Byłam tam długo, chyba całkowicie sama
Przez całe lata, w ogóle nie używana
W niesamowitej głębi czerni zanurzona
Z caluteńkiej rzeczywistości wykrojona
I z nadziei słabym blaskiem w oku wpatrzona
w fałszywy ideał księcia z białego konia
Kiedy zeń zeskakiwał, me serce do bicia
Łzy strumieniem lecieć z suchego mego lica
I tak w tej bezwiernej dennej nadziei trwałam
Niczyich błachych pocieszeń, rad nie słuchałam
Żyłam dla nie widzialnego dla mnie księżyca
I żyłam biegnąc jak zając na łące chyca
mimo to z moim zegarem żyłam nieśmiało
I tak właśnie marne moje życie mijało
każdy krok przed biegiem dokładnie ważyłam
aby się Gaja pode mną nie zawaliła
Wtem na łące świata, przeze mnie nie zbadanej
Wyrosło na przeciw mej drodze przebywanej
Drzewo całkiem obce i przeszkodą tu dla mnie
czuję jak ze strachu moja skóra bladnie
Zasłoniłam się mym ideałem w marzeniach
Wyrytym w mej głowie jak to w miękkich kamieniach
Pokochałeś od razu mój charakter, jedynie rozmową go poznając...