0.1

316 21 7
                                    

Dźwięk tykającego zegara powoli zaczął się robić irytujący. Blondyn siedział rozłożony na kanapie z nogami zarzuconymi na stolik kawowy. Na stopy miał założone kapcie w renifery, dokładniej Rudolfy. Kapcie jak kapcie, po prostu miłe, puchate, które zawsze chronią gołe stopy od zimna w takie pory roku jak plugawa jesień czy sroga zima. Koło niego znajdował się metalowy koszyczek, który wcześniej był wypełniony mandarynkami; na brzuchu miał położona miskę, w której znajdowały się obierki. W tym roku mandarynki są naprawdę dobre, tylko później ten dziwny zapach, który wchłania się w twoją skórę i trudno go się pozbyć za pomocą zwykłego mydła. Blondyn lubił wracać na ziemię dla tych owoców, ale tym razem to nie one go tu wezwały.

Dostał zadanie od samego Ojca, Boga, Wszechmogącego, jak zwał, tak zwał, można podać różne synonimy. W skrócie, blondyn był aniołem, ale nie takim, który każdy zna, z białymi skrzydełkami i złota aureolą nad głową. Chociaż skrzydła to musi być coś. Niestety tylko wyższe elity mogą sobie na takie coś pozwolić. Reszta aniołów wyglądała jak normalni ludzie z taką różnicą, że mają jakieś specjalne moce i mogą przemieszczać się między Niebem a Ziemią, a nawet czasami zstąpić do piekła, ale to tylko za zgodą, która rzadko jest udzielana.

Pewnego dnia Bóg zwołał naradę wyżej postawionych aniołów do swojej sali tronowej, która wyglądem przypominała grecką świątynię Partenon. Bóg poinformował zgromadzonych, że demony siedmiu grzechów uciekły z piekła, przy okazji wypuszczając wygłodniałe i starszliwe zmory. Dziwnie, kiedy słyszysz o czymś takim jak zmory, które są znane głównie z mitologii słowiańskiej? To tak działa w tym wszechświecie - im więcej ludzi w coś wierzy, tym bardziej staje się to realne, ale kiedy ludzie opuszczają wiarę lub zostaje ona zapomniana, to wszystko znika. Gorzej z demonami, te bestie rzadko kiedy znikają, co innego jeśli chodzi o te dobre bóstwa. Zapomnieni greccy bogowie kiedyś naprawdę istnieli, ale później niespodziewanie rozpłynęli się w powietrzu i tyle ich widziano.

Bóg nigdy nie chciał wytłumaczyć, jak to wszystko działa i dlaczego tak się dzieje, a nikt inny nie próbował w to wnikać, po prostu wszyscy to ignorowali i funkcjonowali dalej.

Siedmiu wybranych aniołów przez naradę miało się udać w różne zakątki świata, żeby schwytać złe demony. Tak oto "wybraniec" Feliks od tygodnia znajdował się w Ameryce w jakimś mało znanym mu mieście. Sam nie wiedział, co tutaj robi, w jego przypadku nie był jakimś aniołem z super rangą, oczywiście kilka razy walczył z demonami, ale najczęściej były to słabe demony. Chociaż jak można określić słabego demona? Takiego, który tylko marzy o tym, żeby zostać zabity przez broń aniołów i zniknąć na zawsze, nie musząc słuchać się diabła, który za nieposłuszeństwo karze srogo? Zniknąć w zapomnienie, mieć świadomość, że dusza po prostu znika i nigdy nie wróci. Zielonooki zdjął nogi ze stolika i odłożył miskę z obierkami po mandarynkach, które dawno się skończyły. Podrapał się po szyi, mrucząc pod nosem. W głowie dudniało mu przeokropnie. Musiał iść do sklepu żeby kupić zapas słodkich owoców, przy okazji zrobi sobie spacerek po okolicy, może znajdzie jednego z demonów. Miał po prostu ochotę oderwać się od tego tykania.

Feliks poszedł do przedpokoju i ściągnął kapcie, które grzały jego nogi, żeby założyć buty, które nie były przyjemnie ciepłe, tylko chłodne. Kiedy założył buty, ubrał ciężki brązowy płaszcz, a później szczelnie owinął szyję czerwonym szalikiem, który przyjemnie pachniał. Mężczyzna musiał wyglądać śmiesznie, kiedy zza szalika można było zobaczyć tylko trochę nosa i zielone oczy. Wyszedł z mieszkania i zamknął je na klucz. Korytarz był pusty i ciemny przez szwankujące oświetlenie, które nikt nie chce naprawić, a mieszkańcy zaczęli to po prostu ignorować.

Kiedy wyszedł z budynku, od razu do jego uszu dotarł hałas miejskiego życia, czyli głównie odgłosy jeżdżących samochódów i głośne rozmowy niektórych ludzi. Udał się w stronę zaufanego sklepu, gdzie sprzedawali najlepsze mandarynki. Był to kawał drogi, ale dla tych mandarynek było warto. Takie słodkie, łatwo się obiera i nie ma pestek! Ludzie szybko przemieszczali się po chodniku, nawet nie starając się ominąć biednego Feliksa, który już parę razy na kogoś wpadł a potem musiał szybko przepraszać, ale ludzie za bardzo nie zwracali na to uwagi i szli dalej, mrocząc coś pod nosem o niewychowaniu. A niby Amerykanie są uważani za najmilszych ludzi. Często się uśmiechają uprzejmie, nawet jeśli mają cię gdzieś.

Seven {Hetalia} (Nigdy niedokończe)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz