Rozdział 2.

67 2 4
                                    

Obudził mnie nagły ból. Otworzyłam oczy i sapnęłam widząc kolano śpiącej jeszcze Agnese, które wbijało mi się w brzuch. Zsunęłam jej nogę delikatnie z siebie nie chcąc jej budzić i wstałam przeciągając się. Skrzywiłam się na widok pustych butelek wina na stoliku i rozwalonego popcornu na całej kanapie. Wzięłam do ręki telefon chcąc zobaczyć ile mam jeszcze czasu do umówionego spotkania. Momentalnie rozbudziłam się widząc, że jest 11: 30 AM i że mam około godziny, aby się wykąpać i wyszykować. Wczoraj przed pójściem spać sprawdziłam jak daleko znajduje się restauracja, więc wiedziałam, że muszę się sprężyć. Pobiegłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic, po czym ubrana w bieliznę stanęłam przed lustrem. Umyłam zęby w ekspresowym tempie, wysuszyłam szybko moje brązowe włosy, co nie zajęło mi dużo czasu z racji tego, że sięgały mi do ramiom i zostawiłam je rozpuszczone w delikatnych, naturalnych falach. Na twarz nałożyłam krem, następnie wzięłam się za makijaż. Podkreśliłam lekko brwi, namalowałam kreskę eyelinerem na powiece i wytuszowałam rzęsy. Uśmiechnęłam się do siebie widząc, że zdążę się ubrać i wypić szybką kawę. Wybrałam białą, obcisłą sukienkę do kolan z rękawami do łokci. Uwielbiałam ją nosić, czułam się w niej bardzo kobieco. Przejrzałam się w lustrze i upewniwszy się, że wyglądam dobrze, wróciłam obudzić Ag.

- Ej, laska, wstawaj. – Potrząsnęłam nią delikatnie, ale nie widząc reakcji z jej strony, bezlitośnie zrzuciłam ją z kanapy.

- KURWA! – Krzyknęła i spojrzała na mnie morderczym wzrokiem. – Jak mogłaś!?

- Przepraszam, ale za dziesięć minut wychodzę. Możesz zostać, zapasowe klucze masz na komodzie. Chcesz kawy? – Zapytałam nastawiając czajnik.

Odpowiedziało mi tylko ciche mruknięcie dochodzące z salonu. Sięgnęłam do szafki i wyjęłam dwa kubki. Zaparzyłam kawę i zniosłam do salonu podając jedno naczynie Ag.

- Gdzie lecisz? – Zapytała Agnese upijając łyk napoju bogów.

- Mam zrobić sesję jakiemuś nadętemu facetowi, który powiedział, że jeśli chcemy ją zrobić to tylko u niego. – Przewróciłam oczami wzdychając cicho. – Kurde, muszę już lecieć. Zobaczymy się później, pa!

Założyłam szybko białe, krótkie trampki, zabrałam torebkę, do której wrzuciłam jeszcze telefon i klucze, zgarnęłam torbę ze sprzętem i szybkim krokiem ruszyłam w stronę parkingu. Wsiadłam do swojego samochodu, który kupiłam dość niedawno i pojechałam do restauracji.

Dojechałam na miejsce trzy minuty przed czasem. Nie chcąc się spóźnić, zabrałam szybko wszystkie potrzebne rzeczy i weszłam do budynku. Wnętrze było przepiękne. Bordowe i czarne podświetlone od sufitu ściany dawały romantyczny i lekko intymny nastrój. Stoły z ciemnego drewna idealnie pasowały do całości. Moje rozmyślania przerwało głośne chrząknięcie dochodzące zza mnie. Odwróciłam się do niskiej kobiety, w średnim wieku. Jej czarne włosy były upięte w ciasnego koczka na czubku głowy. Była ubrana w białą koszulę, czarną ołówkową spódnicę i czarne wysokie szpilki. Przy niej wyglądałam zdecydowanie mniej formalnie.

- Pani zapewne do Pana Balamonte? Proszę za mną. – Nie czekając na moją reakcję ruszyła przed siebie. Gdy dotarłyśmy do ciemnych drzwi ze złotym napisem „F. Balamonte", zapukała do drzwi.

Zza drzwi usłyszałyśmy stłumione „Proszę". Czarnowłosa otworzyła drzwi i wpuściła mnie do środka posyłając ciepły uśmiech. Wnętrze gabinetu było bardzo podobne do wystroju restauracji, z tą różnicą, że ściany były pokryte drewnem w takim samym kolorze, co biurko stojące na środku pomieszczenia. Za nim na skórzanym fotelu siedział mężczyzna. Nie widziałam jego twarzy, ponieważ siedział tyłem do mnie i rozmawiał przez telefon. Usiadłam na czarnej sofie znajdującej się pod jednej ze ścian. Naprzeciwko niej znajdował się barek wypełniony drogim zapewne alkoholem.

- Pani La Torre jak mniemam? Fabio Balamonte. –Zwrócił się do mnie skończywszy rozmowę i wystawił rękę w moim kierunku. Wtedy na niego spojrzałam i miałam wrażenie, że nigdy nie widziałam kogoś równie przystojnego jak on.

Ciemne, niemal czarne brązowe włosy postawione na żel, głębokie brązowe oczy patrzyły na mnie zimno. Prosty nos, pełne malinowe wargi i mocno zarysowana żuchwa wyglądały jak zdjęte prosto z okładki. Niemożliwym było, aby ktoś o tak idealnej twarzy istniał. Był ubrany w czarny garnitur, ale nawet stąd widziałam zarys jego mięśni. Był wysoki, o czym przekonałam się, gdy stanęłam, aby się z nim przywitać. Czubek mojej głowy sięgał mu prawie do brody, którą pokrywał kilkudniowy zarost.

- Zgadza się, Beatrice La Torre. – Podałam mu z uśmiechem dłoń, której wierzch delikatnie musnął ustami. – Będąc szczerą, trochę utrudnił mi Pan pracę nie chcąc przyjechać do studia, ale mam cały potrzebny sprzęt, więc wystarczy mi chwila, aby go rozłożyć i możemy zaczynać.

Mówiłam szybko i chaotycznie. Nie rozumiem, dlaczego ale onieśmielał mnie swoją postacią.

- W porządku, możemy się umówić na inny termin w studiu. – Powiedział poprawiając marynarkę.

Zamurowało mnie. Poczułam złość spowodowany jego nagłą zmianą.

- Słucham? Z tego, co słyszałam dość jasno się Pan wyraził mówiąc, Federice, że chce być sfotografowanym tutaj. – Starałam się, aby mój głos brzmiał uprzejmie, jednak myśl, że wstałam wcześniej w weekend, po wieczorze z przyjaciółką i szykowałam się na szybko, tylko po to, żeby tu zdążyć wywołała we mnie irytację.

- To prawda. Ale skoro twierdzisz, że lepiej będzie tam to w porządku. – Przyjął na twarz zawadiacki uśmiech. – Jeśli chcesz możemy tam jechać nawet teraz. – Dodał patrząc na swój złoty zegarek na ręce.

- W porządku. – Powiedziałam przez zęby i wyjęłam małą karteczkę z adresem studia, które należało do magazynu, dla którego pracowałam. – Proszę, to jest adres studia. Będę czekała na pana w środku. Sala numer 119.

Wręczyłam mu karteczkę, chwyciłam torbę i wyszłam z gabinetu. Jako, że nie mam zbyt wiele szczęścia w życiu, można by wręcz powiedzieć, że jestem bardzo pechowym człowiekiem, w drodze do wyjścia wpadłam na osobę, którą obawiałam się tu spotkać.

- Beatrice? Przyszłaś porozmawiać? Całe szczęście, nie mogłem się do ciebie dodzwonić a musimy sobie wyjaśnić tą sytuację. – Marcello złapał mnie za ramię i uśmiechnął się szeroko.

- Zostaw mnie. Nie przyszłam tu do ciebie. – Syknęłam w jego stronę. Chłopak zmarszczył ze złości brwi na moje słowa.

- W takim razie, po co tu przyszłaś? Może sama miałaś kogoś na boku i odetchnęłaś z ulgą, gdy przyłapałaś mnie z Gretą, co? Od zawsze wiedziałem, że jesteś kłamliwą zdzirą! – Zacisnął tym razem obie ręce na moich ramionach, wbijając w nie mocno palce. Jęknęłam z bólu i spojrzałam na niego ze strachem.

Nie raz zdarzało się, że Marcello pod wpływem gniewu mnie uderzył. Zawsze jednak przepraszał i obiecywał, że więcej się to nie powtórzy, a ja głupia mu wierzyłam i za każdym razem wybaczałam.

- Panie Rao, proszę ją puścić w tej chwili, albo sprawię, że nikt nigdzie nie będzie chciał cię już zatrudnić. – Zagrzmiał za moimi plecami głęboki głos Fabio, od którego przeszły mnie dreszce.

- A więc to z nim się puszczasz? – Warknął i pchnął mnie mocno do tyłu. Gdyby nie silne ramiona mężczyzny za mną upadłabym na podłogę.

- Zwalniam cię. Jak wrócę ma cię tu nie być. – Na jego słowa Marcello wytrzeszczył oczy. Wiedząc, że jest na przegranej pozycji zacisnął usta w wąską linię i klnąc pod nosem odszedł od nas.

- Dziękuję, nie wiem, co by zrobił gdyby nie pan. – stanęłam już o własnych siłach i spuściłam wzrok rozmasowując obolałe ramiona.

- Ruszajmy. Porozmawiamy na miejscu. – Zignorował moje słowa, więc już nic nie mówiąc wyszłam z restauracji i wsiadłam do samochodu, po czym odjechałam w stronę studia.

Gdy dotarłam na miejsce, czarny Bentley Balamonte'a stał już pod budynkiem. Szybkim krokiem udałam się w stronę Sali, która była do mnie przypisana. Włączyłam wszystko to, co będzie mi potrzebne i odwróciłam się w stronę mężczyzny.

- Możemy zaczynać? – Spytałam uśmiechając się lekko.

Fabio podszedł do mnie tak szybko, że nawet nie zorientowałam się, kiedy staliśmy tak blisko, że niemal stykaliśmy się nosami.

ObiektywWhere stories live. Discover now