Rozdział 26

22K 1.3K 240
                                    

– Jestem zmęczony, wujku... – mruknął Henry.

Tom przystanął pośrodku szerokiego, szpitalnego korytarza i odetchnął głęboko, po czym spojrzał na chłopca, którego małą rączkę tak mocno ściskał.

– Nie dam rady dalej biec – dodał niemal płaczliwie.

Szatyn rozejrzał się dookoła, a gdy dostrzegł, że zatrzymali się przy kolorowych drzwiach, na których widniały malunki kwiatów, ukucnął przy Henrym i, nabierając głęboki oddech, zapytał:

– Zostaniesz tutaj, dobrze?

Chłopiec natychmiast pokręcił głową, a w kącikach jego oczu zebrały się łzy.

– Ale... mieliśmy jechać po mamę – mruknął. – Zdenerwuje się, kiedy wróci do domu, a nas tam nie będzie, wujku...

Tom skrzywił się nieznacznie i, przeczesując drżącą dłonią jasne włosy, odetchnął głęboko, aby nieco uspokoić szybko bijące serce.

– Muszę z kimś porozmawiać, dobrze? – zaczął spokojnie. – Zostaniesz tutaj i pobawisz się z innym dziećmi, w porządku? – dodał. – Proszę, Henry...

Chłopiec wydął wargi w smutnym grymasie i, mocno ściskając w ramionach ulubioną zabawkę, skinął.

Tom zmusił się do słabego uśmiechu, a w chwili, w której wstał na równe nogi i chwycił małą rączkę swego synka, kolorowe drzwi otworzyły się z subtelnym skrzypnięciem.

Starsza, uśmiechnięta kobieta, która miała na sobie biały, pielęgniarski fartuch, zamarła w wejściu do pomieszczenia, z którego wnętrza dobiegły radosne, dziecięce śmiechy.

Przycisnęła do piersi trzymaną w dłoniach niebieską teczkę i, przechylając głowę delikatnie w bok, spytała:

– Mogę w czymś pomóc?

Jej jasne, długie loki, opadły swobodnie na jego ramię.

Tom przestąpił nerwowo z nogi na nogę, czym sprawił, że kobieta uśmiechnęła się smutno, zupełnie jakby w jednej chwili doskonale go zrozumiała. Spojrzała na Henry'ego i, obdarzając chłopca uśmiechem, mruknęła:

– Właśnie zaczynamy nową zabawę, dołączysz? – Wyciągnęła w jego stroną szczupłą dłoń, którą chłopiec niepewnie chwycił. Gdy sekundę później Henry zniknął za kolorowymi drzwiami, pielęgniarka obdarzyła Toma delikatnym uśmiechem i odparła: – Zajmę się pana synkiem, proszę się nie śpieszyć...

***

Biegł przez szpitalne korytarze, z ciężko bijącym sercem i ściśniętym ze strachu gardłem. Nie bał się, był przerażony. W duchu błagał tylko o jedno – aby z Lenie było wszystko w porządku.

Zatrzymał się gwałtownie, gdy na jednej z długich, białych ławek ustawionych pod ścianą, dostrzegł Elsę. Blondynka siedziała delikatnie pochylona, w białej, zwiewnej sukience, z łokciami opartymi o kolana i zasłoniętą dłońmi twarzą.

Poderwała głowę, gdy usłyszała jego kroki, a w chwili, w której napotkała jego spojrzenie, wstała na równe nogi, aby wpaść w jego ramiona z głośnym, drżącymi westchnieniem.

Tom objął ją mocno i, zaciskając powieki, zapytał szeptem:

– Co z Lenie, El?

Blondynka wyswobodziła się z jego objęć i, drżącą dłonią przeczesując włosy, odparła słabo:

– Miała wypadek w drodze do pracy. – Spuściła wzrok. – Jakiś facet nie ustąpił jej pierwszeństwa i uderzył autem w bok od strony kierowcy – dodała. – Pielęgniarka powiedziała mi tylko, że wciąż ją operują i... i mamy czekać... – Jej cichy głos przerodził się w łkanie.

Tom ponownie ją przytulił, pozwalając, aby wylała wszystkie swe łzy w jego ramię. Choć jego serce ścisnęło się boleśnie, szepnął:

– Wszystko będzie dobrze, El. Musi...

Jego głos przerwał trzask dwuskrzydłowych drzwi, które znajdowały się na końcu korytarza. Blondynka odwróciła w chwili, w której w ich kierunku ruszył szczupły, wysoki lekarz, ubrany w zielony fartuch.

– Są państwo rodziną Panny Morrison? – zapytał spokojnie, spoglądając na trzymany w dłoniach plik kartek. Nim Tom zdołał cokolwiek powiedzieć, Elsa pośpiesznie skinęła. – Właśnie skoczyłem operować... – oznajmił. – W wyniku wypadku u pacjentki doszło do złamania kilku żeber, jedno z nich przebiło płuco, w efekcie czego doszło do rozległego krwotoku...

Tom poczuł, że El, która wciąż tkwiła w jego objęciach, pokręciła głową, nabierając urywany oddech.

– Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy – zapewnił lekarz, obdarzając ich łagodnym spojrzeniem. – Ale pacjentka straciła mnóstwo krwi. Wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej.

– Ale... dojdzie do siebie, prawda? – wtrąciła słabo blondynka.

– Najbliższe doby będą decydujące, ale... – Lekarz zawahał się i spojrzał na Toma. – Stan Panny Morrison oceniam jako ciężki...



J.B.H

Like Father, Like SonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz