TWO:
THE GUY IN GOGGLES TURNS OUT
TO BE QUITE A FUNNY GUY.° ° °
Słyszałam gdzieś kiedyś, że dzieci Apollina są rannymi ptaszkami — co było bujdą tak straszną, że załamywałam przez nią swoje chude ręce. Fakt, wstawaliśmy wcześnie, ale nie dlatego, że taki mieliśmy kaprys. Chodziło raczej o kaprys tatka, który każdego ranka grzmocił nam słońcem w okno i mało nie doprowadzał do udaru, jeśli na czas nie otworzyło się oczu.
Ojciec zdecydowanie miał problemy z atencją. I, niestety, było to dziedziczne.
— Ej, patrz, zrobię salto! — krzyknął Orion, biorąc rozbieg na ścianę i odbijając się od niej, faktycznie zrobił salto.
— Jesteś idiotą — mruknęłam. Podniosłam się do siadu, bo przez ujadające rodzeństwo nie mogłam skupić się na czytanej książce, i wsunęłam nogi w klapki.
Brat spojrzał na mnie, wyszczerzając zęby w cwanym uśmiechu. Stał pośrodku domku, zaraz na wprost okna, więc w świetle porannego słońca jego włosy wydawały się być nieco bardziej złote niż brązowe. Czasem żałowałam, że przefarbowałam się na blond.
— Starszym o całe dwie minuty.
— Minutę czterdzieści — poprawiłam.
Orion Mulligan, mój, pożal się boże bliźniak, był wysokim, chudym chłopakiem o burzy wiecznie potarganych włosów i oczach w kolorze odrobinę bardziej piwnym niż moje. Bycie rodzeństwem z każdym innym w tym domku nawet mnie cieszyło — w końcu, widywaliśmy się zwykle tylko w wakacje, bo większość w roku szkolnym wyjeżdżała z powrotem do swoich nieboskich rodzin, więc nie zdążałam mieć ich dość. Ale ten czub był też moja nieboską rodziną. I, chociaż w tym roku nie wracaliśmy do domu (mama uznała, że skoro i tak do świąt będzie na delegacji w Europie, byłoby bez sensu wysyłać nas znów do dziadków), widziałabym jego pulchną twarz tak czy siak.
Dobra, może nie do końca pulchną. Od ostatniego lata niepokojąco schudł.
— Trzymaj, Laney — zawołał Will Solace, nasz grupowy, rzucając mi na łóżko świeżo wypraną koszulkę. — Orion, jak masz robić salta, to przynajmniej zdejmij buty, potem na ścianach zostają ślady.
Skinęłam blondynowi w podziękowaniu głową i rzuciłam koszulkę na szafkę. Na śniadaniu mieliśmy być dopiero za pół godziny, a przede mną miejsce do łazienki zaklepały sobie jeszcze trzy osoby, więc pościeliłam w tym czasie łóżko i uczesałam włosy, żeby związać je w koński ogon. Przeglądając się w lusterku, pod rzemykiem z obozowymi paciorkami nie widziałam naszyjnika od mamy — a nie zdejmowałam go od dwóch lat, bo miałam potem problem z zapinaniem — więc przeczesałam dokładnie pościel i podłogę, ale nigdzie go nie było.
Cholera. Pewnie spadł wczoraj gdzieś w lesie.
— Lan, łazienka wolna — zawołał Orion, wychodząc z wyżej wspomnianego pomieszczenia. Miał na sobie jedynie spodnie; bluzkę zostawić musiał na łóżku, bo dopiero co ją zgarnął i puścił wyglądającym zza okna driadom oczko.
Jedną z przyczyn, dzięki którym rozumiałam, dlaczego mama nie tęskniła za tatą, było to, że Orion był do niego strasznie podobny. Przynajmniej według niej. I może nie do końca nie tęskniła, tylko raczej... nie uważała go za miłość życia.
Owszem, rodzice się kochali — co potwierdziła zarówno mama, jak i tata, kiedy po bitwie o Manhattan wpadł raz do nas do domu (a kłamać nie potrafił i jako bóg prawdy nawet nie mógł, co niestety po nim odziedziczyłam). Ale mama stwierdziła, że nawet gdyby Apollo nie był bogiem, prędzej czy później i tak by się rozeszli.
CZYTASZ
BONFIRE • HEROES OF THE OLYMPUS, LEO VALDEZ. ✔
Fanfiction❝Chyba przypadkiem podpaliłem ci brata.❞ Wtykanie nosa w nieswoje sprawy stanowi znacznie większą pokusę, kiedy jest się półbogiem, przyzwyczajonym do widoku uprzejmych staruszek, znienacka zmieniających się w krwiożercze paskudztwa. Więc chyba...