-31-

5.6K 350 46
                                    

Pikanie spokojnie rozbrzmiewało w jednoosobowym pokoju. James siedział i wpatrywał się w zapis na ekranie, pokazujący czynność elektryczną serca. Taka spokojna... Póki była w śpiączce, bo pewnie później zażąda krwi. 

Przynajmniej miał taką nadzieję. 

Jeśli jednak stanie się inaczej, to będzie znaczyło, że ją złamał. A modlił się w każdej wolnej chwili, by się obudziła z tym swoim charakterystycznym blaskiem buntu i siły. Oczywiście o klasie też nie powinna zapomnieć, w końcu była ich królową lodu. 

- Gab... Alfo - mruknął, opierając brodę na oparciu przy jej łóżku. Już obniżył sobie krzesło tak bardzo, że praktycznie bez pochylania był w stanie wtulić się w bok rudej kobiety... gdyby nie znajdowało się pomiędzy nimi oparcie, do którego została przykuta w ramach bezpieczeństwa. 

Dwa tygodnie, a ona nawet nie ruszyła palcem. 

Westchnął ciężko, czując ból w klatce piersiowej, zlokalizowany praktycznie za mostkiem. odczuwał go codziennie, gdy tylko przychodził do swojej pani. Nawet Camille się od niego odsunęła, aby pomóc się pozbierać bratu, który nie radził sobie z tym, że nie mógł wejść do bratniej duszy. 

- Wody - cichy szmer wydobywający się z lekko uchylonych ust spowodował, że James zerwał się z krzesła, przewracając je. Złapał przygotowaną na taki moment szklankę, słomkę i butelkę, szykując wszystko trzęsącymi się dłońmi. Skrzywiona mina rudej kobiety, pokazywała, że cały czas towarzyszył jej ból, pewnie z pleców. - James? 

- Nic nie mów - mruknął, siadając obok niej na łóżku i złapał ją pod pachami, opierając kobietę o siebie. Jęknęła przeciągle, mocniej się krzywiąc, ale nie zwrócił na to uwagi, chociaż czuł, jakby wyrywano mu serce. Przytrzymał jej szklankę ze słomką, kiedy zaczęła pić. Ulga spłynęła na niego, zrzucając ogromny ciężar z barków. Może nie będzie tragedii. - Byłaś nieprzytomna dwa tygodnie. Zaraz zawołam Francesco, dobrze? 

- Gdzie... - zakasłała, nie kończąc pytania. Gardło paliło ją żywym ogniem, a całe ciało błagało o przemianę. Wtedy dużo szybciej by się wyleczyła i nie czułaby się jak przeżuta i wypluta. 

- Jesteśmy na terenie de Luca - zesztywniała cała, słysząc to nazwisko. Po kolei wspomnienia zaczęły w nią uderzać, tak samo groźba śmierci dla tej watahy, jeśli z powrotem się tutaj uda. Alessandro... czuła, jak wysunęły jej się kły na samą myśl o zmiennym. Nie chciała go widzieć, ale nawet teraz wiedziała, że dobre wychowanie zmusi ją do podziękowania za opiekę. - Twój ojciec... podobno dość brutalnie mu wyjaśnił, dlaczego to wszystko się wydarzyło. 

- Dlaczego? - ciche, krótkie pytania to było jedyne, co mogła z siebie wydusić. - Raport...

- Kalus nie żyje, Michael odstrzelił mu łeb, chociaż to była za szybka śmierć dla tego skurwiela - warknął, zaciskając mocniej ramiona wokół wątłego ciała swojej alfy. - Zginęło parę osób, a cóż... Sama wiesz, że alfy mają dość gwałtowne charaktery i wszystko zostało wyciągnięte na wierzch. Alessandro chodzi jak struty, bo nawet nie może do ciebie wejść. Przez zasady. Inaczej, zamiast siedzieć w biurze i obserwować twoją salkę, warowałby koło twojego łóżka. 

Przymknęła oczy, które prawie natychmiast otworzyła. Nie chciała, aby znów otaczała ją ciemność; wtedy wspomnienia piwnicy, bólu i krwi wracały. Westchnęła ciężko, podnosząc się do pozycji siedzącej. James chciał jej pomóc, ale zbyła go ruchem ręki. 

- Pobiegajmy - sapnęła, patrząc się na białą koszulę szpitalną, która pokrywała jej ciało. James odłączył po kolei wszystkie kable, słysząc niespokojny oddech Gabrielle. Miał zaciśnięte usta w wąską linię, ale nie chciał się z nią kłócić, chociaż pewnie byłby lepiej, gdyby została przed biegiem zbadana. Jeśli jednak czuła się na siłach, to nie mógł tego zabronić. - James...? Camille...

- Żyje, tylko teraz zajmuje się Alessandro - mruknął, czując ukłucie zazdrości w okolicach serca. Spojrzał się w zielone oczy, gdy poczuł na swoim ramieniu dotyk wychudzonych palców. Uważny wzrok śledził jego mimikę. - Wszyscy wiedzą, że jest moją mate, ale nikt jeszcze nie kazał nam się sparować. Chyba są w zbyt dużym szoku, gdy przywieźli praktycznie twoje zwłoki. 

Kiwnęła głową, pozwalając brunetowi na podniesienie jej z łóżka. Trzymała sztywno głowę, rozglądając się czujnie po pomieszczeniu. Dwie pary drzwi, jedne prowadzące do łazienki a drugie pewnie na korytarz. Syknęła, czując nagłe szarpnięcie za nadgarstek. Przesunęła na niego wzrok, a żołądek ścisnął się w ataku paniki. Kajdanki. 

- James - nie zwróciła uwagi na to, że przerażony pisk wydobył się z jej ust. Zaczęła szarpać ręką, czując jak szpony strachu wbijają się między żebra, dusząc ją. 

Nie słyszała, co do niej zaczął mówić. Musiała się po prostu wydostać, nawet jeśli by miała sobie odgryźć rękę. Żelazny uścisk wokół ramion i talii dodatkowo wzmógł jej histerię. Rzucała się, warcząc i próbując wydrapać łzy tym chorym zmiennym, którzy działali na rozkaz Klausa. 

Znowu była w tej cholernej piwnicy. Musiała bronić dziecka, bo ponownie była przykuta. Zabić, bez litości. Skrzywdzili już ją wystarczajaco, by tylko mogła się rozkoszować ich bólem. 

Zagryzła zęby na czyimś ramieniu i znieruchomiała. Smak, zapach. Zaczęła spazmatycznie oddychać, zamierając w bezruchu. Uścisk się poluzował, stawiając ją na ziemię, chociaż nawet nie zdawała sobie sprawy, że ktoś ją podniósł. Rozluźniła szczękę, uwalniając mężczyznę. 

- Wyjdźcie - krótki rozkaz, który James próbował zakwestionować, ale po ostrym spojrzeniu Gabrielle niechętnie opuścił małą salkę. Przeniosła swoje spojrzenie na zranione ramię, a potem na twarz jego właściciela. Przełknęła ślinę, wpatrując się wprost w czekoladowe tęczówki. - Mocno gryziesz, Gabrielle. 

- Alessandro - syknęła, uspakajając oddech. Próbowała się odsunąć o krok, ale nie pozwolił jej na to. Uniósł ją, po czym posadził na łóżku, a jej wzrok automatycznie przesunął się po wiszących kajdankach. Nic już jej nie krępowało, ale teraz nie miała najmniejszej ochoty gdzieś wychodzić. Złość, tęsknota i troska mieszały się w jej głowie, ale ostatkiem sił powstrzymywała się przed opatrzeniem rany mężczyzny. - Przepraszam. 

- Nie przepraszaj, bella - powiedział ciepło, pochylając się w jej stronę. Usiadł na krześle, które wcześniej zajmował James i oparł łokcie na swoich kolanach. Spojrzał uważnie na nią od czubki palców u stóp aż po koniuszki uszu. Większość siniaków zniknęła z jej ciała, ale nie dało rady odpowiednio odżywić kobiety w trakcie ostatnich dwóch tygodni. - Gdzie chciałaś iść? 

- Biegać - westchnęła, spoglądając na cztery ściany bez okien.Nawet nie była w stanie zobaczyć zieleni lasu, która otaczała budynek. 

- Twój ojciec mi o wszystkim powiedział i... przepraszam za wszystko, co się stało - spojrzał na nią uważnie, a ona uniosła jedną z brwi. Zaciągnął się powietrzem, wdychając zapach silnej alfy. Dopiero teraz czuł prawdziwą głębię, którą się w nim znajdowała. I cholernie mu się podobała, mimo że wszystko wcześniej spieprzył.  - Powinienem był dać ci czas. Jednak to wszystko, co się stało, zmieniło parę rzeczy. 

- Mogę... - zakasłała cicho, gdy ponownie poczuła drapanie w gardle. Nie chciała go słuchać, zbyt źle się w tym momencie czuła. - biegać? 

- Pozwolisz, że będę ci towarzyszył? Jesteś słaba, chcę pomóc - natychmiast dopowiedział, gdy tylko poczuł na sobie ostre spojrzenie. Kiwnęła powoli głową, przenosząc po chwili wzrok na ranę, która na szczęście już nie krwawiła. 

Musiała sobie z nim sama poradzić. Najpierw wyzdrowieć, a potem będzie mogła odejść ze stada. 

___________

Następny rozdział: niedziela! 

Egzekutorka (korekta) - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz