Cześć!
Nim przejdziesz do czytania, mam prośbę, abyś jeszcze raz spojrzał/a na poprzedni rozdział, który poddany został poprawkom (chyba, że dopiero co tutaj trafiłeś/aś).
Obiecuję, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy was o to proszę.
Miłego czytania!
***
Celestine Garcia obudziła się parę minut po siódmej rano, zlana potem po koszmarach, które śniła w nocy. Były niczym zapętlony film, na zepsutym odtwarzaczu. Każdy jeden sen zaczynał się od jej śmierci, a kończył na przemianie Luisa w zrezygnowanego i zmęczonego życiem człowieka. Tak bardzo był do niej podobny. Zachowywała się w taki sam sposób, co wyśniony mąż, tyle że na jawie.
Na stoliku nocnym leżały jej tabletki na tarczycę, z którą walczyła już kilkadziesiąt lat. Niedoczynność narządu zdiagnozowano u niej, gdy jeszcze jako dziecko, z plecakiem zarzuconym na ramię, pędziła do szkoły. Od tamtej pory, codziennie przed posiłkiem, zmuszona była wziąć lekarstwo, żeby nie doszło do zaburzeń gospodarki hormonalnej w jej ciele. Niestety coraz częściej zapominała, aby chwycić za opakowanie leku, co skutkowało jej ciągłym zmęczeniem i stanem przygnębienia, które potęgowała poprzez rozmyślanie o synku. Doskonale pamiętała, co twierdził lekarz. Jeśli nie będzie się pilnowała i przestanie zażywać tabletki, stanie się bardziej narażona na stany depresyjne. Tyle że dla niej nie miało to już jakiegokolwiek znaczenia, równie dobrze mogła dostać tej depresji. Pewnie i tak nie zauważyłaby żadnej różnicy.
Spojrzała w lewą stronę, ale Luisa nie było obok niej. Westchnęła cicho, zamykając przy tym oczy. Walczyła, aby się nie rozkleić. Docierało do niej, co wyprawiała wczoraj w kuchni. Uderzyła ją fala uczuć, tak licznych, że nie była w stanie ich zidentyfikować. Zmieszały się wszystkie razem i próbowały wywołać w niej płacz. Zacisnęła mocniej powieki, w desperackim starciu z własną osobą.
– Nie dzisiaj – powiedziała do siebie i powoli podniosła się do pozycji siedzącej.
Głód dawał się we znaki. Zakręciło jej się w głowie, a żołądek zaczynał chyba zjadać sam siebie. Burczało jej głośno w brzuchu. Było to dla niej paradoksem, ponieważ ilekroć nachylała się nad talerzem, z zamiarem zjedzenia, nie potrafiła nawet spojrzeć z apetytem na jedzenie, a co dopiero je przełknąć.
Usłyszała dźwięk zamiatanego szkła, które nieprzyjemnie obijało się o siebie. Zapewne Luis lub Thiago sprzątali po jej wczorajszym wybuchu gniewu, którego popis dała nad ranem. Pozbawiła ich paru cennych filiżanek, które odziedziczyli po zmarłej matce Luisa. Wiedziała, że ciężko będzie jej uzyskać przebaczenie męża.
Wstała z łóżka i skierowała się do łazienki znajdującej się naprzeciwko ich sypialni. Zamknęła za sobą drzwi na klucz i oparła dłonie o umywalkę. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. To, co w nim ujrzała, wyglądało koszmarnie, lecz nie było dla niej wielkim zaskoczeniem. Włosy były skołtunione do tego stopnia, że zdawały się o wiele krótsze niż rzeczywiście były. Oczy miała spuchnięte i ozdobione dwoma wielkimi fioletowymi obwódkami. Usta pękały z wysuszenia, a skóra pozbawiona była jakiegokolwiek koloru.
Nabrała zimnej wody w dłonie i przemyła twarz, a następnie chwyciła za szczotkę leżącą na półce wiszącej nad umywalką i zaczęła rozczesywać ciemne włosy. Szarpała nimi, ciągnąc na wszystkie możliwe strony. Minęło kilka dobrych minut, nim udało jej się doprowadzić je do w miarę normalnego stanu.
Nim wyszła z łazienki, poprawiła jeszcze czarną sukienkę, którą miała na sobie od wczoraj. W zasadzie nosiła ją już cały czas, zdejmując jedynie by ją przeprać, co i tak robiła coraz rzadziej. Prawie każdy dzień przeżywała odziana właśnie w ten ciuch, w oczekiwaniu na pojawienie się policji z wiadomością, że odnaleziono ciało Mario.
CZYTASZ
Mazidło
HororCarla Miller, młoda, aspirująca pisarka postanawia wyjechać z tłocznego San Francisco, żeby zaszyć się w mniejszej miejscowości i w spokoju dokończyć swoją powieść. Nie spodziewa się, że Mill Valley w ostatnim okresie nie jest najbezpieczniejszym mi...