~Un corps si chaud dans une eau si froide~

225 22 18
                                    

Pełnia I Première nuit
Riddle

Nad powierzchnią wody można było dostrzec już jasny księżyc, tego dnia jego światło było na tyle intensywne, że wpadało nawet przez okno sypialni młodego chłopaka. Jak co wieczór spędzał cały swój czas nad książkami, w ciągu dnia brakowało mu chociaż chwili wytchnienia, nie licząc snu. Nauczanie w domu jest bardziej zobowiązujące niż możnaby się spodziewać. Tym bardziej jeśli ma się rodzica, który skłonny jest wymagać niemożliwego. W końcu... Życie w bogatej rodzinie ma swoje minusy. Według innych ma się wszystko, a w rzeczywistości nie ma się niczego.

Uniosłem wzrok znad książki kierując go w stronę okna. Przez mleczne zasłony w odcieniu delikatnego różu padało blade światło, nieznacznie rozświetliło pomieszczenie, dotychczas oświetlone jedynie przez jedną znajdującą się na biurku lampę naftową. Dawała jedynie nikłe światło, jednak musiało wystarczyć do czytania. Wstałem z krzesła i podszedłem powoli w stronę okna, uchyliłem lekko zasłonę. Zza okna roztaczał się najprzyjemniejszy widok, nawet jeśli ogląda się go przez szybę przynosi coś w rodzaju ukojenia. Przyłożyłem dłoń do zimnej taflii szyby. Nawet tak umiem wyczuć temperaturę wiatru na zewnątrz. Dzisiaj znów mamy pełnię, jest to swego rodzaju wyjątkowy czas... Chciaż to wszystko z dalszej perspektywy jest takie głupie i bezsensowne... Westchnąłem cicho, odwracając się w kierunku drzwi.

Podszedłem do nich, przekręcając stary klucz w zamku, mam nadzieję, że i tym razem nikt niczego nie zauważy. Chociaż właściwie i tak nie pogorszyłoby to jeszcze bardziej mojej sytuacji. Wróciłem do okna i otworzyłem je najciszej jak potrafiłem. Postawiłem delikatnie stopę na parapecie, przynajmniej tyle, że mój pokój znajduje się dość nisko, przy ziemi... Co prawda i tak od podłoża dzieili mnie dobre kilka metrów, ale nie jest aż tak źle... Wysunąłem się szybko za okno nie szczęśliwie lądując przy jednym z krzaków i kalecząc sobie rękę. Właściwe pełno tu róż. Są tu od bardzo dawna, nawet nie wiem czy nie widuję ich tutaj całe życie. Pełno ich w posiadłości, w wazonach, na obrazach, szczęsto nawet na ubraniach są swego rodzaju dodatkiem. Zazwyczaj są czerwone lub też białe. Sam uważam, że biel jest kolorem, który zupełnie tu nie pasuje. Ta rodzina jest urzeczywistnieniem czerwieni. Z kilku powodów. Chociaż sam ten kolor dla niektórych oznacza miłość czy pożądanie, w tym wypadku jest symbolem gniewu, przywództwa, zbrodnii i krwii. Krwii niewinnych osób, które zostały tu skazane. Przez ten przeklęty ród, którego jestem potomkiem.

Podniosłem się z ziemi, przy okazji spoglądając na nowe zadrapania na rękach, pozostaje tylko wierzyć, że nikt nie zwróci uwagi. Nawet służba... Jeśli to zobaczą od razu doniosą na mnie tej strasznej kobiecie. Nawet nie umiem nazwać ją matką, widziałem ją zaledwie kilka razy w życiu, jeśli o niczym się nie dowie, zobaczę ją zapewne w 18 urodziny, będzie to dzień, na który tak bardzo czekała. Boję się tego, nawet jeśli wydaje się, że ten dzień jest taki odległy w czasie, czas minie bardzo szybko, a ja nie mogę nijak tego uniknąć. Ruszyłem powoli przed siebie, na ubraniu miałem jeszcze kilka kolców, które zapewne zostawiły po sobie małe dziurki w tkaninie.
Samo dotarcie do brzegu zajęło mi sporo czasu, ale myślę, że to nawet przyjemne... Usiadłem na nie bardzo wysokim klifie nad wodą, spoglądając w niebo. Powietrze przynosiło swego rodzaju ukojenie tak samo jak woda.

- Hej... - mruknąłem po chwili w pustkę.

Nawet jeśli nigdy nie usłyszę odpowiedzi, czuję, że ktoś mnie słucha. W każdą pełnię, gdy tylko przyjdę czuję tutaj czyjąś obecność. Sam nie wiem dlaczego... W normalne dni nawet nie próbuję. Tego czegoś tu nie ma... Albo jest gdzieś po drugiej stronie nieba. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie. Może to głupie, ale chyba gdzieś tam we mnie jest jeszcze czątka dziecka, która tylko czasami dojdzie do głosu. Sam na to pozwalam, wyobrażając sobie różne rzeczy, z pozoru głupie, zupełnie bez sensu, jednak mają jakieś drugie dno, które tylko dla mnie ma znaczenie. Może przychodząc tu próbuję zaspokoić tą potrzebę kontaktu... Z kimkolwiek. Zawsze byłem sam, więc tak jest mi poprostu łatwiej. Niektórzy piszą listy dla nieznajomego adresata, wkładając je do szuflady, zamykanej na klucz, tak jakby próbowali zamknąć tam całe emocje i pragnienia. Inni trzymają to w sobie tak długo jak mogą, a ja? Przychodzę powiedzieć to wszystko komuś kto nawet nie istnieje. Nadzieja, że słowa poniesione z wiatrem polecą gdzieś za morze, do miejsca lepszego niż to. Miejsca gdzie szczeście leje się z nieba wraz z deszczem, a łzy zmieniają się w kwiaty. Gdzieś gdzie nie ma śmierci, do krainy wiecznego życia...

L'eau calme | Twisted Wonderland RiddlexFloydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz