1.1

462 30 40
                                    

Dyndalskiemu udało się załapać na śniadanie do pana Macieja. Można wręcz rzec, że był to ich swego rodzaju zwyczaj. Praktycznie zawsze o tej samej porze ci dwaj spotykali się w mieszkaniu Raptusiewicza i zjadali razem poranny posiłek, przy okazji przy tym "plotkując".
Pan Raptusiewicz miał wiele historii do opowiedzenia, którym Dyndalski przysłuchiwał się w pełnym skupieniu. Z tego, czego się dowiedział, jego gospodarz pracował niegdyś jako wysoko postawiony urzędnik i prawdopodobnie jest pierwszym rezydentem tego bloku. Czy jest to prawda? Tego pewnie nie wie nikt, może oprócz samego pana Macieja. W każdym razie, bardzo miło spędzało się z nim czas, a i śniadanie było wyśmienite. Fakt, musiał pomagać w jego przygotowaniu, ale nie miało to jakiego dużego znaczenia.

- Wiesz, mój Dyndalu - ozwał się w końcu Raptusiewicz. - Ostatnio zacząłem czuć się jakoś tak... samotnie? To znaczy ten - dodał, widząc, iż jego towarzysz otwiera usta, aby coś powiedzieć. - faktycznie, spotykam się z tobą przy porze śniadaniowej, ale... Muszę stwierdzić, że przydałby mi się jakiś długoterminowy kompan, ktoś, kto będzie spędzał ze mną więcej, niż pół godziny przed wyjściem do pracy.

- Może by tak zaprosić Klarę na jakiś dłuższy pobyt? - podsunął Dyndalski.

Cóż, Klara, bratanica cześnika również mogła być opcją. Dziewczyna wciąż na studiach, dopiero zaczyna pracę, więc nie ma zbyt wielu pieniędzy, jak to w życiu studenta bywa. Propozycja mieszkania ze swoim wujem mogła jej się bardzo spodobać, bo nie będzie musiała płacić za mieszkanie, a przynajmniej nie w całości. Nie jest do niej też jakoś specjalnie daleko, bo mieszka kilka pięter wyżej, także można by się do niej wybrać chociażby teraz.
Raptusiewiczowi jednak niezbyt podobała się ta wizja.

- Może i mógłbym ją zaprosić - rzekł, wbijając widelec w swoją porcję. - Ale wtedy musiałbym się liczyć z rozmaitymi konsekwencjami. Znasz Klarę, wiesz, że jest jeszcze młoda i choć co może jej strzelić do głowy. Z pewnością ma w sobie chęć do zabaw i swawoli, a to trochę uprzykrzałoby mi życie.

Nastąpiła chwila ciszy. Obaj mężczyźni zdawali się o czymś intensywnie rozmyślać.
Raptusiewicz uśmiechnął się w końcu, oznajmiając:

- Zacząłem się jednak zastanawiać nad poszukiwaniem kandydatki na żonę.

Słysząc te słowa, Dyndalski prawie zakrztusił się herbatą, czy to ze zdziwienia, czy też rozbawienia. Którekolwiek z powyższych to było, gest ten niezbyt spodobał się panu Maciejowi.
Żeby jednak uprzedzić wybuch swojego gospodarza, mężczyzna szybko dodał:

- Żonę? Panie Raptusiewicz, pan mi wybaczy to stwierdzenie, ale czy nie jest pan trochę za stary na ożenek?

Cześnik spojrzał na swojego kompana z politowaniem w oczach.

- Ty, Dyndalski, to się nie odzywaj. Sam jakoś specjalnie młodszy ode mnie nie jesteś.

- Fakt, tu się zgodzę, swoje lata mam, niedługo stuka mi czterdzieści pięć lat, jednak wciąż jest pan stary i trochę chorowity.

- Chorowity, chorowity. Wcale nie jest ze mną tak źle! ... Co? - spytał, widząc, że jego gość drapie się z zakłopotaniem po głowie.

- No, tak mówiąc między nami, to słyszałem co nieco o pańskiej pedogrze.

Gospodarz westchnął ciężko.

- Dochodzi jeszcze kurcz żołądka... - kontynuował Dyndalski.

- Ale tylko po przepiciu! - zaznaczył Raptusiewicz.

- Zaczynają się w dodatku różnorakie reumatyzmy...

Panu Maciejowi nie podobało się takie wytykanie wad, rzekł więc ze złością:

Spór o osiedlowy mur, czyli Zemsta - Wersja WspółczesnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz