Nick i Redith.
Carmen (oryginalnie miała być tą figurką).
{Ciekawostka} nagrałam nawet chapter 6, który był połączony z chapterem 7 - i wyglądał inaczej, gorzej myślę - ale nigdy nie zmontowałam i nie mam już tych plików, ale zachowały się 2 zdjęcia, które tutaj wstawiam i miały być to miniaturki (przed obróbką, edycja na zdjęciu z aparatu).
Teraz przechodzimy do historii, miłego czytania :D Czekam na komentarze!
1
Zaciskał swoje ręce na moich nadgarstkach. Czułam, jak krew przestaje dopływać mi do palców. Ale nie mogłam się ruszyć. Nie przez to, że był taki mocny, ale przez jego słowa. W mniej niż 2 doby miałam już nie żyć. Wierzyłam mu, bo mimo absurdalności całej sytuacji, czułam od niego szczerość. I bałam się tego uczucia. Bałam się, że mówi to na poważnie.
Spojrzałam na twarz Nicholasa i przeraziłam się jeszcze bardziej. Jego błękitne oczy wydawały się zapadać i ujrzałam w nich coś nienaturalnego, niesamowitą pustkę, w której istniało tylko zło. Jakby jego duszę. A może jej brak.
- Co cię tak dziwi? – powiedział cicho rozdrażniony. Chyba wyczuł moje spostrzeżenie, a więc coś musiało być na rzeczy. – Lepiej powiedz mi co dalej z tym robimy – rozluźnił uścisk, odsunął się nieznacznie i zaczesał swoje kruczoczarne włosy do tyłu. Był zmieszany.
- Skąd ty to wiesz, Nick? – zapytałam, bo uznałam, że to najrozsądniejsza opcja.
- Odpowiadać pytaniem na pytanie? Źle cię chyba wychowałem – zadrwił. Uderzyłam go w policzek. Od kiedy niby ma prawo tak mówić...
- Czekam.
- Uh – westchnął i przewrócił oczyma. – Pewne rzeczy w życiu są cenniejsze od innych, kochanie...Zaprzedałem duszę, aby wiedzieć to, co demony i anioły, mimo, że nie dostałem żadnej z ich mocy – odwrócił się i zaczął iść w stronę okna. Mogłam tylko patrzeć jak hipnotycznie gestykuluje. – Ale było warto, to mi w zupełności wystarczy – no tak, od zawsze był piekielnie inteligentny, przez co stał się taki wyrachowany. Potrzebował tylko informacji, by dokonać rewolucji. Tylko czego on właściwie chciał?
Myślałam o ucieczce, ale wręcz nie potrafiłam oderwać wzroku od tego demona. Nie potrafiłam sprzeciwić się jego woli, a ona jasno zakładała, że mam zostać. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdybym postąpiła inaczej. Pozostało mi więc zbliżyć się do niego. Robiąc krok poczułam obecność jeszcze kogoś. Energia zaczęła naciskać na mój umysł. Wtedy ujrzałam cień kobiety. Był na ścianie, tam gdzie chwilę wcześniej widniały kolorowe światła. Teraz była tylko jej ciemna sylwetka, która poruszała się w moją stronę. W końcu wyciągnęła do mnie rękę. Powinnam pójść razem z nią...
2
Czemu ona mi to robi? Czemu ciągle coś musi psuć?! Cholerna kobieta. Oddałbym jej wszystko, mogłaby zostać moją królową nocy, tymczasem ona woli być „tą dobrą" i zgrywać bohaterkę, która nie dopuści do śmierci przyjaciół. Na cholerę jej zależy, skoro sama stwierdziła, że ludzie nie są warci ani pomocy ani uczuć? Podążając tym tropem powinna być teraz u mego boku, bez żadnych sprzeciwów.
/Pójdę za nią, nie będzie miał nic przeciwko/
Znowu coś od rzeczy. Weź się w garść Redith, nie mogę patrzeć jak się marnujesz.
Obróciłem się i ogarnęła mnie wściekłość. Co tu robi ta kreatura?!
- Redith, odsuń się od niej – rozkazałem. A ona wydawała się zupełnie mnie nie słyszeć. Podbiegłem więc do niej i osłoniłem ją przed cieniem – Zabieraj się stąd!
Ciemna postać zaczęła jakby wychodzić ze ściany i się materializować. Była to kobieta o smukłej sylwetce i bursztynowych oczach i sinej, nawet lekko niebieskiej cerze (a może to złudzenie spowodowane późną porą i małą ilością światła...), która wydawała się świecić. Białe włosy sięgały jej aż do pasa i fioletowe refleksy w nich lśniły niezwykłym blaskiem. Nosiła długą, czarną suknię z satyny, a na szyi wisiał jej srebrny naszyjnik w kształcie sierpu - księżyca. Gdy go ujrzałem, usłyszałem grzmot, a na niebie pojawił się błysk. Tego właśnie Redith bała się najbardziej - piorunów. A więc plan mój i Carii się powiódł. Zaczęła się trząść i złapała mnie mocno za ramię. Prawie tak mocno jak wtedy, gdy się kochaliśmy. Objąłem ją w talii i zniżyłem rękę, a ona była taka bezbronna. Urocze.
3
Wyglądali zupełnie tak, jakby się nienawidzili, ale gdy mężczyzna ją trzymał, ona nie reagowała sprzeciwem. Ludzie są naprawdę dziwni. Sami gotują sobie piekło na Ziemi. Co ja tu w ogóle robię...
- Kim ty jesteś do cholery? – zawarczał ten mężczyzna. Jego umysł był nieczysty, zawładnięty najgorszym złem, jakie widziałam. Okropne. A czemu ten mały aniołek z nim nie ucieknie? Jest taka podobna do niej...prześliczna. Nie pozwolę temu draniowi jej skrzywdzić.
- Salve- rozumiałam co mówi, ale niezbyt umiałam odpowiedzieć. Jak brzmiał ten ich język...
/Mówi po łacinie. Kim jesteś nieznajoma?/ - słyszałam jej myśli. Czyli ona mnie rozumie. Tyle wystarczy, by przekazać jej moją ważną wiadomość.
4
Nieznajoma była piękna i delikatna, mimo że trochę przerażająca. Nie wyczułam żadnych złych zamiarów od niej.
- Jestem Księżniczką Księżycową, Carmen deLune – oznajmiła po łacinie. Dobrze, że moja babcia się jej uczyła i przekazała mi swoją wiedzę. Spojrzałam ukradkiem na Nicholasa – on zdawał się być jeszcze bardziej rozdrażniony. Nie rozumiał owej damy, ba, księżniczki! Fakt, nie posiadł mocy demona, bo nadprzyrodzone stworzenia nie mają bariery językowej. A ta Carmen była inną rasą, jak dobrze rozumiem.
- Księżniczko Carmen, co tu robisz...? – spytałam ostrożnie po łacinie.
- Spokojnie słodka, rozumiem twój język. Chyba, że nie chcesz, aby ten człowiek nieczysty wiedział, o czym mówimy – powiedziała spokojnie, jakby dokładnie wiedziała, czego chcę. Poczułam do niej natychmiast sympatię. – Mogę cię stąd zabrać, powiedz tylko słowo.
Była to niesamowicie kusząca propozycja. Spędziłam noc z Nicholasem, gdy spotkałam go pierwszy raz po 4 latach jego nieobecności w moim życiu. Czemu to zrobiłam? Jakby to on mnie kontrolował. A ja...ja na pewno nie mam do niego dobrych uczuć. Jest pół-demonem, oczywiście, że na niczym mu nie zależy oprócz władzy i cierpienia innych. Okropne. Ale czy chciałam odejść z tą kobietą?...