(Nie)widoczne

408 54 161
                                    

Z dedykacją dla mojej śp. Babci, zmarłej przed moimi trzecimi urodzinami.

Szum, narastający szum, coraz silniejszy i głośniejszy

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Szum, narastający szum, coraz silniejszy i głośniejszy. Siła nacisku obejmuje ze wszystkich stron, ogłusza i zapiera dech w piersiach. Pęd powietrza przedziera się przez wszystkie zakamarki ciała i dostaje do wnętrza. Świst powoduje ogłuszenie i ból w uszach. Prędkość, coraz większa i większa. Huk. Krzyk, przeraźliwy krzyk przyprawiający o dreszcze, powodujący krańcowe przerażenie i ból mięśni, które naprężone zaczynają drgać. Nadludzki wysiłek. Następnie cisza. Tak przerażająca i martwa. Ale to tylko cisza przed czymś strasznym, okropnym i nieodwracalnym. Ciemność jest wręcz namacalna, można ją mieszać niczym smołę. Powietrze gęstnieje, napięcie rośnie i staje się nie do wytrzymania. Niemalże słychać, jak zaczyna drgać i się naprężać, aby wybuchnąć. Nieuchronnie zbliża się katastrofa.

Trzask roznosi się po całym mieszkaniu. Karolina odrzuca na bok zamkniętą z hukiem książkę w grubej oprawie. Ma dosyć. Nie musi czytać o strasznych dziejach ludzkości, nie musi poznawać przerażających przygód, głośno zapisujących się w historii świata albo mających się dopiero zapisać. Jej katastrofa nadeszła w całkowitej ciszy. Dopiero potem były krzyki, syreny, lamenty... i obojętność. Tak, obojętność. 

Dziewczyna czuje wzbierającą w niej złość. Chociaż minęło pięć lat, ona nigdy nie zapomni tego wzruszenia ramion. Nigdy też nie zapomni sprawcy. Zabójca jej dziadków jest za cichy, niestety. Bezwonny, bezbarwny, milczący. Okrutny. Czad.

Zośka, ogarnij się – myśli, czując zbierające się łzy. Tak, Karolina już przestała być Karolcią. Od prawie pięciu lat jest Zofią. Rodziców mało obchodzi, dlaczego każe do siebie mówić inaczej. Przecież to nawet nie oni wybrali jej imię. Zresztą ich nigdy nic nie interesuje.

Znajomi przyjęli to do wiadomości i starają się nie denerwować dziewczyny. Zresztą podobnie jak reszta rodziny nie przejmują się dziewczyną. Nauczyciele, kiedy jeszcze chodziła do szkoły, też mówili do niej Zosiu.

Karolina Zofia Skalska – taki napis widnieje na dowodzie osobistym należącym do dziewczyny. Dziewczyny? Kobiety. Dzisiaj kończy dwudziesty rok życia. Od pięciu lat trwa w samotnej egzystencji, usłanej ułudami i zawodami, a przede wszystkim wielką pustką. Pustką, której przez większość czasu nie wypełnia już nawet cierpienie. Czym można zastąpić matczyną miłość i ojcowską opiekę? Dla dziewczyny nie ma znaczenia fakt, że formalnie wciąż ma rodziców. To nie oni byli tymi, którzy wprowadzili ją w życie. Wszystko zawdzięcza dziadkom. Nawet to mieszkanie kupiła z pieniędzy, które dostała w spadku.

Pogrążona w myślach rozdrapuje rany, które od dawna próbuje zaleczyć. Nie może. Wciąż co jakiś czas przypomina sobie tamtą siebie. Zatapiając smukłe dłonie w jasnych włosach, spogląda w ciemną przestrzeń za oknem i zadaje sobie ból.

