- Walcz ze mną! - wrzeszczała Hayley, okładając Klausa pięściami. Jednak obiekt jej agresji nie walczył. Przyjmował na siebie każdy cios, patrząc na nią z dobrze zauważalnym smutkiem, który najwidoczniej bał się wyrazić słownie.
Zastanawiał się czy to najwyższy czas, by powiedzieć jej, że wcale nie chciał skazywać jej na cierpienia ostatnich miesięcy. Czy uwierzyłaby, gdyby odwołał poprzednie przyznanie się do winy, która nota bene nie spoczywała na jego barkach, a jedynie Dahlii?
To mógł z góry wykluczyć. Przeklinał się za to, że po raz kolejny wybrał sianie postrachu i przyznanie się do czegoś, w czym nie miał udziału. Wyrodna ciotka powiedziała mu o rzuceniu klątwy chwilę przed tym, jak połączyli się w jedno. Jemu nie przeszłoby przez myśl wyrządzenie takiej krzywdy swojej córce, która byłaby zmuszona dorastać bez matki. Był potworem, był wielkim złem tego świata, wielokrotnie krzywdził własną rodzinę, ale dlaczego jego otoczenie naprawdę uwierzyło, że byłby w stanie działać także pośrednio przeciw córce - jedynej istocie, dla której chciał być lepszy? Poza tym... Nie zrobiłby tego również ze względu na Hayley. Ale tę myśl starał się odrzucać. Nie był jednak w stanie zamaskować ani przed innymi, ani przed samym sobą, że bolało go jej zachowanie. Nie mógł nikogo winić za jawną niechęć i nienawiść, a jednak czuł swego rodzaju rozczarowanie i smutek, ponieważ gdzieś w głębi swojej zepsutej duszy miał nadzieję, że znajdzie się ktoś, ktokolwiek, kto nie uwierzy w jego winę. Elijah, Rebekah, Camille, a nawet... Hayley. Każdy z nich uznał żądzę zemsty za wartość dla niego nadrzędną, ważniejszą nawet od troski o Hope.
Czy to był ten moment?
Nagle zza drzwi wybiegła dziewczynka, wkładając do buzi rączkę i patrząc na swoich rodziców zupełnie tak, jakby dokładnie rozumiała co się działo. Hayley zakryła usta, a z jej oczu pociekły łzy.
- Kiedy nauczyła się chodzić? - wybąkała wzruszona i podeszła do swojej córki, na chwilę zapominając o furii, jaka wcześniej ją ogarnęła.
- Nasza córka potrzebuje rodziców - odparł Klaus.
Na twarzy kobiety znów pojawił się gniew.
- Jeszcze słowo, a cię stąd zrzucę, choćby świadkiem wszystkiego miała być Hope - warknęła. Wzięła małą na ręce.
Nie. To nie był ten moment. Nikt by mu nie uwierzył. Jedynie by się ośmieszył. Spojrzał na Elijahę i mimowolnie zamiast smutku odczuł ogromny gniew, który pojawiał się zawsze, kiedy był zmuszony patrzeć na nierozerwalną więź tej dwójki.
- Nie myśl, że będziesz wychowywać ją z NIM - powiedział ostro.
- Po tym, co zrobiłeś, nie masz prawa mówić mi, z kim i jak będę ją wychowywać. Zabieram ją stąd i już zadbam o to, żebyś nie miał wstępu tam, gdzie zamieszkam.
Zaniemówił. Nie potrafił nic z siebie wydusić nawet, kiedy gniewnie się od niego odwróciła i schodziła po schodach, ewidentnie by wyjść z rezydencji i nie wrócić. Zanim to się stało, w końcu wykrzesał z siebie coś, co nie do końca brzmiało do niego podobnie.
- Masz mnie za bestię. Nie myśl jednak, że nie mam żadnego sumienia. Jest mi naprawdę przykro przez to, co się stało. Widok twojej katorgi nie był dla mnie spełnieniem marzeń, jakkolwiek niedorzeczne ci się to nie wydaje.
To powiedziawszy, w mgnieniu oka zniknął, nie chcą widzieć reakcji nikogo na wypowiedziane przezeń słowa. Hayley, wciąż wściekła jak osa, wyszła z rezydencji, ale Elijah z dezorientacją zmrużył oczy. Coś w zachowaniu brata definitywnie mu nie pasowało, ale nie potrafił jeszcze rozgryźć co. Musiał nad tym pomyśleć, ale miał na głowie ważniejsze zadanie. Znalezienie mieszkania dla matki jego bratanicy. Kiedy załatwił wszelkie formalności, po zameldowaniu jej po drugiej stronie ulicy powrócił do rozmyślań o bracie. Stał na balkonie, patrząc nieobecnym wzrokiem przed siebie i sącząc powoli wino.
CZYTASZ
A King Would Not Hurt His Queen - Klayley One Shot
FanfictionKiedy Hayley na pewien czas uwalnia się od klątwy dzięki Davinie, usiłuje wyżyć się na Klausie za to, że skazał ją na takie cierpienie. Co jeśli wcale tego nie zrobił? A może zależy mu na niej dużo bardziej, niż kiedykolwiek przypuszczała? Co będzie...