Prolog.

464 25 0
                                    

(7.06.2014)

- Nigdy nie byłam w Nowej Zelandii.

Powinien parsknąć śmiechem, ewentualnie obdarzyć ją ironicznym spojrzeniem. Właśnie takim człowiekiem jej się wydaje. On jednak uśmiecha się lekko, nie odrywając odeń ciemnych oczu. Obejmuje ją wciąż ramieniem, pozwalając jej błądzić opuszkami palców po jego klatce piersiowej i brzuchu.

- Gdzie się urodziłaś? - pyta cicho. Ma ładny głos, melodyjny, pod prysznicem podśpiewywał i wychodziło mu to nieźle, jak zresztą przystało na wschodzącą gwiazdkę sceny muzycznej.

Dziewczyna unosi brwi z zadziornym uśmiechem.

- W Europie. I w niej mieszkam.

Na to on śmieje się krótko.

- Dokładniej.

- Szwajcaria. Francuskojęzyczna część.

- Nie byłem jeszcze w Szwajcarii - odpowiada. Następnie zapada między nimi chwila ciszy. Ona wciąż dotyka jego ciała, przymykając powieki w jego ramionach, on zaś czasami chyba całuje ją w czubek głowy, rozkoszując się chwilą relaksu.

Dziewczyna, z którą spędził noc, jest szatynką. Długie, proste włosy zakrywały wieczorem jej piersi, dopóki nie postanowił ich spleść w warkocz na plecach. Teraz wymykają się z nieudolnie stworzonej fryzury i przysłaniają jej twarz. Ciemne oczy okolone firanką długich, mocno wytuszowanych rzęs ukrywają wszystkie emocje, a duże, malinowe wargi całują wręcz zabójczo. Nieszczególnie ma ochotę wpuszczać to urocze dziewczę ze swojego łóżka, choć doskonale wie, iż nie może zostać w hotelowym pokoju, gdzieś w centrum Londynu, na zawsze.

- Od dawna mieszkasz w Anglii? - zadaje jej kolejne pytanie. Obraca głowę w jego stronę, obdarzając kolejnym uśmiechem i wymijającym:

- Dość. Od dawna jesteś w... rozjazdach?

Ma ochotę wybuchnąć śmiechem, szczerze rozbawiony tym określeniem.

- W trasie, kochanie - poprawia ją. - Tym razem to dopiero drugi tydzień. Nasze szóste miasto.

Dziewczyna skina głową.

- Przedstawisz mi się wreszcie?

- Hood.

- Robin Hood? - szatynka po raz kolejny obdarza go tym dziwnym spojrzeniem gdzieś z granicy rozbawienia i flirtu. A przecież spędziła z nim całą noc, dość upojną i głośną noc.

- Nie do końca. Calum Hood.

- Robin Hood brzmiało lepiej - oznajmia lekko zawiedzona, na co on wzrusza tylko ramionami.

- Twoja kolej.

Chwila milczenia.

- Underwood. Alissa Underwood.

Calum przewraca oczami z lekkim rozbawieniem i zaciekawieniem, w co gra to dziewczę.

- Naprawdę - szepcze wprost do jej ucha, spoglądając znacząco w stronę porzuconych na podłodze ubrań w towarzystwie niewielkiej, czarnej kopertówki.

- W takim wypadku dobrze wiesz - odszeptuje ona, zbliżając swoją twarz tak, że stykają się nosami. Calum całuje ją krótko.

- Chcę usłyszeć to z twoich ust.

Zabawa w szeptanie wyjątkowo bawi dziewczynę, która domaga się jeszcze jednego pocałunku, nim wreszcie rzuca obojętne:

- Carrie. Carrie Underwood.

Calum mamrocze coś na kształt „grzeczna dziewczynka", na co ona tylko prycha pod nosem. Kilka minut później ten przestaje ją obejmować, ażeby wstać z łóżka i zacząć się ubierać. Szatynka otula się pościelą i nie odrywa odeń wzrok. On jednak spogląda nań dopiero, kiedy trzyma w dłoniach koszulkę, zamierzając za chwilę ją założyć.

- Nie idziesz, Carrie? - pyta jakby zdziwiony. Ubiera ostatnią część garderoby, a następnie wyciąga w jej stronę dłoń. - Przedstawię cię tej ekipie kretynów.

- Po co?

Calum uśmiecha się najpiękniej, jak potrafi, oświadczając:

- To dużo jeżdżenia busami po nocach, ja czasami chodzę nieziemsko wkurwiony i nie jestem wybitnie rozmowny, Michael każde słowo zaprawia sarkazmem, Luke jest skretyniałą blondynką, a Ash... cóż, Ash to Ash. Ale jest zabawnie. Ubieraj się, Carrie, bo chcę, żebyś pojechała z nami w trasę.

A.N. tego miało tu nie być...

wicked games // c. hoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz