"Lot przez orła"

111 16 8
                                    

Deidara spadał. To właśnie jego miłość do wysokich lotów posłała go w krzaki, gdy po raz kolejny Sasori przeszkodził mu w jego relaksującym locie. Tym razem nie nadleciał jego piękny, białopióry przywołaniec, a jedyne co go złapało, to ostre gałęzie u konarów drzew. Czemu nie wylądował normalnie? Otóż, tym razem, wraz ze swoim partnerem udał się na misję. Gdy przyszło do powrotu, a oni dotarli już pod bazę, czerwonowłosy marionetkarz oznajmił swą zemstę na własnym partnerze. Z powodów jasnych, można się domyślić - blondyn nagrabił sobie u niego ciągłym spóźnianiem się, a misja przedłużyła się o kilka godzin dłużej. Teraz jednak przyszło mu za to przypłacić.

Blondyn wiercił się niemiłosiernie, próbując opanować narastający ból, który przeszył całe jego ciało. Przetrzymał się wystającej gałęzi i powoli stanął na innej, o wiele mocniejszej. Zjechał dłonią do swojego brzucha, który zdobiła szkarłatna ciesz. Krew wsiąkła w ubrania, a Deidara, który za pierwszym razem nie zrozumiał co się wydarzyło, dotknął przebitego miejsca. I nie czuł się najgorzej - jako shinobi potrafił sobie poradzić z taką raną. Jednak chwilowa panika, jaka przeszyła go od stóp do głów sprawiła, że zakręciło mu się w głowie. "Rana", przecież dla tak wyrafinowanego shinobi; nawet przebicie spiczastą gałęzią na wylot nie jest szkodliwe - wmawiał sobie blondyn, stabilizując oddech i podpierając się gałęzi. Dyszał ciężko, a w głowie wirowały mu, serdecznie przez jego nienawidzone, kruki. Jeśli zaraz czegoś nie zrobi...

- Czy to nie tego chciała Sakura? - Zabrzmiał głos, zbliżający się w jego stronę. Wyjątkowo melodyjny, przepełniony ciekawością.

Kobieta zatrzymała się pod wielkim dębem, a Deidara, stojący w samym jego sercu, na jednej z całej masy gałęzi, przyglądał się intruzowi z daleka. Po jego ciele przeszedł dreszcz, gdy spojrzała ona ku niemu, choć pewny nie był, czy go zauważyła. Powróciła zaraz do zajęcia, albowiem trzymając w jednej ręce koszyk, przykucnęła na trawie i wyjęła z niego książkę. Z dużej książki wyleciała karteczka z różnymi napisami, a piroman z łatwością odgadł, że przyszła tu po zioła. Czyżby była medykiem? Przyjrzał jej się dokładnie, nie do końca pewny swoich myśli. Czarne włosy swobodnie zwisały jej po ramionach, choć część kosmyków była spięta bursztynową kokardą; oczy, tego samego koloru, z uwagą doglądały odpowiednich roślin. I teraz, gdyby się okazała medyczką, może nawet pozwoliłby jej na pomoc w leczeniu jego rany.

Deidara, pragnący zadziałać i w końcu wyjść z poszycia, stworzył swój własny plan, w którym było nawiązanie znajomości i z nadzieją o pomoc, wyleczenie go. Bardzo niezgrabnie, z ciągnął z siebie płaszcz Akatsuki i przerzucił go przez jedną z grubszych gałęzi zwisających nad nim. To samo zrobił z ochraniaczem, który mógłby go bardzo łatwo wydać. W jednej chwili, gdy już miał zamiar zeskoczyć, przed nim pojawiły się mroczki, a sam niebezpiecznie przechylił się od przodu. Załamał własną równowagę i przygnieciony swoim lekceważącym zachowaniem, po raz kolejny spadał. W głowie słyszał tylko wycie straży pożarnej, co go trochę zaniepokoiło ze względu na jego obecną sytuację, ale jak już ma halucynacje, to pozostaje mu tylko wylądować. Całe jego ciało smagały ostre gałązki, powołując pieczenie. Już miał się zetknąć z ziemią, a jednak nie otrzymał ostatecznego uderzenia. Nagle leciał! Zdawało mu się, że śni i już na niego czeka sadystyczny bożek kolegi z Brzasku. Nie otwierał oczu, bo było mu dobrze. W czyiś ramionach... - Otworzył oczy tak szybko, jak napłynęła do niego ta opcja. Przed sobą ujrzał bursztynowe tęczówki, wpatrzone przed siebie z nieukrywaną obawą. Kobieta z dołu go złapała! Czyli jednak jest shinobi! Poruszył się nieznacznie, zamulony bólem rany, a świadomość bycia niesionym przez kobietę nie uderzyła go tak bardzo, jak chwila w której czarnowłosa przystanęła. Nie wiedział jak długo próbowała wydostać go z plątaniny gałązek, jednak gdy już ujrzał nad sobą białe obłoki i ogrzewające go promienie słońca, odezwała się.

- Witaj, co Ci się stało? - Zapytała, opuszczając go na ziemię. Co za krzepa! - Słyszy mnie... pan? - Zapytała niepewnie, machając mu dłonią przed twarzą.

Deidara mruknął coś niezrozumiale, po czym odwrócił zmieszany wzrok. Jak do tego doszło, dobrze wiedział, ale nie dopuszczał do siebie myśli poznania takiej kobiety w tak opłakanym stanie. Równie dobrze mógł ją poznać prezentując teatr wybuchowych marionetek Sasoriego!

- Deidara, mów mi Deidara - powiedział. - Un.

- Un? - Potrząsnęła niezauważalnie głową, przypominając sobie o ważniejszej rzeczy. - Co sobie zrobiłeś? Jak do tego doszło? - Zapytała, po czym sięgnęła po koszyk z małą garstką ziół.

- No, ja... - szukał odpowiedniej odpowiedzi, z której kobieta nie mogłaby wysunąć wniosku, że przecież jego partner się wkurwił i go na drzewo posłał! - Wracałem z misji. Mój ptak wylądował na drzewie. Byłem na tyle zmęczony, że nie mogłem nic zrobić.

Czarnowłosa zlustrowała go wzrokiem.

- Nie mam umiejętności leczniczych... - mruknęła, uśmiechając się przepraszająco. - Ale mogę na to zaradzić w prostszy sposób. - Sięgnęła po zwinięty bandaż i parę ziół.

Deidara przyglądał się jej z niemałym zaciekawieniem i co rusz krzywił się, gdy ta bez ostrzeżenia dotknęła bolącego miejsca. Gdy przyszło do chęci dalszej pomocy, spojrzała na niego pytającym wzrokiem. Deidara, któremu ból nie przysłonił przyjemności z bycia "pielęgnowanym", pozwolił jej na pomoc. Podniosła mu bluzkę, namakając część krwi na jego ciele na chustkę i poczęła wybierać zioła. Szybko się jednak z nimi uporała, kończąc na przywiązaniu bandaża. Deidara odetchnął głęboko, dając wszystkie jego rozterki w zapomnienie.

- Już jest dobrze. - Powiedziała spokojnie, podnosząc się i chowając resztę rzeczy. - Nie zapytałam się wcześniej, jednak... z jakiej wioski jesteś?

- Pobliskiej. - Odparł, nie odbiegając od prawdy, a jednocześnie nie zdradzając, iż z kamienia.

Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w przepływające po niebie obłoki, a nad nim z drzewa zlatywał pojedynczy listek, który złapał. Teraz do niego dotarł jednej fakt, najbliższa jest wioska liścia! Czyli jego wybawczyni - tu spojrzał na kobietę kontynuującą zbieranie pobliskiego zioła - pochodzi z Konohy. Podniósł się do siadu i spojrzał na nią z ukosa - Kunoichi wioski liścia, nie-medyk, lecz wciąż shinobi i to jaki. Zastanawiał się, kiedy nadejdzie odpowiednia pora, by zawrzeć większą znajomość.

Ale, jedna rzecz - mruknął do siebie - przecież nawet nie znam jej imienia.

W zasadzkę [Deidara x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz