Skinęła głową, przygryzając lekko wargę i przez ten czas, ani razu nie spuściła wzroku poniżej linii mojego podbródka. Musiało to być dla niej ciężkie, bo z reguły nie lubiła wzrokowego kontaktu, z nikim, nawet z mężem. Miało to ścisły związek z jedną z spraw, które kiedyś prowadziła... zostawiła na niej trwały i nieschodzący odcisk. Nic, ani nikt nie mógł jej za bardzo pomóc. Nawet psychiatrzy nie byli w stanie.
- W Miami Herald został zamordowany dziennikarz - zaczęła ostrożnie, badawczo mierząc moją twarz spojrzeniem, najwyraźniej próbując dopatrzeć się mojej reakcji. Gdy wzruszyłam ramionami, odetchnęła lekko i kontynuowała. - Cóż... ofiara podobno zadarła z księdzem. Pamiętasz Thomasa Borrowa, który napisał niedawno artykuł o lokalnym księdzu i jego dziwnych powiązaniach? - gdy skinęłam głową, wciągnęła jeszcze raz powietrze przez nos i wypuściła je powoli. - To, no cóż... właśnie on został zamordowany.
CZYTASZ
Czarci artykuł [Camren fanfiction]
FanfictionW Wigilię 2018 roku ginie dziennikarz - Thomas Borrow, pracujący w popularnej redakcji dziennikarskiej Miami Herald. Okoliczności śmierci są co najmniej tajemnicze, a artykuł, który napisał tuż przed śmiercią zdaje się być podpisanym wyrokiem, ponie...