Otworzyłem powieki, gdy rażące światło słońca zaczęło dokuczać moim zaspanym oczom. Wstając z łóżka spojrzałem za okno, a widok pięknego bezchmurnego nieba wywołał lekki uśmiech na mojej twarzy. Leniwym krokiem wyruszyłem w stronę kuchni, usiadłem na blacie i pustym wzrokiem błądziłem po pomieszczeniu. Od niedawna moje życie stało się zupełnie inne, byłem zamknięty w sobie, a uśmiech czasem był tylko maską, którą nakładałem, aby nie sprawiać pozorów. Miewałem zmienne nastroje i dołki emocjonalne. Czasem w chwilach słabości dochodziło też do okaleczania. To wszystko mnie już dobijało, życie, które mnie raniło. Jedyną odskocznią od tego wszystkiego był mój jedyny przyjaciel Bill. Był moim bohaterem. Stwierdziłem, że zjem śniadanie, a po wykonaniu tej czynności pójdę odwiedzić Billa. Zamy się praktycznie od urodzenia.
- Witaj Stanley, co tak wcześnie dzisiaj wstałeś?- Usłyszałem głos za moimi plecami. Była to moja mama, wiecznie zapracowana, oschła i bezuczuciowa.
- Cześć, jakoś tak wyszło.- Burknąłem i wyminąłem ją, a następnie wróciłem szybko do swojego pokoju, po drodze zdążyłem zgarnąć jeszcze ze sobą jabłko i butelkę wody. Westchnąłem głośno ponownie wlepiając swój wzrok w widok za oknem. Niby było wszystko w porządku, ale coś zżerało mnie od środka. To coś było jak demon, który opętał moją zabłąkaną duszę. To mnie zabijało. Dzień w dzień było tak samo, codzienne uczucie smutku, obojętności i pustki. Miałem już dosyć tego wszystkiego. Czemu nie mogłem być jak inni? Bez problemów, bez zmartwień. Ugryzłem jabłko i wytarłem łzę spływającą powoli po moim policzku. Po chwili usłyszałem dźwięk powiadomienia z mojego telefonu. Wstałem i wziąłem do ręki urządzenie, a następnie ucieszyłem się widząc, że to mój przyjaciel do mnie napisał. Zapytał się czy możemy się spotkać w parku za piętnaście minut, a ja z przyjemnością się zgodziłem. Podszedłem do lustra znajdującego się w moim pokoju, poprawiłem nieco moje kręcone włosy i założyłem moją ulubioną bluzę. Wyrzuciłem ogryzek jabłka do kosza i zszedłem po schodach na dół, aby poinformować matkę o tym, że wychodzę na jakiś czas.
- Idę na spacer, wrócę za dwie godziny.- Powiedziałem ubierając buty.
- Gdzie się będziesz znowu szlajać? Powinieneś się uczyć, a nie tylko na te spacery chodzisz. Chodząc ciagle na spacery nie skończysz dobrej szkoły i nie będziesz zarabiał porządnych pieniędzy. Weź się w końcu za siebie.- Rzekła oschle kobieta, a ja uśmiechnąłem się sztucznie i wyszedłem z domu. Czasem miałem dość jej czepiania się do wszystkiego. Włożyłem słuchawki do uszu i włączyłem moją ulubioną piosenkę. Zmierzając w stronę parku podziwiałem tańczące od wiatru i napawałem się zapachem białych róż rosnących w czyimś ogrodzie. Będąc blisko parku napisałem do Billa oznajmiając, że jestem nie daleko. Gdy dotarłem do parku postanowiłem, że usiądę na ławce, na której zazwyczaj siadam wraz z Billem. Usiałem i przyglądałem się przechadzającym ludziom, aby spostrzec gdzieś pośród nich mojego przyjaciela. Wpatrywałem się, aż w pewnej chwili ktoś zasłonił mi oczy. Uśmiechnąłem się, wyciągnąłem słuchawki z uszu i zdjąłem z twarzy dłonie chłopaka, a wiedząc, że był to Bill bez zastanowienia odwróciłem się, aby go przytulić na przywitanie.
- C-Cześć Stanny.- Powiedział uroczym głosem Bill, a ja posłałem mu szczery uśmiech.
- Cześć.
Po chwili chłopak usiadł obok mnie i z uśmiechem przyglądał się fontannie znajdującej się przed nami.
- Jak ci minął dzień?- Zapytałem spoglądając na niego.
- W-w zasadzie to nie t-tak źle.- Odparł chłopak.- A tobie? Jesteś dzisiaj znowu jakiś zamyślony. Coś się dzieje?- Dodał po chwili przyglądając się mi.
- Chyba...nic takiego. Po prostu czuje się dziwnie.- Spojrzałem na moje buty i zawstydziłem się lekko.
- Może się przejdziemy?- Zapytał, a ja kiwnąłem głową z uśmiechem.
Wstaliśmy i wyruszyliśmy w stronę jeziora płynącego nieopodal parku. Spędziliśmy ten czas w ciszy i cieszeniu się swoją obecnością. Ta cisza wcale nam nie przeszkadzała, a wręcz była miła, lubiliśmy ją. Idąc przez przypadek moja dłoń musnęła tę jego, przez co zarumieniłem się dość widocznie.
- Kogo my tu mamy? Pedałki wyszły na spacerek?- Krzyknął niestety dobrze znany mi głos. Był to niejaki Henry Bowers. Ten koleś dokuczał mi odkąd tylko poszedłem do szkoły. Niszczył mnie jeszcze bardziej. Był okropny. Henry uśmiechnął się zadziornie w naszą stronę i z kieszeni wyjął powoli swoi scyzoryk, a ja ująłem dłoń Billa mocno ją ściskając.
- S-Stanley, Uciekaj.- Powiedział Bill, a ja spojrzałem na niego przerażony.
- Nie mogę...
- Uciekaj!- Wrzasnął Bill. Pociągnąłem go za rękę i wraz z nim zaczalem uciekać przed Bowersem.
- Wracajcie dupki!- Krzyknął psychopata, ale zaraz po tym go zgubiliśmy. Wybiegliśmy z parku i zatrzymaliśmy się przy ogromnym dębie. Oparłem się o drzewo i spojrzałem na Billa.
- Chodźmy d-do domu. Może chcesz do mnie d-dzisiaj wpaść?
- Chętnie był przyszedł, ale nie mogę. Wiesz jaka jest moja matka...
- M-Może ja będę mógł do ciebie przyjść? P-Pouczymy się razem i twoja matka nie b-będzie się czepiać.- Rzekł Bill i posłał mi uśmiech.
- Zapytam. Poczekaj chwilę.- Powiedziałem i wyciągnąłem telefon z kieszeni, aby napisać do mojej mamy. Zgodziła się na wizytę Billa, więc poszliśmy do mnie.
———————————————————————————-
Witam! Mam nadzieję, że spodoba wam się ta książka i życzę wam miłego dnia lub nocy❤️