***
Ona nigdy się nie poddawała. Z głową w chmurach, marzeniami w sercu i lekkością na duszy. Owszem, zdawała sobie sprawę, że to wszystko powinno wyglądać inaczej, ale wtedy to się nie liczyło. Była szczęśliwa, miała rodzinę. Dziadkowie i ona – ich promyk światła. Łąka, las, słońce, babcine konfitury i powbijane drzazgi podczas zbijania karmnika z dziadkiem. Małe, nieperfekcyjne gospodarstwo na peryferiach miasta, kojarzące się z niczym niezmąconą radością. Jej życie było jak błękitne niebo z chmurą na horyzoncie. Dwie przecznice dalej stał drugi dom. Surowy i twardy, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Martwy. Z wiecznie zagonioną matką, pracującym ojcem i dzieckiem... Martwym dzieckiem.

Bo jak inaczej można określić kogoś pozbawionego własnej woli, będącego oczkiem w głowie rodziców, wychowanego na wyniosłą księżniczkę, która od urodzenia miała zostać prawniczką? Iga, martwa i kochana kukła.

Może Karolina jako dziecko przeczuwała już podobieństwo siostry do marionetki? Przecież nigdy nie bawiła się lalkami. Razem z dziadkiem znajdowali tyle innych radości życia. Od małego, ku przerażeniu babci, pokazywał jej broń. Dlatego dziesięcioletnia Karolcia zapragnęła zostać policjantką. Z wprawą strzelała ze starej wiatrówki, prawie nigdy nie chybiając. Ukochała życie, a życie ukochało ją. Do czasu.

Tamto życie nie powróci, to pewne. Dlatego Karolina przepadła bezpowrotnie. Zośka jest inna. Prozaiczna, zagoniona, zamknięta w sobie i samotna. Tak przeraźliwe samotna. Nie zdaje sobie nawet sprawy, jak bardzo upodobnia się do tych, którzy są jej tak obcy i którymi tak gardzi. Też już nie ma marzeń, policja przepadła w mrokach niepamięci. Tylko czasem, słysząc przejeżdżający radiowóz, z trudem odpędza nostalgię i zatapia się w naukę matematycznych wzorów potrzebnych na zaliczenie.

Jedynie w nocy powraca Karolina, nie pozwalając Zosi na spokojny sen. Sprawia, że rano poduszka jest mokra, a oczy podpuchnięte. Wspomina, cierpi i marzy. Zadaje sobie pytania. Tysiące pytań bez odpowiedzi, a każde z nich smaga duszę niczym rózgi, zostawiając wieczne blizny. Trzy największe i najbardziej bolesne są spowodowane tymi najważniejszymi:

Czemu dziadkowie odeszli?

Czemu rodzice mnie odrzucili?

Czemu żyję tak, jak żyję?

Tak ostre są znaki zapytania, niczym sztylety wbijane głęboko, prosto w sam środek rozdartej duszy.

Czemu żyję tak, jak żyję?! – krzyczy w niej przeraźliwy głos. – Czemu nic nie zmieniam?!

Ale po co? Przecież tamto nie powróci – szepcze jej złowieszczy umysł. I Karolina nie ma już nic do gadania.

Czasem zastanawia się, czy nie cierpi na rozdwojenie jaźni. Ale prawda jest zupełnie inna. Żeby być sobą, nie można się bać. Nie można się bać usłyszeć głosu duszy. Jednak ona się boi. Boi się poznać prawdę, bo prawda bywa bolesna. Strach przed cierpieniem powoduje, że sama popada w jeszcze większe cierpienie spowodowane pustką.

Samotność jest najgorsza. Dziewczyna tak bardzo pragnie być kochana. Tymczasem nikomu na niej nie zależy, przynajmniej odnosi takie wrażenie. Woli nawet nie eksperymentować i nie przestawać pisać do znajomych. To ona zawsze zaczyna konwersację i jest pewna, że gdyby nie to, nikt by się do niej nie odezwał. Przecież zapewne znaczy dla nich dosłownie mniej niż zero, jak śpiewa Lady Pank. Równie dobrze mogłoby jej nie być. Ta świadomość jest strasznie bolesna. Tak bardzo chciałaby móc przytulić się do kogoś, kto powie, że ją rozumie. Pogładzi po policzku, spojrzy w oczy i wyzna, że wie. Wysłucha i przyklei plastry na powstałe rany. W dzieciństwie takim antidotum byli dziadkowie, którzy skutecznie leczyli jej zadrapania. Zniknęli bezpowrotnie.

Niepotrzebnie sięgała po tę książkę. Chce zapomnieć o rzeczywistości, a tylko sobie ją przypomina. Od tygodnia myśli o niej coraz częściej, bo zbliża się rocznica śmierci dziadków. Rocznica śmierci jej życia. Nie, nie jej. Życia Karoliny.

Teraz nie może już nad sobą zapanować. Pod wpływem tych myśli maska spada, a Karolina rozpaczliwie zaczyna łkać. Obejmuje rękami koc i przykłada go do twarzy. Odpływa w sen na jawie i staje się niejako obserwatorem wydarzeń z przeszłości.

***
– Babciu, wróciłam! – Nastoletnia dziewczyna wbiega do kuchni i przystaje. Dziwi ją cisza – o tej porze babcia powinna przygotowywać obiad. Kładzie zakupy na stół, zrzuca szkolny plecak. – Dziadku!

Cisza.

Kręci głową i wybiega do ogródka. Krzyczy, ale nikt nie odpowiada. Słychać tylko krople uderzające rytmicznie o metalowy dach. Niepokój zakrada się do serca dziewczyny. Coraz bardziej zdenerwowana nawołuje, jednak nikt się nie odzywa. Kiedy zamierza z powrotem wbiec do domu, na ganek wychodzi znajoma sąsiadka, pani Teresa. Staruszka patrzy na Karolcię poczciwym wzrokiem.

– Stało się coś, drogie dziecko? – pyta uprzejmie i z cieniem zainteresowania. Karolina początkowo nie odpowiada, ale po chwili wręcz wybucha.

– Nie wiem, gdzie są dziadkowie. Przecież nie mieli nigdzie wychodzić. – W jej głosie można usłyszeć płaczliwą nutę.

Kobieta, widząc poruszenie dziewczyny, postanawia jej pomóc.

– Na pewno gdzieś wyszli, zaraz przyjdę do ciebie, kochanie, tylko otwórz mi bramę – mówi spokojnie i wychodzi na ulicę.

Karolcia wpuszcza ją na posesję, coraz bardziej zestresowana. Deszcz spływa jej po włosach i kapie na kark. Drga i dostaje gęsiej skórki. Nerwowo się rozgląda i wbiega do domu. Sąsiadka podąża za nią.

– Pustka, nikogo nie ma – szepcze, a ręce zaczynają jej się nerwowo trząść, oddech przyspiesza.

Drzwi do salonu są zamknięte. Dziewczyna przystaje, może się założyć, że słyszy telewizor. Naciska klamkę. Serce podskakuje jej do gardła, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Na kanapie bezwładnie siedzą dziadkowie.

W bezruchu.

Pani Teresa patrzy na to wszystko okrągłymi oczami, czując ucisk w klatce piersiowej. Nie jest jej jednak dane nic zrobić, bo Karolina wydaje z siebie głośny krzyk i rzuca się na dziadków. Szarpie ich bezwładne ciała, wrzeszcząc i łkając przeraźliwie. W rozpaczy zniekształca słowa, a jej twarz cała czerwienieje.

Starsza kobieta czuje dreszcze przebiegające po karku. Nie może patrzeć na to cierpienie, wie, że powinna coś zrobić, ale jej mózg zapada w stan letargu spowodowanego szokiem. Z ogłupienia wyprowadza ją dopiero widok, przez który w jej głowie powstają alarmujące skojarzenia:

Kominek.

Tlący się ogień.

Nieprzytomni ludzie.

CZAD.

Z otępienia pani Teresy pozostaje tylko mgliste wspomnienie. Dostaje przypływu ogromnej, wypływającej z przerażenia energii. Chwyta mocno Karolinę i usiłuje ją odciągnąć od ciał dziadków. Nastolatka spazmatycznie zaciąga się powietrzem i wyrywa sąsiadce. Następuje szarpanina, wypełniona po brzegi amokiem i przeraźliwym bólem, który poprzez oczy wypływa z samego dna serca. Dziewczyna rzuca się i nie daje wyprowadzić z pokoju. Zawzięcie bije panią Teresę i krzyczy nieskładanie, kiedy ta chce ją zabrać z budynku. Wykrzywiona z przerażenia twarz Karolci w niczym nie przypomina jej niewinniej twarzyczki. Kiedy kobieta chwyta za obie ręce, gryzie ją w przegub. W końcu do jej świadomości docierają wykrzyczane przez staruszkę słowa.

– Tu jest czad! Zabijemy się!

– I dobrze! Ja nie chcę żyć, rozumiesz?! – wrzeszczy głosem, który może się równać z zawodzeniem cierpiących duchów. Obraca się gwałtownie i wbija staruszce paznokcie w skórę.

– Ale ja chcę! I nie wyjdę bez ciebie!

Dopiero po tych słowach Karolinę opuszczają wszystkie siły. Rzuca się z płaczem na sąsiadkę i daje się jej wyprowadzić na zewnątrz. Chłodny deszcz przyprawia ją o jeszcze większe dreszcze. Szczękając zębami i trzęsąc się na całym ciele, podąża wraz z wybawicielką pod rozłożysty klon.

Następne pół godziny jest dla Karoliny całkowicie nieuchwytne i zawieszone w próżni. Deszcz przestaje padać, zastąpiony ulewą łez. Wokół roi się od służb ratowniczych. Sygnały świetlne powodują jeszcze większą dezorientację, poirytowanie i migawki przed oczami. Ktoś ją bada, ktoś o coś pyta, ale do niej to nie dociera. Liczy się tylko jedno:

Dziadkowie nie żyją.

DZIADKOWIE NIE ŻYJĄ!

Jak to nie żyją?

Przecież nie mogą. Nie, przecież... Przecież ona nie ma nikogo poza nimi! – Kolejne spazmy wstrząsają zmaltretowaną dziewczyną. Karolina kołysze się na boki, siedząc na skraju karetki pogotowia. Dzięki bardzo szybkiej reakcji pani Teresy nie musi jechać do szpitala. Ale dla niej nie ma to najmniejszego znaczenia. Nic nie ma wartości, kiedy wydarza się katastrofa.

Oni muszą żyć.

MUSZĄ ŻYĆ!

Żyją, na pewno żyją, to tylko sen.

Niech mnie ktoś obudzi.

NIECH MNIE KTOŚ OBUDZI!

OBUDŹCIE MNIE, DO CHOLERY!

– Obudźcie mnie! – krzyczy rozpaczliwie, chwytając za ramię przechodzącego obok ratownika medycznego. Z oczu płyną jej łzy, twarz ma szaleńczy wyraz, jest cała czerwona. – Obudźcie mnie – szepcze, opadając z powrotem na twardą podłogę karetki. Opuszczają ją wszelkie siły. Przytula się do metalowej rurki i trwa w letargu, cała drżąca i czekająca na wybawienie. Wybawienie, które nie nadchodzi.

Za to na podwórko wjeżdża elegancki samochód. Wysiada z niego tak dobrze znana Karolinie postać – jej matka. Z nienagannym makijażem, profesjonalnym wyrazem twarzy, w beżowym, eleganckim kombinezonie i szpilkach wygląda, jakby przed chwilą wyszła z konferencji. Zarzuca różowy płaszczyk, ręce zakłada na piersi, rozgląda się uważnie dookoła, po czym przypatruje się budynkowi. Na jej twarzy maluje się ledwo widoczne obrzydzenie.

Tymczasem kolejny gość przybywa na posesję. Wystawny wóz ustawia się przed bramą. Dobrze zbudowany mężczyzna w lekko wygniecionej marynarce i niedbale zarzuconym płaszczu podchodzi do żony i staje obok z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

Po chwili bezowocnej obserwacji otoczenia, obydwoje z niechęcią obracają się w kierunku stojącej karetki pogotowia. Ich córka wygląda gorzej, niż gdy ją ostatnio widzieli. Chociaż nigdy nie starali się zapamiętywać tych niechcianych wizyt, są tego pewni – zbrzydła.

Obrzydliwość – myśli zdegustowana kobieta. Odwraca wzrok w stronę męża, który z westchnieniem kiwa głową. W końcu obydwoje bardzo powoli ruszają ku Karolinie.

Kiedy Karolina zauważa, że rodzice zmierzają w jej stronę, czuje, że tego już za wiele. Zaciska zęby i wpatruje się we własne stopy, czekając, aż oni odezwą się pierwsi. Zresztą nie musi czekać długo.

– Co tak siedzisz? Zbieraj się, będziesz musiała mieszkać z nami. – Ojciec od razu przechodzi do konkretów.

– No, nie myśl, że będziesz się panoszyć, ale chodź już. Nie mam czasu na pierdoły. – Matka pociąga nosem i stuka nerwowo obcasem o ziemię.

Być może w innych okolicznościach Karolina zignorowałaby takie zaczepki, często tak robiła, ale na pewno nie dzisiaj. Nie dzisiaj, kiedy zawalił się cały jej świat, a oni stoją sobie, jakby przed chwilą wypili popołudniową kawę. Coś w niej pęka, nieodwracalnie raniąc okruchami jej serce.

– Oni tam leżą, rozumiecie?! – Podnosi gwałtownie głowę i wbija zrozpaczony wzrok w oblicza swoich rodziców.

W odpowiedzi uzyskuje lekkie wzruszenie ramion matki i beznamiętny głos ojca.

– Nie żyją, Karolina, nie bądź dzieckiem. I tak prędzej czy później by zmarli. Chociaż mogliby dociągnąć do twojej osiemnastki.

Tego jest już dla niej stanowczo za wiele. Wszelkie resztki kontroli, jakie usiłowała zachować, pryskają niczym bańka mydlana.

Podrywa się do pozycji stojącej i rzuca się na rodziców niczym lew na zdobycz. Uderza ojca w twarz pięścią, wymachuje rękami i drapie matce nos. Napiera na nich całym swoim ciężarem, łkając rozdzierająco.

– Jesteście okropni, zawsze byliście! Pieprzeni debile, jesteście głupi, puści, zadufani w sobie, żałośni i samolubni! – obrzuca inwektywami, szamocząc się na wszystkie strony.

Początkowo zaskoczony ojciec po uderzeniu córki odzyskuje rezon i z wyrazem pogardy wymierza dziewczynie solidny policzek. W odpowiedzi Karolina kopie go w brzuch.

Dopiero interwencja policjanta, który obejmuję ją mocnym uściskiem, powoduje gwałtowny spadek energii. Karoliną wstrząsają drgawki. Półświadomie wtula się w policjanta, o mało go nie dusząc. Mężczyzna, widząc jej cierpienie oraz znając przyczynę, daje jej dojść do siebie w swoich ramionach. Sam ma córkę i nie wyobraża sobie, co by zrobił, gdyby coś doprowadziłoby ją do takiego stanu. Słone łzy kapią na mundur.

***
Następne miesiące są dla Karoliny wielką udręką. Przeprowadza się do rodziców, którzy są wobec niej obojętni, a czasami prawią bolesne docinki. Siostra nie odzywa się do niej wcale, czasami posyła tylko triumfujący uśmieszek i mruga swoimi przyklejonymi rzęsami. Dziewczyny jednak to nie interesuje, nie, kiedy jej życie straciło jakikolwiek sens. Nie odwiedza domu dziadków, który do niedawna był również jej przytulnym gniazdkiem. Boi się konfrontacji. Niechętnie chodzi również na zajęcia z psychologiem, które pod naciskiem wychowawczyni załatwiła matka.

Przybiera sztuczny i płaczliwy uśmiech podczas wizyt jakichś pań, wypytujących ją o stosunki rodzinne. Tak mijają kolejne miesiące, ale ból nie przemija. Pokrywa się tylko warstwą otępienia. I chociaż dzięki terapiom Karolina pcha swoje życie do przodu, robi to wyjątkowo niezdarnie. Ostatecznie postanawia odciąć się od przeszłości i żyć na nowy rachunek. Zapomina jednak, że życie to nie film, a prawdziwej tożsamości nie da się wyzbyć.

***
Karolina zwinięta na kanapie cała drży. Zupełnie jakby tamte wydarzenia miały właśnie miejsce. Na dodatek zaczyna padać deszcz – podobnie jak w tamten feralny dzień. Dużo pracy włożyła w to, żeby zapomnieć. Wyrobienie sobie opinii opanowanej i elokwentnej było rzeczą trudną, odzyskanie pozornego spokoju również. Niestety tylko pozornego. Podmuch wspomnień jak wiatr rozwiał go, nie pozostawiając złudzeń. Jedna niewinna książka i cała budowana na piasku osobowość rozsypała się niczym domek z kart.

Karolcia obejmuje rękami głowę, mając wrażenie, że za chwilę eksploduje pod wpływem natłoku myśli. Stara się je zagłuszyć, ale nie może. Czuje, że chociaż to już niemożliwe, żołądek zwija się w supeł jeszcze bardziej. Rozpaczliwym ruchem podnosi się z kanapy, by za chwilę ponownie na nią opaść. Tak bardzo chciałaby nic nie czuć, założyć maskę Zosi... i nie przeżywać. Ponownie podrywa się, uderzając nogą o kant stołu, ale nie zauważa tego. Jej wewnętrzny ból jest za duży. Z uchylonych ust wyrywa się przeraźliwy szloch, ale łzy nie chcą popłynąć, by obmyć duszę.

***
Godziny mijają niezauważalnie. Dziewczyna siedzi już spokojnie, patrząc przepełnionym bólem wzrokiem w nieokreślony punkt za oknem. I chociaż jej ciało nie drży już tak mocno, oddech jest wciąż niespokojny, a w głowie trwa prawdziwa burza piaskowa. Trawi wszystko i dostaje się w najgłębsze zakamarki uczuć Karolci, zadając cierpienie. Drobne kamyczki wbijają się i rozrywają blizny po wciąż świeżych ranach. Za oknem zapada zmrok tak tożsamy z duszą zrozpaczonej kobiety.

***
W końcu następna fala myśli uderza jak obuchem w Karolinę. Ból staje się nie do zniesienia, wspomnienia atakują, wytaczając coraz nowsze działa. Rozedrgana kobieta podskakuje na kanapie, kiedy znowu przed jej oczami pojawiają się martwe ciała dziadków. W akcie rozpaczy sięga po odrzuconą książkę i otwiera ją bezmyślnie na ostatniej stronie.

Ciemność otacza wszystko i powoduje drżenie i tak już słabych łydek. Wtem skądś z góry pada promyk światła i oświetla twarzyczkę przestraszonego dziecka. Dziewczynka po chwili dezorientacji ukazuje rządek białych zębów mlecznych. Przestrzeń wypełnia szczęśliwy śmiech, dający nadzieję na lepsze jutro. Bo czasami trzeba dojrzeć to, co niewidoczne, i ruszyć do walki z tym, co niebezpieczne i obce. Trzeba dostrzec zakręt, aby znaleźć rozwikłanie i wybrać tę drogę, którą podpowiada serce.

(Nie)widoczne || One ShotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz