Rozdział 10.

112 11 16
                                    

Po szybkim śniadaniu, tabletce na ból głowy i orzeźwiającej szklance wody, Castiel, pożegnał się z Meg. Już miał złapać za klamkę, kiedy nagle usłyszał, że kto go woła.

— Castiel, poczekaj! — brunet odwrócił się w stronę, z której dobiegał damski głos. Hannah biegła w jego kierunku, ubrana w czarne obcisłe spodnie, kremową bluzkę i oczywiście w pełnym makijażu. — Dlaczego wczoraj po mnie nie zajechałeś? — zapytała, zatrzymując się kilka centymetrów przed nim.

— Och, sorry. Wypadło mi z głowy, miałem małą sprzeczkę z bratem i Meg poprosiła, żebym przejechał wcześniej. — wytłumaczył.

— A może mogłabym z tobą wrócić? — zapytała z iskierkami w oczach.

— Nie tym razem, spieszy mi się. — Dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Otworzył drzwi, przed którymi go zatrzymała i poszedł do garażu. Meg pozwala mu trzymać auto, w garażu jej ojca za co był bardzo wdzięczny. Wygrzebał z torby, przewieszonej przez ramię kluczyki i przycisnął znajdujący się na nich przycisk. — Pora wracać do domu.

Na szczęście droga z domu państwa Mastera do domu Castiela, nie była zbyt długa. Po kilkunastu minutach, brunet zajechał pod dom, gdzie zostawił samochód i poszedł sprawdzić, co się dzieje.

Ledwie wszedł, a od progu już słyszał krzyki swoich rodziców. Chuck i Gabriel siedzieli na kanapie, natomiast Becky chodziła w tą i z powrotem. — Czego nie rozumiesz, Chuck!? Ja chcę tylko, żebyśmy znów spędzali czas tak jak dawniej jako rodzina. Twoje ciągle wyjazdy i spotkania, tylko to utrudniają. Mam tego dość!

— Em, hej. — Przywitał się Castiel, niepewnie wchodząc do salonu.

— Jezu dziecko, jak ty wyglądasz?! — krzyknęła kobieta. Castiel miał podkrążone oczy, wyglądał jakby ktoś wrzucił go do śmietnika i przejechał walcem. Ubrania miał pogniecione, a włosy wołały o pomstę do nieba.

— Spokojnie. Meg miała urodziny, długo siedzieliśmy. — W tym momencie Gabriel wybuchnął śmiechem.

— Siedzieliście? Serio tak to się teraz mówi?

— Zamknij się. — warknął brunet.

— Z twoją opinią to na pewno „siedziałeś”, tylko pytanie brzmi na kim? — Gabe uniósł ręce do góry i zrobił cudzysłów.

— Co to ma znaczyć? — zapytała Becky, a następnie spojrzała na Chucka. — Jaką opinią?

Brunet przewrócił oczami. — A czy to ważne? Moja opinia, moje życie. I nic wam do tego.

— Chuck, zrób coś!

— A co ja mam zrobić? — zapytał. — To młody chłopak, niech się cieszy życiem.

— I zostanie ojcem w tak młodym wieku! Później będzie musiał wychowywać, płacić alimenty, po co mu to?! — Castiel już dłużej nie mógł wytrzymać, słów mamy.

— Nie zostanę ojcem, bo jestem gejem i mam chłopaka, okay?! — krzyknął. Wszyscy zamilkli i ze zdziwieniem spojrzeli w jego stronę. — Możecie już skończyć tą beznadziejną kłótnie.

Backy zakryła twarz dłonią. Chuck sięgnął po szklankę wody, stojąca na szklanym stoliku obok kanapy. A Gabriel, oczywiście nie wytrzymał zbyt długo i ponownie wybuchnął śmiechem. — Żartujesz sobie. Nikt by z tobą nie wytrzymał. W dodatku jeszcze tydzień temu byłeś z jakąś dziewczyną.

— Mogę go przyprowadzić jeśli chcecie. — powiedział pewny siebie z nadzieją, że jego rodzice zwyczajnie odpuszcza. Słowa Gabriela zostawił bez komentarza, chociaż to prawda. Tylko, że jego rodzice o tym nie wiedzą. Nie było ich, więc zawsze mógł coś zmyślić.

Raper |DESTIEL|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz