„Hej mamo, słuchaj odnośnie cioci Stasi...” zaczął nieśmiało Mati, a ja modliłem się w duchu, żeby dobrze to rozegrał. „Co? Nie, nie wszystko z nią w porządku” Spojrzałem na tą kupę mięcha rozwaloną na naszym łóżku i w żadnym wypadku nie powiedziałbym, że „wszystko z nią w porządku”. Ostatni tydzień był dla nas prawdziwym piekłem i nie miałem zamiaru dłużej bawić się w niańkę tej pojebanej kobiety. Zresztą, hajs, który matka Matiego dała nam na leki i żarcie dla niej już się prawie skończył (no kurwa nie dziwota, patrząc na jej dzienne zapotrzebowanie na ibuprom), więc tak czy inaczej musieliśmy się jej pozbyć. „Bo widzisz mamo... hm? Czy to był dziadek Michał?” Mati pobladł, a ja przewróciłem oczami i subtelnie dałem mu do zrozumienia, żeby wreszcie przeszedł do rzeczy. Machnął na mnie ręką i jąkając się kontynuował rozmowę. „Ale... no tak, rozumiem. Ile? Ale czemu...? Wycieczka? Jasny szlag, kompletnie zapomniałem, a co z...?” Nieudolnie próbując zrozumieć o czym mówi jego matka, spojrzałem na Staśkę, która właśnie się obudziła i z zapałem pałaszowała pieroga wyciągniętego spod poduszki. „Ale... Jesteś pewna? No dobrze, jasne możesz na mnie (spojrzał wymownie w moją stronę), na nas, liczyć.” Już wtedy wiedziałem, że jesteśmy w dupie. Oczywiście spodziewałem się, że Mateo będzie bronić swojego hehe honoru i wizji dobroczynnego aniołka w oczach swojej matki, ale mimo wszystko do samego końca miałem tą durną nadzieję, że może choć raz czegoś nie spierdoli. „Pa mamo, też cię kocham, całuski (ja pierdole zabijcie mnie), pozdrów dziadków, paaa”. Odłożył telefon i z przerażeniem w oczach spojrzał na mnie. „Anon...” zaczął jak gdyby miał mi się zaraz oświadczyć. „Moi rodzice są aktualnie u dziadków... W Niemczech.” „Kurwa jego pierdolona mać. Na ile?” mój wkurw powolutku szedł w górę. „Dwa tygodnie”. „Ja pierdole.” „Właśnie.” – zgodził się ze mną Mati. Spojrzeliśmy na Staśkę, która właśnie skończyła wpieprzać kolejnego pieroga i szukała wzrokiem następnego. Perspektywa spędzenia z nią jeszcze czternastu dni była straszna. Kolejne dwa tygodnie pilnowania jej, by nie spierdoliła w nocy, by nie dobrała się znowu do telefonu i nie dzwoniła na bagiety... No i kolejne pieniądze, wydane na jej ulubione cukierki „ibuprom”. Już nawet nie wspominając o tym, że skończył się nasz tygodniowy abonament na pierogi ruskie w lokalnej garmażerce. „Ale to nie wszystko...” kontynuował Mati, a ja zamknąłem oczy, starając się wymyślić coś gorszego od dwóch tygodni w towarzystwie Stasi. Na szczęście Mati mnie wyręczył. „W przyszłym tygodniu wyjeżdżamy, pamiętasz? Tydzień w Rzymie, nasze matki wpłaciły zaliczki jakiś miesiąc temu.” Przypomniałem sobie. Rzeczywiście, niedawno jego rodzicielka przekonała moją, żebyśmy razem pojechali na jakąś durną wycieczkę, którą organizuje lokalna parafia. Jakaś niby-pielgrzymka do Watykanu plus zwiedzanie Rzymu. Cholera, nie chciałem wcale jechać, ale nie miałem nic do gadania. Moją matkę przekonała śmiesznie niska cena, oraz fakt, że jej synalek zobaczy wielki świat. Dopiero po chwili zrozumiałem do czego zmierza Mati. Po raz kolejny spojrzałem na Stanisławę, która znowu zasnęła. „Dzwonię do biura.” – stwierdził mój współlokator. „Oby w samolocie nie było już miejsca dla jeszcze jednej osoby.”
„Nie wierzę, że to robimy” – stwierdziłem podczas pakowania do walizki drugiej zgrzewki ibupromu. Wciąż dziwię się, że w aptece coś im jeszcze zostało. A jeszcze bardziej dziwię się, że rodzice Matiego woleli wysłać siedemdziesięcioletnią babę do Rzymu z dwoma przegrywami niż skołować jej opiekę z prawdziwego zdarzenia. Z marszu wpłacili całość kwoty wycieczkowej, a część przelali nam, na jak to określili, „bieżące potrzeby”. Szczerze, nie miałem pojęcia co o tym myśleć, z jednej strony cieszyłem się, że przynajmniej część tego czasu, który mieliśmy spędzić w towarzystwie Stasi minie nam poza domem, ale mimo wszystko bałem się o to jak nasza podopieczna będzie się zachowywać przed innymi uczestnikami wycieczki. Oczywiście nie mieliśmy zamiaru zabierać jej na zwiedzanie, cały wyjazd miała przesiedzieć w hotelu, co z resztą nawet sugerowała matka Matiego. Ale mimo to, pamiętając ten, hm, incydent w kościele, obawialiśmy się, że jej obecność może nie być zbyt dobrze postrzegana przed organizatorów, tj. proboszcza i jakiegoś podstarzałego przewodnika, którzy co prawda bez problemu załatwili wszystkie formalności i wpisali Staśkę na listę uczestników, ale nie sądzę, żeby kojarzyli ją z nazwiska. Cóż, będą mieli niespodziankę, kiedy ją zobaczą.
CZYTASZ
Pasty wybrane
HumorMoje wybrane pasty, może też się spodobają. Możesz też mówić jaką pastę mam wkleić.