#1

52 6 0
                                    


Do dziś pamiętam jego śmiech. Nieco zbyt chrapliwy, jak na ten wiek. Brzmiał jak gdyby miał siedemdziesiąt, a nie siedemnaście lat. Najpierw nie rozumiałeś, co się dzieje, a potem... potem wszystko było po prostu w porządku. 

Pierwszy raz usłyszałem go, gdy szliśmy z mamą na zakupy do galerii handlowej. Potrzebowałem nowych spodni, bo przez wakacje skoczyłem w górę o ponad dziesięć centymetrów, a szkoła zaczynała się za kilka dni. "Jeśli nie przestaniesz rosnąć, przebijesz sufit!" śmiała się mama, a ja cieszyłem się, że ma dobry humor.

To było przy budce z lodami. Słońce niemiłosiernie grzało, tak jakby wiedziało, że ten dzień zapamiętam do końca życia. Oczywiście, nie grzało jedynie mnie, ale później mimowolnie tak właśnie o tym myślałem. Pot spływał ludziom po twarzach, a mama miała na głowie kapelusz z szerokim rondem. Jej lekko wystający nos był czerwony jak u Rudolfa, a kwiecista sukienka owijała się jak wąż wokół jej zgrabnych, równie podrażnionych nóg. 

Stał po drugiej stronie niewielkiej budki i sprzedawał ludziom lody. Ubrany w błękitny uniform z logiem lodziarni śmiał się, bo ruda dziewczyna pacnęła go gałką w nos i teraz truskawkowa czerwień spływała po jego twarzy niczym świeża krew. Nie mogłem oderwać od niego wzroku.

- Choć, kochanie - ponagliła mnie mama, gdy zauważyła, że stoję.

- Mhmm.

Zanim jednak weszliśmy do budynku galerii, poczułem na sobie jego spojrzenie. Przez chwilę nasze oczy toczyły niemą walkę o coś, czego nawet nie rozumiałem. Gdy Ruda pacnęła go jeszcze raz, odwrócił wzrok.

Tego dnia, kupiliśmy mi dwie pary nowych jeansów. Ciemne i jasne. Do tego kilka prostych T-shirtów oraz wygodne trampki, które miałem później znosić aż do przetarcia podeszw.

Każdego następnego dnia wracałem w to miejsce i obserwowałem go z daleka. Chciałem podejść, kupić porcję lodów i rozbawić go do łez jak tamta dziewczyna, ale tego nie zrobiłem. Po pierwsze, nie rozumiałem tej potrzeby i bałem się, co by oznaczało spełnienie jej. Po drugie, czułem, że jedynie obserwując go z daleka, doświadczam czegoś na swój sposób magicznego. To była chwila tylko dla mnie, zwłaszcza, że już nie przyłapał mnie na gapieniu się. 

Jakim zaskoczeniem było dla mnie, gdy ujrzałem go siedem dni później przed szkołą. Stał z zielonym plecakiem zarzuconym na jedno ramię i opowiadał grupce znajomych o swoich wakacjach. Blond włosy rozjaśnione słońcem powiewały delikatnie na wietrze. Wtedy wszyscy unikaliśmy fryzjerów jak ognia, ale moja bura czupryna nie mogła równać się z tym, co on miał na głowie. W przeciwieństwie do mnie, założył białą koszulę, ale nie włożył jej w spodnie. 

- Czego sterczysz jak debil? - usłyszałem za plecami, a po chwili poczułem jak ktoś mocno klepie mnie w plecy. Tak też wszyscy wtedy robili i szczerze tego nienawidziłem.

- Sorry, stary - rzuciłem. - Jak patrzę na tę budę, niedobrze mi się robi.

- Ech, wiem, co czujesz. Ale coś ci powiem.

Rozejrzał się na boki tak, jakby miał mi zaraz zdradzić jakąś głęboko ukrywaną życiową prawdę. Każde wyznanie najlepszego kumpla w tamtych czasach było wydarzeniem na miarę gali oskarów. Każdy sekret był na wagę złota, toteż nastawiłem ucha. 

- Ja i Anka. Wreszcie to zrobiliśmy!

Zamilkłem, nie wiedząc, co powinienem powiedzieć. Mnie do tego było zdecydowanie daleko. Całowałem się raz: w pierwszej klasie, na obozie integracyjnym. Zdobyliśmy wtedy jakoś trochę piw i wina, a potem wszyscy razem urżnęliśmy się jak świnie w największym domku w lesie. Kiedy teraz o tym myślę, nauczyciele musieli wiedzieć. Ciężko nie zauważyć, że niemal trzydziestka dzieciaków chodzi po terenie ośrodka pijana. 

Nikt nam jednak wtedy nie przeszkodził i czuliśmy się, jakbyśmy wygrali wojnę. Maryśka była tak zachwycona, że postanowiła złapać mnie za koszulkę i zaciągnęła za domek. Oparła mnie o jego ściankę, odgarnęła blond włosy z twarzy i  odcisnęła na moich ustach mokry pocałunek. Nie pamiętam czy go oddałem, ale pamiętam, że pachniała kiełbaską, którą wcześniej zjadła podczas ogniska. Kiedy spróbowałem złapać ją za pierś, zaśmiała się i odepchnęła moją rękę. "Następnym razem" oświadczyła, ale następnego razu nigdy nie było. Tydzień później chodziła już z Olkiem - klasowym kujonem. 

Kiedy wreszcie udało mi się wydobyć z siebie okrzyk zachwytu i poklepać Arka po ramieniu, znowu go usłyszałem.

Do dziś pamiętam jego śmiech.

Nieco zbyt chrapliwy, jak na ten wiek. 

Brzmiał jak gdyby miał siedemdziesiąt, a nie siedemnaście lat. 

Najpięknieszy dźwięk, jaki w życiu słyszałem.


***
Pierwsze koty za płoty. Nie chcę Wam zdradzać za wiele, więc nie powiem nic poza tym, że rozdziały będą pojawiać się regularnie. Najprawdopodobniej 2-3 razy w tygodniu. Zobaczymy, jak to przyjmiecie :) 

Jego śmiech - ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz