𝕠𝕤𝕥𝕒𝕥𝕟𝕚 𝕥𝕒𝕟𝕚𝕖𝕔

43 5 19
                                    

"zabrałaś mi taniec,

a wraz z nim moje serce"

Pogoda, która szalała na dworze mogłaby u wielu ludzi pokusić się o stwierdzenie złej, lecz nie w mojej. Deszcz z piorunami koił moje serce. W tych chwilach burza na dworze była zbyt głośna by pozwolić mi myśleć. Kochałem to, a i tak myślałem za dużo. Poza tym deszcz idealnie wyrażał smutek, którego nie mogłem wyrazić przy mojej rodzinie.

Nie mogłem go pokazać, ponieważ to oni smucili się za mnie. Ja tylko leżałem bezczynnie na łóżku szpitalnym bez żadnych uczuć wypisanych na twarzy. Jednak to były tylko pozory. W środku mnie szalała każda emocja, jaką może odczuwać człowiek. Od smutku, przez strach aż po wstręt do samego siebie. Gdybym je pokazał, rodzina, by mnie znienawidziła.

Dlatego trwałem tak w tym wszystkim, ukrywając to, co prawdziwe, a pokazując tylko to, co chcą ludzie zobaczyć.

Po wielu dniach od zdiagnozowania mojej choroby, powiedzieli mi wreszcie, w jakim stopniu się ona rozwinęła i ile czasu mi zostało. Myśl, że został mi niecały rok do wykitowania, w dziwny sposób napawała mnie szczęściem. Może wiedziałem, że po mojej śmierci moi bliscy nie będą smutni? Możliwe. W pewnym sensie myślałem trochę egoistycznie, bo nie chciałem chodzić na badania i tak to się skończyło. Ciągłym nadzorem lekarzy i pielęgniarek, którzy tylko czekali, aż zwolnię miejsce i umrę, by wstawić na nie kogoś innego. A może wcale tak nie było? I tylko byłem zbyt przewrażliwiony.

Nie wiedziałem co robić, do nikogo nie mogłem się zwrócić, bo tylko mi współczuto. Idioci, nie potrzebowałem, ani nie chciałem litości. Fakt, potrzebowałem pomocy, ale nie w postaci tych głupich słów. Chciałem, by ktoś naprowadził mnie na właściwą drogę, jednak nikt taki się nie zjawił.

Pewnego dnia w szpitalu odbywało się spotkanie, na którym dzieci i nastolatkowie z życiem zagrożonym chorobą, mogli ze sobą pogadać, pośmiać się i razem posłuchać muzyki. Nie chciałem na nie iść, bo nigdy nie lubiłem przebywać wśród ludzi. Nie bawiłem się w rzeczy typu przyjaciele, czy tym podobne. Nie byli mi potrzebni. Jednak tamtego dnia - nie wiem jak - jednej z pielęgniarek udało się mnie namówić na udział w tym. Miała ona na imię Ewa i szanowałem ją najbardziej ze wszystkich. Często do mnie przychodziła i rozmawiała ze mną, nawet jeśli jej nie odpowiadałem. W rzeczywistości bałem się pokazać, jak bardzo potrzebowałem tych rozmów i jak bardzo by mnie to zniszczyło, gdyby nagle ich zabrakło.

W każdym razie byłem na tym spotkaniu i ku mojemu zdziwieniu powitano mnie wesoło. Ludzie nie byli źli czy niemili. To wszystko było... inne. Według mnie zachowywali się tak dzięki temu, że mnie rozumieli. To było coś, przez co poczułem wreszcie ciepło, którego od dawna brakowało w moim sercu. Nikt nie litował się nade mną i traktowano mnie jak równego. Podobało mi się to. To było coś, czego nie mogłem doświadczyć ze strony rówieśników.

Przez większość czasu śmialiśmy się z nas samych i poznawaliśmy siebie nawzajem. Wtedy właśnie zdradziłaś mi swoje imię. Tatiana, prawda? Mówiłaś, że pochodzisz z Ukrainy, bo twoi rodzice mieli tu lepszą pracę. Po tym jak tu przyjechaliście zachorowałaś i wylądowałaś tu w szpitalu.

Po przedstawieniu się niektórzy powiedzieli, żeby trochę potańczyć, na co większość ochoczo przystała. I jak można już się domyślić, nie należałem do tej grupy. Jakiś chłopak obok mnie wziął mnie za rękę i pomógł wstać. Podziękowałem mu, w środku będąc zażenowanym. Przecież wiadome było, że się tylko wygłupię przed wszystkimi. Jednak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wszyscy byli zajęci tańczeniem i niezbyt ich interesowałem. Westchnąłem w duchu z ulgą.

Przechodząc obok tańczących w kółku dzieci, zobaczyłem ciebie. Wydawało mi się, że twoje oczy wręcz świecą w lekkim świetle. Nie wiedziałem dlaczego, ale pragnąłem spojrzeć na nie z bliska. Gdy wreszcie do ciebie podszedłem, uśmiechnęłaś się do mnie, przez co musiałem złapać się ściany. Na szczęście nie wyglądało to dziwnie. Niespotykane było jedynie to, że twój uśmiech zwalił mnie z nóg. Co się ze mną działo? Nie miałem zielonego pojęcia, wiedziałem jedynie, że mi się to podoba. Patrząc tak w twoje oczy, które były odwzorowaniem nieba po burzy, nie mogłem oderwać od nich wzroku. Kiedy w końcu to zrobiłem, spojrzałem na całą twoją osobę i dostrzegłem jeszcze więcej zalet, niż mogłem zauważyć, patrząc tylko na twarz. Twoje ciemne włosy — krótkie, lecz wiedziałem, że lubiłaś na nie zakładać niebieską opaskę. Widywałem cię na korytarzach szpitala. Nosząc ją, wydawałaś się być szczęśliwa.

Podeszłaś bliżej mnie, żebyśmy się wzajemnie słyszeli. Uśmiechnęłaś się do mnie, aż ścisnęło mnie coś w środku. Nawet nie wiem, jak wywołałaś u mnie takie reakcje, ale nie próbowałem ich zatrzymać. Co to było za uczucie? Zniesmaczenie, szczęście?

Wracając, popatrzyłem na twoją rękę. Miałaś na niej bandaż, a pod nim małą rankę po kroplówce. Przykro mi było patrzeć, jak cierpisz. Kiedyś zobaczyłem cię przez szybę w szpitalu, jak pobierali ci krew. Zaciskałaś mocno oczy oraz ściskałaś rękę twojego rodzica, która aż zbielała. Potem jak to wspominaliśmy, śmialiśmy się aż do uciszenia nas przez pielęgniarkę. Miałaś cudowne poczucie humoru i uwielbiałem cię słuchać, niezależnie o czym mówiłaś, bo zawsze wplatałaś do wypowiedzi zabawne zdania.

Całą twoją osobę lubiłem, co było dziwne jak na mnie.

— Potańczymy? Jak na razie ani razu nie poszedłeś — powiedziałaś, w końcu przerywając ciszę między nami. Posłałem ci zaskoczone spojrzenie, a następnie odwróciłem wzrok w zażenowaniu. Nie umiałem tańczyć, ale głupio było mi się przyznać. Możliwe, że zorientowałaś się, o co mi chodziło i dodałaś — och, po prostu chodź! Tutaj nikt nie będzie cię oceniał, więc możesz po prostu kiwać się do rytmu! Będzie fajnie, zobaczysz. — Po czym pociągnęłaś mnie za sobą na środek pokoju gdzie "tańczyli" inni. Właściwie był to po prostu chaos.

Wreszcie zatrzymaliśmy się, a ty od razu zaczęłaś ruszać się do muzyki i wzięłaś mnie za drugą rękę. Wtedy nie zwracaliśmy uwagi na innych i po prostu śmialiśmy się, kręcąc sobą nawzajem i podskakując w rytm skocznej melodii. Liczyliśmy się przede wszystkim my i tylko my. Czasem zahaczaliśmy o kogoś łokciem czy nogą, ale od razu przepraszaliśmy i bawiliśmy się dalej.Czuliśmy się jak małe dzieci, które cieszą się każdym kolejnym dniem.

Byliśmy właśnie tymi dziećmi, które cieszyły się każdym dniem.

Ponieważ nasze życie było krótkie.

Dlatego patrzyliśmy sobie w oczy, śmiejąc się z zwykłego przebywania razem. Może to brzmieć absurdalnie, bo kto by pomyślał, że ludzie, którzy powinni niedługo wkroczyć w dorosłość, bawią się jak dzieci. Nie przejmowaliśmy się tym w tamtej chwili. Chwila ta była — i dla mnie i dla ciebie — najlepsza w naszym życiu. Po przetańczeniu kilku piosenek i oznajmieniu przez pielęgniarki, że musimy iść spać, przytuliłem cię, jak najmocniej mogłem i oparłem moje czoło o twoje. W moich oczach były łzy, tak samo jak i w twoich. Albo mi się to tylko wydawało przez poświatę księżyca wpadającą przez okno. Ty także mnie przytuliłaś. Nie chciałem cię puszczać.

Po tym tańcu zrozumiałem,

pierwszy raz w moim pechowym życiu, zakochałem się.

Jestem szczęśliwy.

𝕠𝕤𝕥𝕒𝕥𝕟𝕚 𝕥𝕒𝕟𝕚𝕖𝕔 | one-shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz