Otworzyłem drzwi od mieszkania i wpuściłem Billa do środka, a następnie poszliśmy na górę do mojego pokoju. Usiadłem na łóżku i posłałem słaby uśmiech chłopakowi. Po chwili usłyszeliśmy dźwięk pukania do drzwi. Obróciłem się, a do pokoju weszła moja matka. Wiedziałem, że to na pewno nie wróży nic dobrego.
- Stanley, możemy porozmawiać chwileczkę?- Zapytała oschle, a ja posłałem jej sztuczny uśmiech i przytaknąłem głową. Wyszliśmy z pokoju i poszliśmy do salonu.
- Mówiłam Ci coś. Kiedy ty się w końcu ogarniesz? Dlaczego nie możesz być taki jaki był twój brat?!- Krzyknęła kobieta mając łzy w oczach.- To przez ciebie musiał tam jechać! Wszystko przez to, że zachciało ci się pojechać do kolegi, a on musiał cię odebrać. Wiedziałeś, że był zmęczony! Gdyby nie twoje zachcianki dalej by żył!- Dodała i usiadła na kanapie ukrywając twarz w dłoniach. Stałem bez ruchu i tępym wzrokiem patrzyłem na nią. To wszystko była moja wina...
- W-Wszystko w porządku?- Zapytał Bill schodząc powoli po schodach.
- Tak.- Odpowiedziałem stanowczo i pobiegłem do łazienki. Oparłem się o ścianę i zsunąłem na podłogę. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, a ręce drżeć. To wszystko mnie już dobijało. Wszystko przeze mnie. Byłem winny każdej najmniejszej i największej porażki. Z czasem miałem już po prostu dość siebie, dość mojej głupoty. Dość tego, że ciagle wszystko psułem. Wytarłem rękawem bluzy słone łzy i wstałem podchodząc do lustra. Spojrzałem na swoje odbicie i uśmiechnąłem się żałośnie. Podwinąłem rękawy i gdy spojrzałem na blizny znajdujące się na moich nadgarstkach wszystko wróciło. Wszystkie momenty, kiedy się obwiniałem były zaznaczone tymi ranami i bliznami. Znów miałem ochotę to zrobić, ale nie mogłem. Nie chcę krzywdzić Billa. Obiecałem mu, że nigdy tego nie zrobię, a i tak popełniałem ten błąd. Teraz wiem, że to nie jest w porządku. Westchnąłem głośno i oparłem dłonie na umywalce. To wszystko było straszne. Moja matka źle na mnie działa, obwinia mnie jeszcze bardziej niż ja sam już to robię. To wcale nie pomaga.
- S-Stanley! Wszystko w p-porządku?- Odezwał się Bill zza drzwi i zaczął w nie pukać.
- Jasne, wszystko w porządku.- Powiedziałem cicho, otworzyłem drzwi i nie patrząc na niego poszedłem do mojego pokoju. Bill poszedł za mną i usiadłem wraz z nim na łóżku.
- Stanley...- Rzekł Bill i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Tak?
- Jesteś a-aniołem.- Gdy usłyszałem te słowa spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
- Czemu?
- Moja m-mama kiedyś mówiła, że osoby, które mają s-skaleczone nadgarstki to anioły.- Powiedział Bill i spojrzał na moje dłonie, a ja szybko zakryłem rany rękawami.
- Nie jestem aniołem.
- A-Ależ jesteś, mama mówiła, że tylko anioły się okaleczają, bo n-nie lubią życia na ziemi. Ten świat ich k-krzywdzi i wykańcza, więc próbują w-wrócić tam skąd przyszli. Są zbyt wrażliwi na b-ból innych i ten własny.- Wypowiedz Billa sprawiła, że brakło mi słów.
- Twoja mama jest bardzo mądra.-Powiedziałem ledwo co powstrzymując łzy.
- Wiem, ona też kiedyś b-była aniołem.- Bill objął mnie w pasie i przytulił mocno, a ja oddałem uścisk i pozwoliłem moim łzą znów spływać po mojej twarzy. Tkwiąc w tym uścisku czułem się dobrze. Czułem się bezpieczny.
——————————————————————-
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał i życzę wam miłego dnia lub nocy❤️💕