Rozdział 2.

280 17 2
                                    

- Uspokój się - jęczę zamykając bar. Słońce zaczyna wschodzić a lekki wiatr zaczyna owiewać moje rozgrzane ciało. Zaczynam drżeć z zimna, a najwcześniej autobus przyjedzie za 15 minut. 

- Takie ciacho -zanosi się na dalsze lamenty nad niejakim Harrym, na co ja wywracam oczami. Kolejna "miłość" Florence.

- Nie zaprzeczysz że nie był przystojny - poruszam głową chowając kluczyki do torebki. - No właśnie, i przez chwilę mógłbyć mój, a potem coraz lepsza znajomość i... - tu się wyłączam. Zacznie po raz setny w tym tygodniu opowiadać mi o swoich planach na przyszłość z nawet nie znanym jej facetem. Naprawdę, bardzo ją lubie ale czasami potrafi mi cholernie działać na nerwy.

- Czy ty mnie słuchasz w ogóle? - marszczy brwi, gdy usiadamy na ławeczce na przystanku. Zaczyna kropić, na co wzdycham i patrzą na zegarek w telefonie. Jeszcze 10 minut.

- Szczerze? - patrzę na nią na co ona przytakuję. - Serio nie interesują mnie kolejne plany na temat nieznanego ci nawet kolesia. Widziałaś go raz  i pewnie więcej nie zobaczysz więc nie przeżywaj. Fakt był przytojny - dziewczyna robi duże oczy, a ja wznoszę oczy ku górze - dobrze, bardzo przystojny - kiwa głową - ale  nie zachowuj się jak nastolatka snująca plany z nowo poznanym kolesiem. 

- Oh Vivi, jesteśmy całkiem inne - stwierdza teatralnie na co ja chichoczę cicho. - Ale i tak cię kocham - uśmiecha się szeroko. 

Wchodzę do mieszkania i rzucam torebkę na komodę z jasnego drewna, którą zna chyba każdy z populanego szwedzkiego slepu z meblami. W sumie całe moje mieszkanie jest urządzone tymi właśnie meblami, ale podoba mi się, mimo iż nie należy do najbardziej oryginalnych. Od razu deptam do łazienki, i ściągam przemoczone ubrania. Nienawidzę właśnie za to Londynu. Pada całymi dniami, i nie ma co liczyć na odrobinę słońca na jesień. 

Wchodzę do kabiny prysznicowej i puszczam gorącą wodę. Jestem totalnym zmarluchem, przez co nie ruszam się z pod strumienia przez dłuższą chwilę. Dopiero po jakimś czasie ogarniam się i chwytam za gąbkę oraz żel do mycia.

Cała szczęśliwa, że znienawidzony przeze mnie dzień - piątek, dobiegł końca, kłade się na moim ogromnym i wygodnym łóżku. Chwytam jeszcze po mój telefon i upewniam się, która godzina. Nie mogę się powstrzymać, więc sprawdzam jeszcze swojego twittera, oraz wysyłam jedną fotkę na snapchacie do Florence że jestem cała i zdrowa w łóżku. Kochana, zawsze się o mnie. Teraz przesłanie snapa jest nasz tradycję. Chichoczę odbierając od niej śmieszne zdjęcie z jej psem, i wyciszam telefon, żeby nikt nie przerywał mojego snu.  

*

Przeciągam się i otwieram powoli oczy. Uśmiech od razu pojawia się na mojej twarzy gdy zdaję sobie sprawę że jest sobota. Po chwili namysłu co będę dzisiaj robić, dochodzę do wniosku że ten dzień poświęce zdecydowanie na naukę, a może wieczorem wyskoczę z Flo na jakąś potańcówkę. Wstaję, ziewając i idę do łazienki. Biorę szybki prysznic, a następnie nakładam podkład i puder. To zdecydowanie moje codzienne must have. Otwieram moją szufląde w toaletce ze skarbami i po przeglądanieciu wszystkich kosmetyków jakie mam - stwierdzam że zrobię to potem. Zakładam wąskie dresy, które uplolowałam na ostatnich wyprzedażach i białą koszulkę. Na stopy wsuwam jaśniutkie conversy i w pośpiechu chwytam portfel. 

Gdy wchodzę do piekarni kawałek od mojego mieszkania, uderza w moje nozdrza zapach świeżych drożdżówek. Staję w dosyć krótkiej kolejce, i po chwili jest moja kolej. 

- Dzień dobry - uśmiecham się ciepło do kobiety za ladą. 

- Cześć Vivi - promienieje widząc mnie. Pani Isabella jest jedną z kochańszych osób jakie znam. Często przychodzę do cukierni w której pracuje żeby z nią porozmawiać. 

Nim się obejrzę leżą przede mną ciepłe bułeczki z nadzieniem. 

- Dziękuje bardzo - podaję jej banknota. 

- I jak było wczoraj w pracy? - posyła mi uśmiech. 

- Znośnie - śmieje się cicho, przeczesując niesforne kosmyki włosów. 

- Żadnych napaleńców nie było? - mierzy mnie wzrokiem.

Uwielbiam ją. Troszczy się o mnie jakby była przynajmniej moją ciotką, a jest tylko o wiele starszą znajomą. 

- Nie, naprawdę było w porządku. Flo była ze mną cały czas - wkładam resztę, którą mi podała, do kieszeni spodni. 

Ucinamy sobie jeszcze krótką pogawendkę i wracam do domu. Parzę kawę i usiadam przed telewizorem. Jęcze cicho widząc że na moim ulubionym kanale leci U Kardashianów. Po długim kanalizowaniu jestem zmuszona żeby to oglądać. Jem, co chwilę zerkając na ekran i podśmiechując się. 

- Halo? - odbieram, odkładając skalpel na blat w kuchni. 

- Po twoim głosie, zgaduję że właśnie trenujesz szycie na kurze - śmieje się, a ja wzdycham. 

- Przestań, muszę to ogarnąć w końcu - jęcze, i siadam na krześle przy stole. 

- Będziesz ogarniać od poniedziałku a teraz rusz się, wymaluj, i idziemy świętować koniec wakacji - piszczy do słuchawki, na co przewracam oczami. 

- Flo, szczerze to ja nie mam siły - mówię cicho, i opieram głowę na ręce. 

- Nie marudź! - mruczy z pretensją w głosie. - O 17 będe u ciebie, i radze ci być gotowa, panno Vivian - rozłącza się nie dając dojść mi do słowa. Wstaje i zgodnie z tym co mówiła, idę dokończyć swój poranny makijaż. 

Night | H.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz