Paszcza pełna ostrych jak sztylety kłów kłapnęła tuż przed twarzą wiedźmina. Zaraz potem spojrzały na niego żółte, przekrwione ślepia tlące się gniewem. Sigurd nie poczuł strachu, nie przeszedł go dreszcz, ale ciało zesztywniało, a serce zaczęło łomotać w piersi. Medalion drgał pod koszulą – i to silnie. Wiedźmin ścisnął mocniej rękojeść miecza.
Mierzyli się wzrokiem w ciszy. Bestia ponownie otworzyła pysk i wiedźmin poczuł przegniły oddech. Szeroki język prawie lizał policzek wojownika.
- Nie znajdziesz mnie – wyszeptał potwór głosem przypominającym szelest suchych liści. – To ja znajdę ciebie.
Zanim zdążył uskoczyć, szczęki zacisnęły się na głowie wiedźmina.
***
Sigurd usiadł na posłaniu, gwałtownie wyrwany ze snu, łapiąc odruchowo medalion. Nic. Był martwy i zimny. Rozejrzał się niepewnie, ale tylko wiatr poruszał drzewami, a koń pasł się nieopodal, skubiąc spokojnie trawę. Sigurd odetchnął cicho. Przyłożył dłonie do głowy. Gdzieś w oddali rozległo się pohukiwanie sowy. Poza tym w lesie panowała cisza. Pomyślał nie pierwszy i nie ostatni raz, że to zlecenie nie było warte żadnych pieniędzy. Złapał się na tym, że zamyka oczy i bezwiednie opuszcza na posłanie, by znowu zasnąć. Sięgnął po bukłak wody, nalał w dłonie wody i wylał ją sobie na twarz, żeby oprzytomnieć. Następnie rozprostował zesztywniałe ramiona i przekręcił głowę z boku na bok, aż strzeliły kręgi. Z trudem dźwignął się na nogi, obolały po nocy spędzonej na zimnej ziemi. Zwinął posłanie i podszedł do ogniska. Dogasił je strumieniem moczu. Z torby podróżnej wyjął suszone mięso i włożył pośpiesznie do ust. Wołowina smakowała starą podeszwą. Wyjął ze skrzyneczki kilka eliksirów i zapił nimi nieprzyjemny smak. Zamknął na chwilę oczy. Zdawał sobie sprawę, że zażywa zbyt dużo tego świństwa. W gęstwinie lasu jednak nie mógł sobie pozwolić na korzystanie jedynie z naturalnych zmysłów. Nie teraz, wśród ciemności, w których czaił się niezidentyfikowany przeciwnik. Wolałby szukać poczwary za dnia, ale doszedł do wniosku, że najpewniej nażarta, przesypia noce w leżu.
Sigurd nie cierpiał walczyć z potworami na ich gruncie, gdzie miały nad nim przewagę. Jednak spędził tak dużo czasu na szukaniu igły w stogu siana, że miał już dosyć. Chciał wykonać zadanie i mieć to za sobą.
Eliksiry zwiększyły jego percepcję, ale zwiększały też wrażliwość na otoczenie, które w wątłym świetle błyskawic urastało do rangi śmiertelnego zagrożenia.
Czy za drzewami coś się przyczaiło?
Mięśnie napięły się. Były twarde niczym stal, gdy wpatrywał się w dziwny kształt. Zacisnął nerwowo dłoń na rękojeści miecza.
Nagle z nieba spłynęła błyskawica i dostrzegł, że to tylko pień powalonego drzewa.
Sigurd zganił się w duchu, że tak się pomylił. Czuł, że to nie ostatni raz. Wiatr był na tyle silny, że szelest traw i liści zagłuszy bestię, gdyby spróbowała go podejść. Same w sobie brzmiały, jakby coś się przez nie przedzierało. Był na nich tak bardzo skupiony, że mógłby nie zauważyć, co próbuje mu powiedzieć medalion.
Las budził w nim uczucia, jakie latami ciężkich treningów próbował w sobie zabić. Kiedy jednak pomyślał, że gorzej być nie może, z nieba lunął ulewny deszcz.
Sigurd spojrzał zirytowany w górę i przeklął siarczyście pod nosem. Tego jeszcze mu, psia jucha, brakowało! Szybkim ruchem wsunął miecze do pochew na plecach, sprawdził, czy swobodnie do nich sięga. Włożył nogę w strzemię i pewnym ruchem wsiadł na grzbiet konia. Poklepał zwierzę po karku i ściągnął lejce.
CZYTASZ
Zaklęty
FanfictionOpowieść napisana na konkurs Nowej Fantastyki z okazji 30-lecia publikacji pierwszego opowiadania Andrzeja Sapkowskiego, w którym pierwszy raz pojawiła się postać wiedźmina. Moja historia nie opowiada o Geralcie, ale o Sigurdzie, mojej oryginalnej p...