Zerwanie

364 52 14
                                    

Szli przez polną dróżkę. Na poboczu rosły zioła, których zapach niósł się w wieczornym powietrzu.

— Nie wiem jak się wytłumaczę Dobromilowi z tego całego zajścia — dziewczyna błądziła wrokiem gdzieś po polach — Biedny, osiwieje zupełnie, zanim zdążę cokolwiek wyjaśnić.

— Znając starego Dobromila na tyle, na ile zdążyłem go poznać, prędzej on wyjaśni wszystkich w radzie miasta — zaśmiał się bard.

Lila była zmęczona. Pod każdym względem. Widać to było po jej oczach. Nie czekając, aż Jaskier zacznie nieśmiało, niby przypadkiem, trącać jej rękę, złapała dłoń chłopaka, w nadziei, że będzie jej się szło lżej. Przypuszczała, że lada moment będzie się wlokła po ścieżce, zamiast iść normalnie.

Wnętrze Jaskra wypełniły motylki, od których momentalnie zrobiło mu się ciepło, a jego oczy zaświeciły się w zachodzącym powoli słońcu, które tego dnia przybrało bardziej różowy odcień. Czuł jak ich palce się przeplatają i bardzo dobrze było mu z tym uczuciem.

— Możemy gdzieś usiąść? — dziewczyna rozejrzała się wokół.

Wszędzie było płasko. Tylko na północy rosło miasteczko, a tuż obok las. Pola słane dojrzałymi łanami, które za parę dni, może tygodni, miały stać się ścierniskami, nie były najlepszymi miejscami na spoczynek.

Przewrócona grusza, obok której wyrosła nowa, młoda, znalazła się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.

Przysiedli na pniu, który zaskrzypiał pod ich ciężarem. Lila uważnie przypatrywała się dłoni Jaskra w jej dłoni. A może zupełnie odwrotnie. Ten specyficzny splot leżał teraz na jej kolanach i również w jej klatce piersiowej wywoływał przyjemne ciepło.

Chłopak spacerował wzrokiem gdzieś po polach. Może właśnie po tym przed nimi, na którym rosło mnóstwo maków i habrów.

— Wiesz — powiedział w końcu, niby parskając śmiechem, ale jego ton był wyjątkowo smutny — Zaimponowałaś mi tymi argumengami. Jednocześnie nie pamiętam, żebym czuł się kiedykolwiek tak bezsilny...

— Ja tak samo — przerwała mu, patrząc w niebo.

— ...jak wtedy, kiedy weszłaś na podwyższenie — dokończył — Byłaś sam na sam z tym facetem, z tłumem przeciwko tobie — podniósł oczy i spojrzał na dziewczynę.

— Och, Jaskier! — parsknęła, chociaż jego słowa trochę ją zaskoczyły — Proszę cię! Co mogliby mi zrobić?

Tak naprawdę czuła gdzieś na wysokości mostka przytykające wrażenie, któremu towarzyszyły swędzące oczy domagające się ich natychmiastowego zaszklenia. Martwił się o nią? Bycie obiektem czyjejś troski było nowym i dziwnym uczuciem, przed którym próbowała się bronić jak mogła.

— Nie wiem — spuścił wzrok i bezceremonialnie wzruszył ramionami.

Wiedział. Mogli wrzucić ją na stos, przebić widłami, dotknąć w sposób, jakiego by sobie nie życzyła. Głowa Jaskra wymyśliła jeszcze kilkadziesiąt czarnych scenariuszy, przez które robiło mu się ciemno przed oczami.

— Ale chyba nigdy się tak nie bałem — zaśmiał się, ale to nie był normalny śmiech. To była łatka, która miała zakryć emocje — Chciałem, żebyś wiedziała...

Lila się uśmiechnęła. Przysunęła się bliżej, strącając z pnia dwie mrówki. Położyła delikatnie głowę na ramieniu barda, który, chociaż sprawiał wrażenie przyzwyczajonego do dotyku kobiet, dygnął, czując delikatne włosy przy swoim policzku. Odetchnął głęboko i oparł swoją głowę o jej. On też był zmęczony.

— Wiesz — zaczęła, naśladując ton barda — Miałam szczerą nadzieję, że zanim zapowietrzysz się na dobre i będziesz zjadał wrokiem całe pola rzepaku — mówiła, patrząc na biegające po niebie chmury — usłyszę od ciebie chociaż dwa zdania z tego poematu, który wrzuciłeś mi do koszyczka.

Jaskier podniósł głowę gwałtownie i pobladł śmiertelnie.

— A przynajmniej myślałam, że wrzuciłeś. W końcu nawet podpisałeś go moim imieniem. Ale chyba nie jest skończony, prawda?

— Nie — chłopak powiedział tak cicho, że prawie niedosłyszalnie.

— Tak... Tak myślałam. Trochę tam... nakreśliłeś — zaśmiała się, robiąc się cała czerwona, przypominając sobie słowa poematu — Domyśliłam się, że chyba... Nie powinnam była tego czytać. Więc odłożyłam tam, skąd pewnie wypadło.

Bard wolną ręką sięgnął do kieszeni kubraka. Zwitek papieru był na swoim miejscu. Lilka podniosła głowę z ramienia chłopaka.

— Czytałeś przecież masę powieści, Jaskier. Śpiewałeś w karczmach najpiękniejsze historie. Rozejrzyj się. Zachód słońca i maki... Myślę, że rozumiesz dlaczego przez chwilę miałam nadzieję, że...

— Że? — Jaskier odwrócił się w jej stronę.

— Że podmiot liryczny wiersza siedzi obok mnie — Lila podniosła wzrok, nie wiedząc kompletnie co dalej.

Słowa, które i tak tego dnia były na wyczerpaniu, skończyły się zupełnie, a oni, jako ci, którzy na co dzień ze słowami pracują, ba, nawet ze słów żyją, nie do końca mieli pomysł na to, co z tym faktem zrobić.

— Miałaś nadzieję? — Jaskier przełknął ślinę, nadal patrzył jej prosto w oczy.

— Tak.

— A czy — wziął głębszy wdech — powód tej nadziei jest taki sam, jak u podmiotu lirycznego?

— Tak mi się wydaje — uśmiechnęła się.

Na dobrą sprawę nie zdążyła dokończyć. Jaskier zabrał jej pół słowa, najpierw delikatnie muskając jej wargi, zupełnie jakby spijał pianę z pełnego kufla piwa. Ale jej usta wymagały zdecydowanie większej troski niż drewniane naczynie. Delikatnie pogłębiał pocałunek, tak, żeby aby na pewno w żaden spodób jej nie skrzywdzić. Nie pamiętał, by żadne usta wydały mu się tak słodkie, ciepłe i gładkie.

A ona pozwalała na to, żeby kradł jej oddech, bo z każdym pocałunkiem była jeszcze bardziej stęskniona. Jego włosów, w których błądziły jej ręce, a które były jak u baranka. Dotyku, sposobu w jaki ją trzymał, bo był taki delikatny, a jego ręce idealnie pasowały do jej talii. Usta, które przyzwyczaiły się już do obecności drugich, nie chciały zatrzymywać się w tańcu.

Wszystko było niczym scena opisana w romansie, który Lila ostatnio czytała. Ale jednocześnie było tysiąc razy bardziej cudownie. Może dlatego, że nie całowała ani własnej dłoni, ani okładki książki.

Całowała podmiot liryczny wiersza, w którym każde słowo wyznawało jej uczucia, każda metafora chciała słuchać jej opowieści, chociażby o skałach wapiennych, każdy wers chciał spędzić z nią więcej niż pięć minut.

Nadal byli głodni, ale nie opłacało się całować do omdlenia, kiedy można było oprzeć czoło o czoło drugiej osoby, nadal czując zwalniające powoli oddechy.

— Jak się czuje najpiękniejszy okaz Jaskra, jaki było mi dane spotkać? — przedrzeźniała ton dobrej cioci, po czym oplotła rękami kark chłopaka i spojrzała w oczy płonące błękitnymi ognikami.

Jaskier musnął jeszcze raz usta dziewczyny, zanim dał odpowiedź. A może nawet kilka razy. Nie wydawało im się za stosowne liczyć.

— Zerwany — zmrużył oczy — Definitywnie zerwany, ale nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przez ciebie.

Atlas Kwiatów Czarujących || Jaskier × ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz