Dzień był ponury tak jak zwykle, choć mieszkańcy Jokohamy mogli odczuć tę nutkę inności unoszącą się w powietrzu, które powoli sunęło przez miasto budząc je tym samym do życia. Mimo, że to nie była wichura, ani żaden mocniejszy wiatr, małe mieszkania, kawalerki, czy nawet wille, były przez niego atakowane i w całym domu słychać było, że japoński bóg wiatru, a również i jeden z najstarszych bogów Shinto, chce by w mieście zapanował gwar, gdyż zwykła cisza go wykańczała.W tym jakże ponurym dniu chmury były rzadsze niż zazwyczaj i słońce bez problemu przedzierało się przez nie, pomagając przy tym królowi niebios wyrywania ludzi ze snu.
To właśnie przez jego blask Dazai otworzył swoje ciemnobrązowe oczęta. Słońce świeciło mu w twarz niemiłosiernie i pomimo zasłon, w które zdecydował się zainwestować, przedostało się do sypialni bruneta. ,,To znak, że życie mnie nie lubi? Może to też znak, żę powinienem popełnić samobójstwo? W sumie każda chwila jest ku temu odpowiednia... A najlepiej podwójne samobójstwo w blasku księżyca” - pomyślał, i rozmarzył się na chwilę, powoli zaczynając wychodzić ze swojego łóżka.
Miał idealne plany na dzisiejszy dzień, a humor najwyraźniej mu dopisywał, gdyż gdy opuszczał dom, podskoczył do góry z entuzjazmu, który go przepełniał. Zawsze jego energia tak emanowała, gdy miał spotkać się ze swoimi przyjaciółmi. W mieszkaniu nie pomyślał nawet, że przydałoby się zjeść jakieś śniadanie i tylko ogarnąwszy się, wybył. Jego strój praktycznie niczym nie zwracał na siebie uwagi, gdyż był taki sam jak zazwyczaj. Beżowy płaszcz założony na czarnej kamizelce przykrywającej koszulę w paski w kolorze jasnego niebieskiego. Jedna rzecz z jego ubioru lekko się wyróżniała. Dazai dzisiaj podwinął rękawy, co było tak nieistotnym posunięciem, że nikt nie zwróciłby na to uwagi, a jednak brunet zdecydował się na to. Radosnym krokiem udał się więc do swoich przyjaciół
Nie lubił, a bardziej nie mógł też mówić nikomu o ,,specjalności swoich przyjaciół, którzy mimo, że byli z tego świata, to z niego odeszli. Brzmiało to dziwnie, ale taka była prawda. Przyjaciele bruneta, o których istnieniu wiedział tylko on, byli widmami, duchami, czy jak to one same wolały się nazywać:, Brimanami, czy Inwidrami. Dogadywało mu się z nimi lepiej, niż z ludźmi jeszcze żyjącymi, co było trochę nie do wyjaśnienia. Najgorsze jednak było, gdy ktoś obcy przychodził do ich ,,królestwa”, gdyż wtedy tamci się denerwowali, a po przybyłych zostawały tylko wspomnienia. Osamu był wyjątkiem, gdyż dogadywał się z inwidrami jak jeszcze nikt dotąd. Gdy Dazai szedł upustoszałymi uliczkami Jokohamy, przypomniało mu się, gdy pierwszy raz jak przybył do zaułka, czyli miejsca przesiadywania duchów, one chciały go wymordować, lecz poznali się na nim w wydawałoby się ostatnich sekundach życia brązowookiego. Ich wygląd nie wyróżniał się praktycznie niczym poza tym, że ich skóra była bledsza niż normalnie. Nie mogli oni jednak wyjść z tego zaułka, gdyż światło słońca prędzej czy później, by ich wykończyło
Gdy tak myślał nad tym wszystkim i odtwarzał sobie w głowie rożne zdarzenia, nawet nie zorientował się, że skręcił w uliczkę, przy której znajdowało się królestwo brimanam. Wchodząc jednak w tą uliczkę, w jego uszach zadudniły dźwięki bójki i z jego obliczeń dość sporej. Za każdym razem jego przyjaciele mu powtarzali, że jeśli rozegra się tu coś nieprzyjemnego, Osamu ma uciekać jak najdalej od tego miejsca, lecz zazwyczaj brunet po prostu się nie słuchał. Podszedł bliżej i ukrył się za ścianami budynku sąsiadującego z zaułkiem. Widział stamtąd całe zajście, obserwował jak dwoje mężczyzn w dość młodym wieku policealnym, przyszło do tego miejsca na misję samobójczą. Nikt stąd nie wyszedł jeszcze żywy, oprócz Dazaia, więc ten tylko czekał i patrzył, aż ci dwoje polegną.
Widział, że największą rolę w tej bójce gra Kunikida, który brał wszystkich podstępem, oraz Chuuya, po szczeniacku waląc gdzie popadnie, co o dziwo mu się udawało.Osamu przyglądał się jego pięknym rudym włosom, które w walce latały w każdą stronę, bez wyjątku. Mimo, że wszyscy mówili, że w istocie nieżywej nie można się zakochać, brunet temu nie wierzył. Dogadywali się świetnie. Czasem sobie dogryzali, lecz tylko z nutką żartu w głosie. Musieli jednak ukrywać to uczucie przed resztą. Gdyby Kunikida dowiedział się o tym, dalszy żywot Dazaia, byłby już krótki, lecz brunet na razie wolał o tym nie myśleć i skupić się na walce, w której właśnie jeden z ,,odważnych”, którzy tam przybyli, poległ, a jego ciało po dyskretnym dotyku Ranpo, zamieniło się w pył, a wiatr wziął go w swoje ramiona tak delikatnie jak pióro opada na ziemię. W oddali słychać było tylko niemy krzyk zmarłego, nic więcej.
Został jednak jeszcze drugi mężczyzna, który w pewnym momencie zaczął wyjmować lekko fioletowy nabój z kieszeni i już za chwilę strzelał nim z pistoletu. Dopiero w tym momencie Dazai zorientował się, że celuje nim do Chuuyi, jego ukochanego Chuu. Było jednak już za późno. Gdy obcy wystrzelił, mimo, iż brunetowi wydawało się, że strzała wypełniona prochem, który jako jedyny mógł skrzywdzić duchy, przeleciała obok ucha Chuuyi, ten upadł na ziemię, bez żadnego widocznego draśnięcia, lecz nikogo to nie dziwiło, gdyż jednak był duchem i nie widać, było żądnych ran na ich ciele. Kunikidzie w tym momencie nie zależało już na tym czy mężczyzna, który wystrzelił do Chuu, będzie przez nich męczony, czy nie. Po prostu podbiegł do pistoletu pozostawionego przez już umarłego ,,odważnego” i znienacka wystrzelił tamtemu w głowę. Choć wydawało się, że Doppo nie miał zbytnio uczuć i nie obchodzili go jego przyjaciele, to tak nie było. Reagował po prostu szybko, jak niewielu z tutaj zebranych.
Dla Dazaia w tym momencie jednak cały świat stanął na głowie. Bez większych namysłów podbiegł do Chuu i objął go swoimi rękoma. Nie zwracał uwagi na to, że nikt nie wiedział, dlaczego tak znikąd pojawił się tutaj. Teraz ważny był tylko Nakahara, jego kochany ślimol.
- Nie umieraj...ponownie - szeptał przez łzy, krztusząc się co chwila.
Dla Kunikidy jednak liczyło się też zdrowie Dazaia, więc zamiast go wesprzeć w tym momencie, zaczął na niego krzyczeć.
- CO TY TUTAJ ROBISZ NIEMOTO?! - zaczął, choć Osamu był zamknięty na całe otoczenie i miał to po prostu gdzieś. Liczył się tylko Chuu
W pewnym momencie otworzył oczy i chciał już coś powiedzieć, jednak wtedy Dazai przytulił go do siebie mocniej, a tamtego czoło dotknęło broszki, którą brunet zawsze nosił przypiętą do kamizelki. W jednej chwili rozpłynął się w powietrzu, zamienił się w mgłę sunącą wprost w górę, by zmieszać się z powietrzem i dymem, wydobywającym się z kominów blokowisk. Dazai nie mógł uwierzyć w to co się stało, lecz nie wiedział o motywie tego odejścia. Tak naprawdę nikt nie wiedział. Nikt nie wiedział, że broszka, która dotknęła Chuu w głowę mogła sprawić to co było niewyobrażalne dla żadnego z duchów, a o ludziach to nawet nie było co wspominać...
CZYTASZ
W cieniu zapomnienia~ Soukoku fanfiction
FanfictionW zaułku panowała ciemność, która rozstrajała każdego kto tu przychodził. Nie ma co owijać w bawełnę, ona od razu wprowadzała ich w najmroczniejsze miejsca, w których się ludziom światełko w tunelu, sugerujące śmierć. Małe dzieci były nim straszone...