galaxy i never deserved

111 11 18
                                    

I wtedy wspiąłem się na samą górę.

Patrzyłem na rozpostarte przede mną morze. Odbijając promienie zachodzącego słońca, mieniło się niczym bursztyn. Tony bursztynu. Kolory nieba stwarzały iluzję zorzy polarnej. Prowadziły swój barwny taniec nad taflą falującej wody.

W całym moim życiu, a aż tak krótkie nie było, nie widziałem bardziej fascynującego widoku. Morska bryza uderzyła w moją twarz, sprawiając, że wziąłem dosyć głęboki wdech. Powietrze rozchodzące się w moich płucach było przyjemne jak nigdy dotąd. Mimo że znajdowałem się kilkanaście metrów nad ziemią, poczułem, jak spokój ogarnia całe moje ciało.

Było stosunkowo cicho. Moje uszy wypełniał jedynie delikatny szum morza i ledwo słyszalne poćwierkiwanie ptaków.

Nie wiem, ile czasu minęło, zanim zrobiłem krok do przodu. Musiałem rozkoszować się tym momentem dość długą ilość czasu, ponieważ słońce praktycznie schowało się już za wodną zasłoną.

Kolejny krok.

To był ten moment, gdy moje myślenie się zachwiało. Zacząłem myśleć. Naprawdę zacząłem myśleć. Ogarniałem wzrokiem wszystko znajdujące się naprzeciw moich oczu.

Czy chciałem to opuszczać?

Mimo zawahania się zrobiłem kolejny krok. Byłem już na tyle blisko, że patrząc w dół, widziałem fale, zaczynające przybierać na sile. Razem z zanikiem promieni słonecznych, w moje ciało uderzył zimny podmuch wiatru.

Zachwiałem się.

Upadłem na kolana, tuż przed krawędzią niedostatecznie oszlifowanej deski. Poczułem, jak drobna drzazga wbija się w wewnętrzną stronę mojej dłoni. Popatrzyłem na nią, ale chwilę później zapomniałem o małym odłamku drewna spoczywającym pod moją skórą. Fale, które ujrzałem pod sobą, zaciekawiły mnie o wiele bardziej.

Wirujące.

Wściekłe.

Wzburzone.

Wiele razy miałem okazję oglądać różne występy na różnych scenach, ale to właśnie to widowisko było dla mnie tym, zasługującym na najwyższe wyróżnienie. Godnym Grand Prix.

Słońce zniknęło z mojego pola widzenia i zacząłem czuć, jak mój organizm się wychładza. Wiatr był coraz bardziej porywisty i czułem, jakby popychał mnie w stronę wody. Jakby szeptał mi do ucha. Była to najpiękniejsza melodia, jaka kiedykolwiek wybrzmiała w moich uszach. Ciche błaganie o przesunięcie się jeszcze bliżej, by po prostu zawisnąć nad nieogarniętym żywiołem. Żywiołem, który do mnie mówił i zapraszał w swoje ramiona.

Czułem się niczym podróżujący na morzu, słyszący śpiew najpiękniejszej z syren. Melodia całowała moje uszy i wylewała ciepło na moje serce. Nigdy nie czułem się tak błogo, tak spokojnie.

A żywioły szalały.

Zamknięty w swojej bańce, nie słyszałem nic poza głosami przywołującymi mnie do siebie, poza uderzającymi o siebie falami, poza pieszczącym moje zmysły wiatrem. Byłem w tym momencie sam na sam z nimi i nikt nie potrafił przejść przez membranę, którą stworzył mój mózg.

A odgłosy żywiołów mieszały się z żałosnym wołaniem.

Usiadłem nad morską tonią, moje nogi wisiały teraz w powietrzu i były muskane kroplami wody, które przenosił wiatr. Było to uczucie podobne do tego, gdy twój ulubiony pies ociera się o twoje kończyny swoim pokrytym miękką, lśniącą sierścią ciałkiem.

Pomyślałem o moim psie. Czy możliwe było, by Tannie był zazdrosny o małe kropelki, uderzające o nogi, które niegdyś były jego labiryntem?

galaxy i never deserved | taekook oneshotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz