One Shot 1

2.8K 224 104
                                    

Piwo, pot, dziczyzna i odrobina krwi zdobiąca skrzypiącą podłogę.

Geralt nie czuł nic innego poza tym i chociażby wszystkimi swoimi siłami próbował poczuć choć nutę czegokolwiek innego, jego nadzwyczaj wyczulone nozdrza nie byłyby w stanie tego zrobić.

Przez całe swoje życie zdążył poznać całą gamę zapachów, od tych, mówiąc słowem, którego nigdy nie używał- pięknych, jak na przykład zapach maciejek rozwijających swoje błękitne odzienie w każdy letni wieczór, po te najgorsze, rodem z wnętrzności setek potworów które miały okazję osobiście poznać ostrze jego miecza.

Czy przeszkadzał mu ten smród? Skłamałby, gdyby powiedział, że cokolwiek w jego pustym życiu mu przeszkadza. Wiedźmin był w pełni świadom tego, że w momencie w którym największe zło poruszyłoby jego ugaszone oblicze, poradziłby sobie z nim jednym machnięciem ręki i nawet nie zastanawiałby się czy mu ono przeszkadza.

Cholernie pijani chłopi taczali się między stołami, podśpiewując zbereźne pieśni grajków. Choć musiał przyznać, iż mimo napełnionych nieodpowiednimi tekstami treści, "artyści" wykonywali je z królewską dostojnością.

A sami byli podpici.

Geralt siedział w kącie, nawet nie wadziło mu gdy ktoś go rozpoznał, bo niemożliwym jest, żeby pamiętał to kolejnego dnia. Powoli sączył złociste piwo, zerkał na barmanki, które posyłały mu uśmiechy, a potem znikały za sylwetkami klientów domagających się kolejnych hektolitrów trunku.

Czasem zastanawiał się, skąd ludzie znajdują ochotę i czas na takie hulanki. Być może próbują zapomnieć o codzienności, która nie jest nadzbyt kolorowa.

Bieda krąży od wioski do wioski, odbiera dzieci zrozpaczonym matkom, każe grzeszyć kradzieżą i cudzołóstwem. Ojcowie sprzedają córki, synowie wykorzystywani są przez bogatszych gospodarzy, kobiety szyją w domach, wyrabiają włókna. Ludzi nie stać na nic.

Powoli przestaje być ich stać ma choć odrobinę ludzkiej moralności.

To właśnie obserwował Geralt. Rozmazane postaci krzątające się po karczmie, postaci szukające szczęścia w prostych, ludzkich przyjemnościach.

I on, który tego szczęścia nie szuka, nie chce szukać i nie chce, żeby samo go znalazło.

Wśród tysięcy krzyków, których wysłuchiwał od dobrej godziny zaniepokoił go jeden. Trochę bardziej piskliwy, przestraszony i gwałtowny. Jak krzyk kilkuletniego chłopca, który przestraszył się swojego rosłego, czarnego cienia. Cienia, który jest od niego większy, silniejszy, a na pewno ma w sobie mniej emocji. Prędko uniósł bursztynowe źrenice znad ciężkiego kufla i zaczął odszukiwać źródła pisku. Nie zajęło mu to zbyt długo, ponieważ jego wzrok powędrował w tym samym kierunku, co wzrok wszystkich zgromadzonych.

Grajek.

Grajek i jakiś wyrośnięty chłop.

Geralt uśmiechnął się, co nie zdarza mu się zbyt często. Prawie nigdy. Może nawet bardzo, bardzo rzadko.

Osiłek trzymał w garści barwną koszulę barda, który z trzęsącymi portkami zaczynał oddychać coraz szybciej i szybciej. Gdyby mocniej na niego chuchnął, ten zapewne rozpadłby się na małe części.

Drobny mężczyzna, a bardziej chłopak, bo ciężko nazwać kogoś o takiej sylwetce mężczyzną, miał na sobie tak samo jak twarz, chłopięce, a do tego kolorowe ubrania. To normalne, w końcu był niepoprawnym artystą, jednak Geralt jeszcze nigdy nie widział tylu barw na żadnym chłopaku. Ani kobiecie.

Małe dłonie trzymały kasztanową lutnię i obejmowały ją karykaturalnie długimi i chudymi palcami. Dziecięce stopy ubrane w zawinięte buty wisiały dobre kilkanaście centymetrów nad ziemią i zacięcie próbowały jej dotknąć. Przydługie włosy moczyły się od potu, który pojawiał się na jego czole, jakby dopiero wyszedł z rzeki. Jasne oczy błądziły po pomieszczeniu, jakby szukały pomocy, albo chociaż kufla piwa na odwagę.

𝕋𝕠𝕤𝕤 𝕒 𝕔𝕠𝕚𝕟 𝕥𝕠 𝕞𝕪 𝕨𝕚𝕥𝕔𝕙𝕖𝕣 II 𝕁𝕒𝕤𝕜𝕚𝕖𝕣𝕩𝔾𝕖𝕣𝕒𝕝𝕥Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz