Rozdział 2 - KATASTROFA

38 6 2
                                    

ROZDZIAŁ 2 - KATASTROFA

Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Pierre nie lubił tego zapachu w swoim mieszkaniu, ale teraz było mu wszystko jedno. Wygrzebałam się z pościeli, próbując zgarnąć ubrania i wyjść, jednak męska ręka zakleszczyła się na moim nadgarstku.

— Zaczekaj, nie idź, proszę — zaskamlał.

Odwróciłam się w jego stronę, marszcząc brwi.

— Co ty, do cholery, wyprawiasz? Za godzinę przecież muszę być w pracy.

Patrzyłam na niego przez chwilę i przyglądałam mu się uważnie, szczególnie jego głupkowatej minie smutnego szczeniaczka. Wcale nie przypominał typowego Francuza, a właściwie wyglądał niczym pospolity Włoch. Ciemne, gęste loki do ramion pozostawione w większym nieładzie niż zwykle, opalona równomiernie skóra i te przeklęte, duże brązowe oczy, którym nie mogłam się oprzeć. To pewnie jeden z powodów, dla których jeszcze z nim zostałam.

Z reguły nie jestem osobą, która się z kimś wiąże. To nie moja bajka. Już od dawna wybiłam sobie z głowy bycie pierdolonym Kopciuszkiem, bo mnie nie trzeba ratować, a przede wszystkim nie uzależniam się od mężczyzn, po prostu lubię seks. No i też nie mam maleńkich stóp, na które można by nałożyć szklany pantofelek.

Westchnęłam przeciągle i przykucnęłam obok łóżka. Żar z papierosa powoli przygasał.

— Pierre, puść mnie — powiedziałam spokojnie, ale dosadnie, by wreszcie zrozumiał, że nie zamierzam się z nim ceregielić.

— Loaro… — wyszeptał jedynie, po czym drugą ręką złapał mój rudy kosmyk włosów i obracał go w palcach.

Moja matka już od najmłodszych lat mnie nauczyła, czym jest ironia losu. Nadała mi imię po miejscu mojego poczęcia, którym była najdłuższa rzeka Francji, choć przez wiele lat wmawiano mi, że tak naprawdę chodziło o zupełnie co innego. Loara jest piękna, a wokół niej znajduje się mnóstwo zamków. Szkoda, że tego samego nie mogę stwierdzić o sobie. Stąd moje przypuszczenia, że to, jak się nazywam, ma związek wyłącznie z wpadką podczas spontanicznego wybuchu namiętności w rzeczce, czy gdzieś nieopodal.

— Wiem, że spotykamy się od dwóch miesięcy i ograniczamy to jedynie do nocnych igraszek, ale zdałem sobie sprawę, że to nie wystarcza. — Niepewny głos Pierre’a przywrócił mnie do rzeczywistości.

No nie, tylko nie to…

— Kocham cię.

Wstrzymałam oddech. To najgorsze, co mogło mnie dzisiaj spotkać, a jeszcze nie poszłam do pracy.

— Chciałbym spróbować z tobą na poważnie, jako twój partner, a nie kochanek — kontynuował, widząc zapewne moje zmieszanie. — Wiem, że może ci się to wydawać dziwne, czy szalone, ale odbiło mi na twoim punkcie. Chcę spędzać z tobą więcej czasu, chcę cię zabrać do kina, restauracji, na wycieczkę… Chcę, żebyś się w końcu przede mną otworzyła.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Zupełnie odebrało mi mowę. Spotykałam się z nim dwa, może trzy razy w tygodniu, nie więcej i tylko na noce. Nasza relacja była czysto fizyczna i od początku mu o tym przypominałam, a tu proszę — kolejny zaangażowany emocjonalnie. Może powinnam była przestać zostawać dłużej niż potrzeba…

— Pierre, znasz zasady — odparłam ozięble, wreszcie wyrywając się z jego uścisku. — Ja nie jestem drugą połówką jabłka, próbującą odnaleźć swoje dopasowanie. Nie kocham cię, tylko się pieprzyliśmy.

Wstałam, pozbierałam wszystkie swoje ciuchy z podłogi i ubrałam się przed nim, co chwila łapiąc jego zdezorientowane i smutne spojrzenie.

— Daj spokój, mogłeś się domyślić, że tak będzie — burknęłam, krzyżując ręce na piersiach. — Klucze zostawiam na komodzie w przedpokoju. Było miło, ale się skończyło. Może jeszcze kiedyś się zobaczymy, a tymczasem pora zakończyć ten dziwny układ.

Wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Papieros zupełnie zgasł, więc rzuciłam go na podłogę na klatce schodowej i zeszłam na dół, mając nadzieję, że nic mojemu byłemu kochankowi nie strzeli do głowy i nie powlecze się za mną.

Zamówiłam taryfę, w międzyczasie wypalając kolejną dawkę nałogu i nakładając moją ulubioną, czerwoną szminkę. Mogłabym nie mieć na sobie ani grama pudru czy tuszu do rzęs, ale podkreślone, wyraziste usta to podstawa.

Kiedy taksówka przyjechała, to bezpośrednio udałam się nią pod biurowiec. Praca w korporacji to porażka, ale przynajmniej miałam na jedzenie, fajki, opłaty za lokal i inne, drobne przyjemności. Gdybym dostawała taką samą płacę za inną, podrzędną robotę, to zwolniłabym się stąd w trybie natychmiastowym. Ten biznes nie jest dla mnie. Odkąd pamiętam, marzyłam o poznawaniu świata i ludzi, a nie siedzeniu przed komputerem cały dzień, parzeniu kawy i robieniu niekończących się stosów raportów.

Pracownicy — jeszcze gorsi. Perfidne dupki, prawdziwe kserokopie kserokopii, którzy tylko czekali na powinięcie się nogi, by móc donieść o tym szefowi i piąć się na cudzym nieszczęściu po szczeblach kariery. Utrzymałam się na stanowisku wyłącznie dzięki mojemu uporowi. Dodatkowo, miałam haka na kierownika zarządu, który najwyraźniej lubował się w młodych mieszańcach. Jego żona nie zareagowałaby zbyt pochlebnie na kilka pewnych fotek.

Wsiadłam do windy. Jak zwykle niemalże cała wypchana elfami. Odkąd się ujawnili, szybko zaczęli zastępować ludzi w korpo. Byli mądrzejsi, szybciej potrafili uporać się z robotą i oddawali pracy cały swój zapał. Brali też znacznie mniejsze pensje, co tylko zachęcało dyrektorów do zmian personelu. Ludzi została zaledwie garstka.

— Panno Bonnet, dobrze, że zjawiła się pani punktualnie tym razem. — Po otworzeniu się drzwiczek na dwudziestym siódmym piętrze, gdzie znajdowało się moje biurko, powitał mnie czyjś głos.

Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się uważnie. Na moim miejscu stało pudło, a wszystkie rzeczy były już w środku.

— Zaraz, chwila… Co to ma znaczyć? — zapytałam twardo, podchodząc do uśmiechniętego faceta, który zaserwował mi ironiczny żarcik o kolejnym spóźnieniu.

Wyglądałby zupełnie zwyczajnie, gdyby nie fioletowy kolor tęczówek i szpiczaste uszy. No jasne, że to musiał być elf!

— Jestem… a raczej byłem przez moment pani nowym kierownikiem zarządu. Przykro mi, ale to już dokładnie pani dwunaste spóźnienie w tym miesiącu, dlatego musimy panią zwolnić — wyjaśnił gładko, a mnie otwierał się nóż w kieszeni na każde jego słowo. — Wszystkie pani rzeczy zostały przeze mnie spakowane do pudełka, by oszczędzić pani niepotrzebnych zmartwień i dłuższego zostawania dzisiaj w firmie niż jest to konieczne.

To już zbyt wiele. Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy?

— Nie macie prawa, by mnie stąd usuwać! — krzyknęłam gniewnie, celując palcem prosto w elfa. — Wciąż obowiązuje mnie umowa, wobec której każde wypowiedzenie powinnam od pracodawcy otrzymać od trzech do pięciu tygodni z wyprzedzeniem. Zatem zabieraj stąd tę nienaturalnie cieszącą się buźkę i przyjdź mi spakować rzeczy za minimalnie trzy tygodnie.

Nowy kierownik jedynie zarechotał złośliwie i dłonią opuścił moją rękę tak, aby zwisała obok talii.

— Umowa obowiązywała do wczoraj, panno Bonnet. Nie przedłużyłem jej z panią, więc mogę się dziś pożegnać. I tak zrobiłem o wiele więcej niż powinienem, wnioskując po pani bojowym nastawieniu. Pensję za ten miesiąc jeszcze pani dostanie przelewem na swoje konto. Tymczasem… żegnam.

Kończąc dyskusję, obrócił się z gracją i przemaszerował korytarzem do swojego gabinetu.

No żesz kurwa!

— A walcie się wszyscy i tak nie lubiłam tutaj pracować! — skwitowałam i ciężkim krokiem podeszłam, zabrałam pudełko i powędrowałam z powrotem do drzwiczek windy, by zjechać na sam dół na podziemny parking, gdzie stał mój malutki, żółty Citroen.

Marzyłam, żeby jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu. Niestety, miałam po drodze jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 10, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Szczur na wieżyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz