Kolor nieba

28 3 2
                                    


To było wyjątkowo ciepłe, jesienne popołudnie. Lekki wietrzyk owiewał mnie, kiedy siedziałem na ławce, wpatrując się w gładką taflę rzeki. Było malowniczo. Liście w ciepłych barwach wirowały w tańcu, ogałacając niestety drzewa z ich barwnych koron. Ja sam wyjątkowo postanowiłem nie brać ze sobą słuchawek, aby nic nie mąciło mojej percepcji jesiennego krajobrazu. Natura faktycznie tworzyła najpiękniejszą sztukę, którą my, ludzie, możemy jedynie próbować skopiować z jak największym pietyzmem.

Zrobiło się jeszcze cieplej, a wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Musiała iść burza. Chmury na horyzoncie barwiły się na granat i czerwień, odbijając się w wodzie, przywodząc na myśl platońskie idee. Parły ku mnie z zawrotną prędkością i kiedy znalazły się w końcu nade mną, zaczęły powoli i majestatycznie zmieniać barwy, kłębiąc się w miejscu, zmieniając kształty i gęstości. Wpatrzyłem się w balet natury, który odgrywał się nade mną. Kolory przechodziły od naturalnych, po najbardziej od nich oddalone. Zmieniały konsystencję, przejrzystość i formę, raz stając się prawie przejrzyste jak szkło w witrażach, innym razem będąc ciężkie i gęste niczym dym strzelający słupem z ogniska. Fiolety, czerwienie, zielenie, żółcie, róże, błękity i granaty. Były majestatyczne.

Wyciągnęły ku mnie swoje dłonie, jakby zapraszając do tego szaleńczego tańca natury. Nie opierałem się. Dałem się porwać, rozkoszując się słodkimi smakami i woniami. Było mi dobrze. Spokój ogarnął moje ciało, rozszerzając moje fizyczne i mentalne oczy na nowe obrazy. Rzeźby formujące się z obłoków prężyły się, wykonywały czynności, śpiewały i uprawiały miłość. Bajeczne kolory tęczy, na której siedziałem, czy wręcz płynąłem, przebijały mi tęczówkę, która działała teraz jak pryzmat, rozbijając światło na wirujące wokół cząstki. Przeżywałem ekstazę, nirwanę, orgazm. Magiczne dźwięki gwiazd spadających z nocnego nieba przeszywały moje uszy, gdy leżałem na obłokach patrząc w atramentowy firmament. Teraz one, uderzając o powierzchnię chmur w tysiącach, mieniły się na wszystkie znane i nieznane ludzkości kolory. Kosmos się powiększał, zagęszczał, planety zwiększały masę, orbity się wydłużały, a obroty stawały się szybkie. Dni mijały w sekundy, miesiące w dni, lata w miesiące. Czas jest względny i nikt nie posiada nad nim pieczy. Nawet mężczyzna, który teraz siedzi obok mnie na ławce nie może go posiadać, choć byłby pewnie schował go do kieszeni. Uśmiecha się do mnie, a ja wiem, że nie jestem w miejscu, w którym siedziałem, pomimo tego, że na nie wygląda. Wielka brama złota i kolorów otwiera się przede mną, otwierając moje szóste oko percepcji. Wiem teraz wszystko o wszystkim we wszystkim i jest mi z tym dobrze. Wkraczam na kraniec chmur, gdzie nie ma nic, słownie nic, nawet ciemności i odchodzę, zostawiając za sobą Raj, jaki poznałem.

Przed oczami wciąż mam kolory.

30.12.2019

02:48

Zbiór Powieści ImpresyjnychWhere stories live. Discover now