Ostateczność

42 2 4
                                    

Las zdawał się dusić Sigurda. Wyczuwał potężną magię i napięcie. Gdzieś rozległo się nieludzkie wycie. Musiał się śpieszyć. Cmoknął na konia, ściągnął mocniej wodzę dla lepszej kontroli i ścisnął łydkami boki zwierzęcia, zmuszając go do galopu. Lawirowanie między drzewami w błocie było wyzwaniem zarówno dla niego, jak i dla klaczy.
Coś rozbłysło w oddali. Starał się przyśpieszyć jeszcze bardziej. Jedną ręką, tą ze złamanymi palcami, ściskał wodzę, drugą trzymał miecz. Przyćmiony ból połamanych palców sprawiał, że manewrowanie koniem było o wiele trudniejsze, ale miał nadzieję, że otępiający wpływ eliksirów jeszcze chwilę potrwa.

Słyszał warczenie bestii i nieludzki krzyk Morgany. Toczyli ze sobą walkę. Był już naprawdę blisko, kiedy powietrze przeciął strumień ognia. Czubek sosny zajął się płomieniem. Koń stanął dęba. Zraniona ręka nie wytrzymała i Sigurd spadł ciężko w błoto. Przez krótką chwilę słyszał przeszywający pisk w uszach i ból w czaszce podobny do tego, który odczuwał, kiedy był przygwożdżony przez bestię. Z wysiłkiem uniósł się na kolana i chciał złożyć znak aksji i dosiąść z powrotem konia, ale w zdrowej ręce trzymał miecz, a przez złamane palce nie mógł złożyć znaku drugą. Jeszcze jeden strumień ognia i kolejne drzewo zaczęło się palić. Koń zarżał i uciekł w głąb lasu.
Wrzask młodej wiedźmy rozległ się z siłą, która przypominała huragan. Sigurd puścił się biegiem, walcząc z zacinającym deszczem, błotem i zmęczeniem, które niechciane wkradało się w ciało.

Wkrótce dosięgnął polany, z której dochodziły odgłosy walki. Zobaczył, jak mała wątła figura dziewczyny opiera się górze futrzanych mięśni. Bestia starała się ją dosięgnąć kłami i pazurami, ale Morgana odpychała ją potężną magią. Jej szpony płonęły ogniem i oświetlały twarz wykrzywioną dziką wściekłością. W tym momencie Sigurdowi wydawała się samą ciemnością.

- Dalej! Tylko na to cię stać? – krzyknęła gniewnie.

Sigurd szybko ocenił sytuację, ale zatrzymał się przy linii drzew. Dawni kochankowie stali naprzeciw siebie w zawieszeniu pełnym napięcia. Potwór otworzył paszczę, ukazując ostre zęby. Sigurd zastanowił się szybko, czy mówi coś do niej telepatycznie. Wszedł ostrożnie na polanę. Bestia poderwała łeb i spojrzała na niego żółtymi ślepiami. Dopiero teraz dostrzegł w nich głęboki smutek.

- Chciałem, żebyś zrozumiał – odezwał się łagodnie głos w głowie wiedźmina.- Czy możesz jej pomóc?

- Dokonała już wyboru – odkrzyknął Sigurd próbując przekrzyczeć wiatr i deszcz.
Morgana spojrzała wściekle.

- Masz szansę! Moja magia wiążę go w miejscu.

Sigurd czuł ból w głowie i w ręku. Dodatkowo medalion drgał z wielką siłą. Wiatr szarpał włosy, deszcz smagał twarz. Magia pomiędzy bestią i Morganą była boleśnie namacalna, niczym ściana, przez którą będzie musiał się przebić.

Zrobił krok w przód i podniósł miecz, ale nie był zdolny do zadania ciosu. Nad ich głowami pojawił się zygzak pioruna odcinający się od nocnego nieba. Grzmot przetoczył się przez las.
Miecz upadł, barwiąc się na czerwono.

Głowa wiedźmina eksplodowała bólem, ale jakimś cudem utrzymał się na nogach. Nie widział wyraźnie, oczy zasnuła mgła, postacie nad nim były jedynie niewyraźnymi konturami. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że trafił Morganę, ale nie zdołał zabić. Klęczała w błocie, z rozszalałymi na wietrze czarnymi włosami zakrywającymi jej twarz. Trzymała jedną dłonią bok twarzy. Ręce już nie płonęły. Mgła rozwiewała się z oczu wiedźmina i zaczynał widzieć wyraźniej.

Tuż przed Morganą stała bestia. Nieruchomo. Jedynie nastroszone futro falowało na wietrze, a ciężki oddech ruszał klatką piersiową. Dyszał. Wiedźmin potrząsnął głową, żeby zobaczyć więcej szczegółów. Nawałnica wydawała się cichnąć.

Sigurd nie odważył się zrobić kroku. Jego nogi były jak z ołowiu. Ciężkie i palące ogniem łydki, przez to, że biegł, przedzierając się przez błoto. Złamane palce pulsowały bólem, kiedy zaciskały się mocniej na rękojeści. W uszach piszczało. Miał wrażenie, że zaraz mógłby paść ze zmęczenia.

Morgana podniosła głowę i spojrzała na potwora przed sobą. Może to był deszcz, a może wiedźminowi wydawało się, że łzy pasowałyby teraz do jej smutnych oczu.

- Powinieneś pozwolić mu mnie zabić.

Powoli podniosła się z klęczek. Ciągle trzymała się za policzek, ale dłonie zaczynały się skrzyć i zajmować pomarańczowymi językami ognia. Sigurd nie widział teraz jej wyrazu twarzy.
Bestia warknęła coś cicho, ale Sigurd nie zrozumiał. Przyglądał się rozwojowi wydarzeń. Potwór musiał go odepchnąć zanim zdążył zabić Morganę. Zaciskał zęby tak mocno, że zaczynał odczuwać ból w szczękach. Walczył ze sobą. Nie mógł pozwolić wygrać zmęczeniu.

Morgana odjęła dłoń od twarzy i teraz wiedźmin zdołał zobaczyć pełne nienawiści i mroku oczy. Oczy ponownie pozbawione wszelkiej osobowości. Zdawały się być odbiciem czystej ciemności.

- Ja ciebie już nie kocham! – powiedziała dobitnie, ale Sigurdowi zdawało się, że kłamie. Coś w jej posturze, w desperackim sposobie cedzenia słów podpowiadało mu, że sama siebie chciała przekonać.

W tej krótkiej chwili Sigurd odważył się w końcu podejść bliżej. Ani dziewczyna, ani poczwara nie zwrócili na niego uwagi.

- Możesz zdjąć klątwę – odezwał się, a jego głos jemu samemu wydał się dziwnie obcy i daleki, oderwany od rzeczywistości. Słaby.

Morgana obróciła szybko głowę w jego kierunku. Sigurd niemal się cofnął, widząc jej oczy. Nie były puste, jak wtedy na dworze, ani smutne. Były po prostu inne, bardziej przypominające oczy węża niż dziewczynki. Zwierzęce. Pozbawione uczuć. Usta wykrzywiał ostry uśmieszek.

- Nie.

Grzmot, potem błyskawica zaświeciła się dosłownie kilka metrów od nich. W chwili kiedy wypowiedziała te słowa, Sigurd wiedział, że dokonał prawidłowego wyboru. Ona nie była już człowiekiem, tylko czymś zupełnie innym, nieokreślonym. Złym.

Nagle cała stanęła w płomieniach. Sigurd poczuł żar na twarzy i dłoniach. Cofnął się, ale tylko o krok. Złowieszczy, nieludzki śmiech przeszył powietrze. Wydawało mu się, że Morgana unosi się nawet lekko w powietrzu.

Poczwara zawyła przeciągle i dopiero teraz Sigurd przypomniał sobie o jej obecności. Ale bestia tylko stała, patrząc dziwnie ludzkimi oczami w stronę dawnej ukochanej.
Wiedźmin wyciągnął w stronę Morgany, a raczej tego, w co się przekształciła, dłoń ze złożonym znakiem aard, ale ku jego zdziwieniu nie zadziałał. Morgana musiała dysponować naprawdę silną, starą magią, że powstrzymała uderzenie. Nie miał czasu na zastanowienie. Strumień ognia wybuchł tuż obok niego. Przeturlał się sprawnie w bok, pomimo rozdzierającego bólu w łydkach. Poczuł smród palonych włosów i wtedy dopiero uświadomił sobie, że płomień sięgnął jego nadgarstka.

Z krzykiem wstał i zaczął biec w jej kierunku. Chciał przeskoczyć zwalony pień, który stał mu na drodze, ale noga pośliznęła się na błocie i przewrócił się. Uderzył głową w pień, ale nie na tyle silnie, by stracić przytomność. Utrata równowagi uratowała mu życie, gdyż tuż nad jego głową rozbłysnął pocisk ognia. Odwrócił się plecami do kłody i przycisnął miecz do piersi, dysząc ciężko.

- Nie poddawaj się tej sile! – wrzasnął zaskakująco wyraźnie i ludzko głos w głowie Sigurda. Bestia zawyła przeciągle, jakby błagalnie. - Walcz z tym!

Odpowiedział mu wysoki pisk i śmiech.

Kolejny strumień ognia uderzył w pień, o który opierał się Sigurd. Wyraźnie czuł na plecach rozgrzaną korę. Zacisnął mocniej dłonie na rękojeści miecza i przełknął ślinę. Zamknął oczy i starał się myśleć o tym co ma zamiar zrobić. Bestia chrapnęła niespokojnie opodal i Sigurd wyczuł jej obecność w głowie.

- Zakończmy tę agonię, wiedźminie – odezwał się głos w jego głowie.

Sigurd wyczekał moment kiedy promień ognia nieco zelżał, kłoda stała się nieco chłodniejsza. Nie miał ochoty wskakiwać w płomienie, ale to był jedyny sposób na dotarcie do Morgany. Przeskoczył pień ze zwinnością, której by u siebie nie podejrzewał przy obecnym stanie ciała. Ogień parzył twarz, zajął jęzorami płaszcz. Wiedźmin nie miał czasu, żeby go zrzucić. Z dzikim krzykiem i uniesionym mieczem parł w stronę Morgany, której stopy unosiły się kilka centymetrów nad ziemią.

Ona wlepiła w niego oczy i ze złowrogim, bardzo nieludzkim, uśmiechem wyciągnęła w jego stronę gorejącą dłoń. Zanim jednak wypłynął z niej pióropusz pożogi, rzuciła się na nią bestia. Przelecieli kilka metrów i upadli ciężko na ziemię. Ogień zgasł momentalnie.
Bestia przygniotła dziewczynę do ziemi. Wiedźmin wyhamował gwałtownie i spojrzał w ich kierunku. Ciało wzdrygnęło się mimowolnie, przypomniał sobie, kiedy Sigurd sam był przygwożdżony do ziemi przez potwora. Zaczął biec w ich stronę.

Krzyk, który rozdarł się z piersi kobiety, nie przypominał ludzkiego. Szarpała się pod naciskiem zwalistego cielska bestii. Ta warczała i chrapała nad nią ciężko. Z osmalonego futra wciąż unosiły się cienkie strużki dymu. Wiedźmin zbliżył się do nich od boku i przyglądał, jak dziewczęce nóżki kopały bezsilnie ziemię. Jej głowa wydawała się zatapiać w błocie. Na nowo wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka. Oprócz twarzy, którą naznaczył cień i dzikość.

Podszedł bliżej. Przyłożył dłoń do dygocącego ciała bestii. Poczuł jej ciepło i szorstką sierść. Opuścił powoli miecz, czubek dotknął mokrej ziemi. Złamane palce, które trzymały oręż pulsowały bólem.

- Skończ to Sigurd… Uwolnij… n… nas.

Te słowa wypowiedziała bestia normalnie, bez telepatii. Jej głęboki głos ciążył Sigurdowi na sercu, kiedy żółte oko, całkiem ludzko i smutno, spojrzało w jego kierunku. Sigurd poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Prawie nie miał siły unieść ponownie ostrza. Zawiesił je nad drobną szyją dziewczyny.

Morgana przestała się szamotać i wciągnęła mocniej powietrze. Twarz na powrót zmieniła się w całkowicie ludzką. Sigurd wpatrywał się w nią w milczeniu.

- Nigdy nie opuścisz tego koszmaru, Sigurd – powiedziała, jednak nieludzkim, niemal syczącym głosem. Wystawiła nienaturalnie długi język i po chwili zaśmiała się dziko. Dłonie zaczęły iskrzyć się ogniem, ale tym razem przyćmionym. – Już nie zaznasz spokoju.

Sigurd wsłuchał się w jej słowa ze ściśniętym sercem.

Opuścił ostrze. Ciało dziewczynki zwiotczało, ugrzęzło w błocie.

Potwór odsunął się ciężko od Morgany i położył na boku. Sigurd wyczytał w jego oczach zawód. Spodziewał się, że czar pryśnie wraz ze śmiercią dziewczyny, tymczasem bestia pozostała bestią. Ciężkimi, powolnymi krokami podszedł do ogromnego potwora, ignorując na tę chwilę ciało dziewczynki i zmarszczył czoło, przyglądając się każdemu szczegółowi ciała potwora.

- Klątwa jest zbyt silna – skomentował ochryple, kręcąc głową. – Nigdy nie będziesz człowiekiem.

Potwór wyszczerzył kły i zamknął na chwilę oczy.

- Liczyłem się z tym – odezwał się spokojny głos w głowie Sigurda.

Westchnęła ciężko, prawie po ludzku. Wielka pierś uniosła się i upadła. Paszcza kłapnęła, nogi poruszyły się niespokojnie.

- Znowu to czuję, Sigurd. Zew krwi.

Wiedźmin skrzywił się. Tak. Klątwa była na tyle silna, że nie miała zamiaru ulżyć jego cierpieniom choćby w małym wymiarze. Morgana posiadała wielką moc. Dzięki niej mogłaby tworzyć, nawet leczyć, ale wybrała pożogę i zniszczenie.

- Zrób to szybko.

Sigurd odwrócił spojrzenie od bestii i przygryzł wargę. Nie miał wyjścia, jeśli nie chciał zaraz zginąć w szczękach oszalałego potwora. Pozwolił sobie jeszcze na chwilę zwątpienia. Szukał w pamięci czegokolwiek z treningu w Kaer Morhen. Jakiś szczegół, który mógłby pomóc transformować zaklętego ponownie w człowieka. Może spędzenie nocy z bestią aż do świtu? Nie, to sprawdzało się tylko ze strzygami. Zresztą był niemal pewien, że nie zdołałby oprzeć się sile tego przeciwnika. Zmęczony, poturbowany, ze złamanymi palcami i ciałem naprężonym jak postronki. Gorączkowo myślał nad innymi rozwiązaniami, ale kończył mu się czas. Bestia zamilkła, a jej powarkiwania i kłapanie szczękami stawały się częstsze, bardziej dzikie.

Zamknął oczy i pozwolił wiatru owiać jego strudzone ciało. Zadrżał z zimna. Kiedy bestia zaczynała się powoli unosić na łapach i warczeć złowrogo, Sigurd jednym zwinnym ruchem zatopił ostrze w jej gardzieli. Upadła prawie natychmiast. Oczy pozostały otwarte.
Wiedźmin zobaczył w nich wdzięczność.

Podszedł do ciała dziewczyny ostrożnie. Zacisnął rękę na mieczu i w napięciu obserwował nieruchomą, bladą twarz, którą zalewały strugi deszczu. Gdzieś grzmotnął piorun, a Sigurd zobaczył szczegóły oblicza Morgany wyraźniej. Teraz wydawała się jedynie zagubioną dziewczynką. Nie mieszkała w niej demoniczna magia.
Medalion zastygł bez ruchu.

Sigurd spodziewał się, że zaraz poruszy się i oznajmi, że zło tylko na chwilę zasnęło. Uniósł nieznacznie oręż, ale ręka odmówiła posłuszeństwa. Z odrętwiałych palców wypadł miecz i wpadł w błoto. Dopiero teraz Sigurd zdał sobie sprawę, że miecz był rozgrzany i parzył w dłoń. Adrenalina i eliksiry opuszczały jego ciało. Przyglądał się twarzy Morgany i zastanowił się krótko, czy miał inne wyjście? Co mógł zrobić inaczej, żeby ją uratować? Obejrzał się przez ramię na zwaliste futrzane cielsko. Co mógł zrobić, żeby uratować ich obydwoje?

Zmęczenie go dopadło. Usiadł ze stęknięciem na ziemi i odchylił głowę do tyłu, pozwalając, żeby krople deszczu zmyły z twarzy rozdygotane emocje.
Był wiedźminem, do cholery jasnej! Wypełnił swój obowiązek. Jednak słowa Morgany wdrążyły się głęboko. Tych dwoje nie opuści już tego koszmaru.
Z trudem wstał, złapał za miecz i kuląc się pod naporem wiatru powłóczył w głąb lasu.
Kiedy przymknął na chwilę powieki przywitały go czarne, niczym dwa węgle oczy wśród płomieni.

- Powinieneś mnie uratować – wyszeptał głos, suchy niczym szelest żółtych jesiennych liści.

ZaklętyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz