Kozica długo nie wracała, nie wiedziałam co mam zrobić. Postanowiłam sama jej poszukać lecz zanim przeszłam do działania, już stała za mną. Muszę przyznać, przestraszyła mnie, lecz z tego co tłumaczyła, nie było to zamierzane. Zaprowadziła mnie do części ruin która stanowiła jej dom.
Wystrój był śliczny, spokojny i przytulny, było coś w nic co sprawiało że chciałam tam zostać. Kozia mama- bo tak ją nazywałam, spojrzała na zegar wiszący na ścianie i się zamyśliła.- Wydaje mi się że robi się już późno... - powiedziała Toriel. - Lepiej pokaże ci gdzie jest Twój pokój, musisz być już bardzo zmęczona. - Powiedziała wstając z fotelu i podała mi rękę by zaprowadzić mnie do pokoju w którym będę mieszkać.
- Następnego dnia rano -
Obudziłam się wtulona w kołdrę i bardzo obolała ale zarazem wypoczęta. Wpadnięcie do podziemi było okropnie bolesne, to cud że nic sobie nie złamałam, po tym wydarzeniu zostały mi tylko siniaki. Gdy już w całości się odsknełam postanowiłam wstać i udać się do Toriel. Wyszłam z pokoju i udałam się wprost do salonu. Siedziała na swoim fotelu, z okularami na nosie i czytała książkę.
- Dzień dobry... - Przywitałam się nieśmiało a Kozia mama odrazu się do mnie uśmiechneła.
- Witaj moje dziecko - Powiedziała spokojnym tonem - Wyspałaś się?
- Tak, spało się bardzo przyjemnie - Odpowiedziałam równie uprzejmie. - Co tak ślicznie pachnie?
- Upiekłam dla ciebie ciasto - Toriel zamknęła swoją książkę, odłożyła ją i poszła do kuchni.
- Nie trzeba było - Odpowiedziałam
- Ależ trzeba było - zachichotała kozica przynosząc mi kawałek ciasta. - Ja muszę na jakiś czas cię opuścić ale spokojnie, niedługo znowu pogadamy. - Powiedziała i tak jak mówiła, wyszła z pokoju.
- Pół godziny później -
-To dziwne... - myślałam - Kozicy dalej nie ma... Nie ma jej pewnie nawet dłużej niż wczoraj... - Postanowiłam wyjść z salonu i sama jej poszukać. Pierwszym miejscem do jakiego się udałam były tajemnicze schody prowadzące na dół. Co prawda ciekawiło mnie co tam było, ale jeszcze nie odważyłam się tam zejść. Nie były one długie. Po przejściu na dół ujżałam wielkie, fioletowe drzwi pokryte prze różnymi wzorami. Były takie.... Majestatyczne i królewsko. Miejsce w którym się znajdowały były całe pokryte przebijającą się przez ściany roślinnością a światło dzienne przebijało się przez niewielkie otwory w pomieszczeniu. To wszystko było tak idealnie skomponowane... Niestety nie mogłam rozkoszować się tym przez wieczność, musiałam dalej szukać Kozy. Jednak nie spodziewałam się że jest ona tuż za mną.
- Czego tu szukasz? - Usłyszałam znajomy głos. - Nie powinnaś sama poruszać się po Ruinach.
- wiem. - odpowiedziałam - poprostu długo nie wracałaś.... A co to za drzwi?
- to wyjście z ruin - Odpowiedziała kozia mama z poważnym wyrazem twarzy. - Muszę się go pozbyć by żaden człowiek nie został zschwytany przez króla podziemi.
- Mogę chociaż zobaczyć co tam jest? - Powiedziałam - Przecież nie może być tam aż tak źl-
- Jest dużo gorzej niż ci się wydaje... - przerwała mi - wszyscy tam myślą tylko o sobie, ja chcę ci pomóc, jestem jedyną osobą która o ciebie się troszczy. Tam poprostu nie ma dobrych osób, uwierz mi, poznałam już potwory z podziem... I to nawet aż za dobrze, moje dziecię...
- Nie wierzę ci... - wymamrotałam - Jeśli ty jesteś w stanie kochać, oni też są w stanie, nie możesz ich są tak odrzucać.
- Zniszczę te drzwi, dla twojego dobra - powiedziała kozica.
- NIE!
- słucham? - powiedziała z pogardą koza - To ja cię karmię, daje ci się wyspać, troszczę się o ciebie, a ty jeszcze śmiesz kwestionować mój rozkaz?!? Jak możesz odzywać się tak do matki?
- Nie jesteś moją matką, nigdy nią nie byłaś i nigdy nie będziesz...
- Jeśli chcesz wyjść, musisz mnie najpierw pokonać...
- NIE ZAMIERZAM Z TOBĄ WALCZYĆ!!! Nigdy nie będę z tobą walczyć...
- To idź i już nigdy nie wracaj...
- zrobię tak... - wyszłam wiedząc że już nigdy nie będę mogła tam wrócić.
Chciałam się odwrócić i zobaczyć ją poraz ostatni, lecz coś mnie od tego powstrzymywało. Wiedziałam że nie umiałam tego zrobić po tym co jej powiedziałam. Kozica nie chciała mnie wypóścić co nie dawało mi spokoju. Co jak miała rację? I tak było już za późno na przeprosiny i pośród do "domu", więc nie wiedząc co mam że sobą zrobić, dalej szłam na przód.
Mimo że na powierzchni było lato, tutaj padał śnieg, było przez to okropnie zimno, a ja miałam lekką bluzkę na krótki rękaw. Uwielbiałam tą bluzkę, była koloru błękitnego i miała na sobie nadruk małego pieska. Popełniłam błąd nakładając ją dziś, robiło mi się słabo, ciagle czułam się obserwowana. Chciałam zacząć uciekać... Ale... Nie mogłam... Lecz to wszystko minęło gdy usłyszałam głos.- Siemanko człowieku.
-----------------------------------------------------------
Tym razem użyłam 764 słów.
Mam nadzieję że się spodobało, udostępnie kolejną część gdy będzie 5 głosów ★
Postaram się robić je w miarę na czas i by były w jak najlepszej jakości.