"Zaklęty"

114 5 5
                                    

Sigurd opuścił głowę w pozdrowieniu przed czarnowłosą nastolatką siedzącą na wysokim krześle za stołem. Jej blada twarz odcinała się ostro od żałobnej czerni. Wyglądała groteskowo w sukni należnej dojrzałej damie, ale z drugiej strony ciężko się dziwić - niedawno zajęła miejsce pani rozległego majątku.

- Pani – odezwał się. - Od tygodnia przeczesuję las, ale nie natrafiłem na ślad bestii.

Milczała chwilę, patrząc na niego spod przymkniętych powiek. Podniosła dumnie głowę, emanując chłodem i spokojem, zaskakującym jak na dziecko, które zostało sierotą zaledwie kilka tygodni temu.

- Mienisz się wiedźminem – odparła donośnym głosem nie znoszącym sprzeciwu. – Wynajęłam cię i słono zapłaciłam za to, byś pomścił mego ojca i matkę, a nie wałęsał się bez celu po lesie. Jeśli przyszedłeś żądać większej zapłaty, nie dostaniesz jej. Mamy umowę i oczekuję, że się wywiążesz.

Sigurd zacisnął szczęki w bezsilnym gniewie. Najchętniej przełożyłby smarkulę przez kolano i złoił jej skórę. Nie budziła jego sympatii ani współczucia. Nie wydawała się też tak słaba, na jaką chciała wyglądać. Medalion drgnął nieznacznie, ale Sigurd postanowił to zignorować.

- Pani, czy jest coś, co mogło umknąć twojej uwadze, kiedy opowiadałaś mi o szczegółach śmierci rodziców?

- Zginęli przez bestię szalejącą w moim lesie, to wszystko, co musisz wiedzieć. Odejdź i nie wracaj bez jej głowy.

- Ale…

- Odejdź zanim stracę cierpliwość.

Wstała z krzesła, skinęła dłonią na zarządcę, który siedział obok i wyszła z sali, nie zaszczycając Sigurda spojrzeniem. Od niej niczego więcej się nie dowie, służba też nabrała wody w usta. Przeczucie, że to zlecenie nie jest warte żadnych pieniędzy stawało się tym silniejsze, im dłużej się tym zajmował.

Służący odprowadził Sigurda aż do śmierdzącej końskim łajnem stajni. Wiedźmin zauważył, że mężczyzna przez całą drogę unikał jego wzroku. Patrzył chwilę, jak Sigurd zakłada ogłowie, wyjrzał na zewnątrz, po czym wrócił i dokładnie zamknął za sobą drzwi stajni.

- Panie wiedźminie – odezwał się ledwie słyszalnym szeptem. Nie mógł powstrzymać drżenia rąk. – My proste ludzie są i żyć w spokoju chcemy. Lady Morgana nie rzekła całej prawdy. – Służący rzucił strachliwe spojrzenie na odrzwi. – Chodzo słuchy, że pewnego wieczora pan zabrał żonę i córkę. Gdzie nie wiadomo i już żywcem nie wrócili. Dwa dni później do dworu wpadła Morgana w podartej sukni i cała we łzach. Opowiadała, że bestyja rozszarpała rodziców na strzępy.

- Jakim cudem ocalała?

- Tego nie wim, panie. Ale tak się składa, że straszna szkarada w lesie grasować poczęła od tamtego czasu.

- Gdzie to było dokładnie? – Może w końcu będzie miał jakiś punkt zaczepienia. Bestia mogła mieć niedaleko leże.

Sługa wzruszył ramionami i pokręcił głową.

- Któż to wie… Lady mało co z nami teraz goda. Biedaczka, po tym wydarzeniu, ja żem nie widział na jej twarzy uśmiechu, a wcześniej to taka pogodna dziewuszka była.

Sigurd zacisnął pięści w frustracji. Nic. Wróci do tego pierdolonego lasu, znowu będzie szukał tropu i zapewne nic nie znajdzie. Czy nic już nie mogło być proste? Czy prosił o zbyt wiele? Chciał tylko znać jedno miejsce, gdzie mogła być bestia. Wracać i pytać Morgany o to nie miało najmniejszego sensu. Dała mu do zrozumienia, że nie odpowie na żadne pytanie. Wyprowadził konia ze stajni i rozejrzał się po podwórzu.

- Powiedz mi jeszcze coś. Rodzice lady często przyjmowali duchownych? – zapytał służącego, który miał zamiar już się ulotnić.

Ten zatrzymał się w pół kroku i spojrzał badawczo, a potem tylko wzruszył ramionami.

- Nie wiem, cóże na myśli masz, panie. Ale, takich co na gusłach się znajo, tom widział. Nawet jakieś modły tu odprawiali i magiczne rytuała.

Wiedźmin kiwnął głową w zamyśleniu i wsiadł na konia. Poczuł na łydce nagły uścisk. Spojrzał na sługę, który patrzył na niego przerażonymi oczami.

- Panie – rzucił szybko z napięciem w głosie. – Chata guślarza w kniei spalona doszczętnie. Ani chybi zginął w środku. Dziwna sprawa… Miej się na baczności.

Z tymi słowami odszedł pośpiesznie. Wiedźmin obserwował go, zanim nie zniknął w otwartych drzwiach dworu.
Sigurd wyjechał na trakt wiodący przez las. Im dłużej zajmował się tą sprawą, tym większy zamęt ogarniał jego serce. Zastanawiał się, na ile bestia jest z krwi i kości lub chociaż czegoś, co można usiec mieczem. Być może to czyjaś zła wola otumaniająca ludzi w posiadłości? Sługa wyglądał na szczerze przerażonego.

Ale ten guślarz? Spalona chata. Bestia na pewno nie podłożyła ognia. Co tu się, do cholery, działo?

Słońce chowało się za ścianą lasu, wyzłacając szczyty świerków. Mrok szybko gęstniał pod koronami drzew, potęgując uczucie grozy. Sigurd zatrzymał się tuż przed drzewami, zsiadł i sięgnął do sakwy. Wyjął skrzyneczkę z eliksirami. Zażył kilka, patrząc w głąb kniei, podskórnie wyczuwając zagrożenie i napięcie. Zanurzył się w las, ciągnąc konia za uzdę. Nasłuchiwał szmerów i trzasków. Medalion ani drgnął.
Z leśnego poszycia podniósł się cień, mruknął przeciągle i podążył śladem wiedźmina.

***

ZaklętyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz