Prolog

1.1K 75 83
                                    

Starość jest wodą na młyn łatwowierności. Kiedy śmierć stuka do drzwi, sceptycyzm wyskakuje przez okno. Wystarczy mały zawalik, a człowiek gotów jest uwierzyć nawet w Czerwonego Kapturka.

Carlos Ruiz Zafón: Gra Anioła

Świat jest brudny, a im dłużej człowiek się na nim obraca, tym bardziej nasiąka tym brudem.

Stephen King: Blaze

***

– Podaj do mnie, gamoniu! – polecił ktoś z prawej strony pola do gry. Michael Brown jednak biegł rozpędzony wprost na bramkę przeciwnika. Nawet nie myślał o tym, by dzielić się z kimś satysfakcją ze strzelonego gola, którego zamierzał zdobyć w ciągu kilku następnych sekund.

Pędził ile tchu w płucach i ile sił w nogach. Pot spływał strużką z jego czoła na policzki, a następnie skapywał na kołnierz jego niebieskiej koszulki polo. Widział kątem oka zbliżającego się do niego niebezpiecznie Maria Garcię. Był to niewielkiej postury chłopak, którego rodzice wyemigrowali do Stanów w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym roku i tym sposobem młody Hiszpan znalazł się w jednej klasie z Michaelem.

Amigo*, nie bądź samolubem! – krzyknął Garcia i dobiegł do przyjaciela, tak że znaleźli się na tej samej wysokości boiska. – Podaj tę przeklętą piłkę!

– Nie tym razem, Mario! – odkrzyknął i jednocześnie oddał strzał.

Austin Walker, jasnowłosy, grubawy chłopak odgrywający rolę bramkarza podczas dzisiejszej zabawy, rzucił się na lewą stronę z nadzieją, że właśnie tam poleci piłka. Ta jednak poszybowała ponad poprzeczkę, prosto w kierunku ciemnego lasu znajdującego się za obiektem sportowym i nazywanego przez Mario określeniem pesadilla**.

Niewysokie ogrodzenie oddzielało ich od wielkiego roślinnego muru, będącego masą pni, gałęzi, liści i konarów. Miejsce to spowite było tajemnicą i zniesławione przez zniknięcia, które miały miejsca w przeciągu ostatnich trzech lat. Mówiono, że to właśnie tam zapuściły się wszystkie dzieci, uznane dzisiaj za zaginione. Dziewczęta szeptały o starej wiedźmie mieszkającej w samym centrum lasu, żywiącej się mięsem niegrzecznych małolatów. Chłopcy natomiast tworzyli historie o potworze z wielką paszczą, wystającymi kłami i żółtymi ślepiami, który porywał dzieciaki i posługując się ostrymi jak brzytwa pazurami zdzierał z nich skórę, przebijając się przez mięśnie, aż w końcu zostawały jedynie kości.

– Kamień, papier, nożyce? – zadał pytanie Austin, kiedy cała szóstka chłopców zebrała się przy bramkarzu.

– Skoro Michael ją wybił, to niech on po nią leci – odparł piegowaty Tom, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek. – Takie rozwiązanie jest sprawiedliwe, prawda?

Mario wiedział, że jego przyjaciel dwa lata temu przegrał głupkowaty zakład z rok starszym od nich Tomem i w konsekwencji zmuszony został do spaceru po lesie. Odkąd pamiętał, Michael zawsze zgrywał nieustraszonego, więc i wtedy przyjął porażkę z honorem, wchodząc w bezgraniczną ciemność. Po wyjściu nigdy nie podzielił się swoimi odczuciami, ale Mario widział, że był przerażony, bez względu na to, jak bardzo starał się to zamaskować.

Też i w tym momencie przez lico Browna przeleciał cień strachu. Trwało to ułamek sekundy, lecz mimo wszystko był on dla Maria wystarczająco długi. Znał chłopaka od dawna i świetnie zauważał wszelkie zmiany na jego twarzy.

– Ja po nią pójdę – odezwał się ciemnowłosy. – Jestem jego przyjacielem, więc ja to zrobię. – Nim ktokolwiek zdążył się sprzeciwić, popędził w stronę małej dziury w płocie, którą zgrabnie pokonał i po chwili znalazł się po drugiej stronie ogrodzenia.

Stanął na skraju. Przełknął głośno ślinę i zdziwiony zauważył, że jego nogi odmawiają posłuszeństwa, niczym wrośnięte w ziemię, nie chciały wykonać żadnego ruchu. Tak jakby mózg całkowicie odciął się od całej reszty jego ciała, pozbawiając go tym samym jakiejkolwiek władzy nad nim.

Weź się w garść, pomyślał. Jego brązowe oczy próbowały objąć wzrokiem ogromny las, lecz było to niemożliwe. Spojrzał w prawą stronę i z przerażeniem stwierdził, że miejsce to nie ma końca. Rząd drzew ciągnął się w nieskończoność i z oddali wydawał się jeszcze straszniejszy, ciemniejąc coraz bardziej i bardziej, aż w końcu zamieniając się w rozlany czarny punkt.

Wiatr zawiał mocniej, sprawiając, że na ciele chłopca pojawiła się gęsia skórka. Wziął głęboki oddech i ruszył. Wszedł w gęstwinę, rozglądając się na boki w panicznym poszukiwaniu piłki. Chciał jak najszybciej opuścić to koszmarne miejsce. Kroczył prosto przed siebie, z każdą sekundą zapuszczając się coraz dalej. W jego głowie pojawiła się ostrzegawcza myśl, iż piłka na pewno nie powędrowała aż tak daleko i powinien był ją już znaleźć. Jego intuicja podpowiadała mu, że najrozsądniej byłoby się wycofać. Mario był jednak na tyle uparty, że nie potrafił się poddać.

Zapuszczał się coraz głębiej w mroczną pustkę, aż w końcu nie wiedział skąd przyszedł, i w którą stronę się kierować. Usłyszał za sobą szelest liści. Strach sparaliżował ciało chłopca i krew zawrzała w jego żyłach. Pod czarną czupryną gotowało się od ilości pytań, a wśród nich było to najważniejsze – czy za nim ktoś stał? Jedyną częścią ciała, nad którą miał kontrolę były gałki oczne. Wodził nimi to na lewo, to na prawo. Stał tak pośrodku nicości i oczekiwał, oczekiwał co się za chwilę stanie.

Dwudziesty drugi lipca był dniem, w którym ostatni raz widziano Maria Garcię.

*Tłumaczenie: Przyjacielu
**Tłumaczenie: Koszmar

MazidłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz