Pierwszy tydzień drugiej klasy liceum minął nam wszystkim jak z bicza strzelił. Ponieważ w powietrzu nadal czuć było atmosferę lata, nauczyciele nie zadawali dużo prac domowych, a same lekcje były luźne, jak gacie profesora Grzegórzki. Właściwie to nie wiedzieliśmy czy Pan Grzegórzka zdobył choćby tytuł doktora, ale ponieważ był stary, niski i zawsze nosił wyprasowane beżowe chinosy, tak właśnie go nazywaliśmy. Spodnie regularnie opadały poniżej dopuszczalnej linii, więc profesor poprawiał je jedną ręką, drugą dalej pisząc po tablicy. Próbował zaszczepić w nas miłość do historii, co w większości przypadków, nigdy mu się nie udało.
Kiedy po raz trzeci usłyszałem jego śmiech, śpieszyłem się właśnie na lekcję matematyki. Algebra to był mój konik, a pani Kurowska była jedną z moich ulubionych nauczycielek, więc nie chciałem jej zawieść. Niemal biegłem i ucinając ślizgiem zakręty, pozostawiając na linoleum czerń podeszwy, bo mama mi uległa i pozwolila kupić własnie takie. Całe czarne. Przykro mi, drogie panie woźne. To nie wasza wina. Po prostu białe podeszwy są tandetne!
Najpierw usłyszałem śmiech, potem zarejestrowałem szybsze bicie serca, a już kilka sekund później,klapnąłem tyłkiem w podłogę, najwyraźniej się od czegoś odbijając. Książki wypadły z niezamkniętego plecaka i wyraźnie widziałem, że to właśnie podręcznik do historii ucierpiał najbardziej.
- Żyjesz? - spytał, stojąc nade mną. Żyłem, ale ponieważ jego oczy były bardziej błękitne niż mogłem to sobie wyobrazić, milczałem.
- Uhm... - mruknąłem i kiwnąłem głową dla potwierdzenia, w razie gdyby uznał, że to jednak objaw wstrząśnienia mózgu.
Miał na sobie kolejną białą koszulę i ta również buntowniczo opadała na wierzch czarnych jeansów. Zauważyłem, że była rozpięta o co najmniej jeden guzik za bardzo, a ta wiedza z jakiegoś powodu sprawiła, że ścisnęło mnie dołku.
- Wstawaj, bo się spóźnisz - powiedział, po tym jak powkładał wszystkie moje książki z powrotem do plecaka, a swój telefon schował do kieszeni. Miałem nadzieję, że szybka nie była pęknięta i nie każe mi za nią płacić. Co prawda, nie mieliśmy z rodzicami problemów finansowych, ale to nigdy nic przyjemnego.
- Hej. - Zmarszczył brwi, które były wyjątkowo gęste i czarne. - Na pewno nic ci nie jest? Bo jeśli tak, mogę cię zaprowadzić do pielęgniarki.
Pokręciłem głową, a on uśmiechnął się lekko i wyciągnął w moją stronę dłoń. Chwyciłem ją, rejestrując że była o wiele większa od mojej własnej, ale kiedy poczułem delikatne iskierki wyładowania elektrycznego, zerwałem się na równe nogi.
- Matma - rzuciłem tylko i odbiegłem, ile sił w nogach. Kiedy dotarłem do klasy, dyszałem jakbym pokonał maraton i nie mogłem opanować szaleńczego bicia serca. Pani Kurowska przywitała mnie jedynie uśmiechem i gestem wskazała, żebym usiadł na miejscu. Lubiła mnie, więc te dziesięć minut potraktowała wyjątkowo ulgowo.
"Gdzie ty, kurwa, byłeś?!" karteczka wyrwana z zeszytu wylądowała przed moim nosem. Spojrzałem na Artura kątem oka i wzruszyłem ramionami. "Zaraz będzie kartkówka. Myślałem, że już jestem w czarnej dupie, stary" głosiła kolejna, a ja tylko zaśmiałem się w duchu. To zawsze ja zajmowałem się matematyką, a Artur historią. Nazywaliśmy to symbiozą umysłów, choć wiadomo, że po prostu próbowaliśmy orżnąć system, jak każdy. Na nasze usprawiedliwienie mogę dodać, że każdy z nas naprawdę uczył się przedmiotów, za które odpowiadał.
Kartkówka poszła mi nieźle w obu wersjach, więc byłem spokojny o nasze oceny. Artur w podzięce postawił mi paczkę czipsów ze szkolnego sklepiku, którą oczywiście się z nim podzieliłem. Wtedy jeszcze nie było żadnych przepisów i innych regulacji, które zabraniały dzieciakom cieszyć się rakotwórczą chemią. W ciągu dnia potrafiliśmy wchłonąć po dwie paczki bekonowych sombrero, cztery batoniki zagryzione żelkami szczurami, a wszystko popijaliśmy napojami gazowanym, prześcigając się w ilości beknięć. Dziewczyny zawsze się wtedy krzywiły, ale wiedzieliśmy, że w jakiś chory sposób one też się świetnie bawiły. Kilka razy słyszeliśmy zza drzwi damskiej toalety dźwięki do złudzenia przypominające zawody w pierdzeniu pachą.
- Hej, to chyba twoje - usłyszałem, siedząc na stołówce i zajmując miejsce dla Artura. To była kolejna z naszych symbiotycznych taktyk: ja polowałem na najlepszą miejscówkę, a on zamawiał obiad dnia w okienku obiadowym. Zaraz po dzwonku ogłaszającym przerwę obiadową, śpieszyłem aby zająć najlepsze miejsce. To przy oknie, z którego było widać całą salę.
- Em... - bąknąłem.
Blondyn trzymał w dłoni mojego iPoda, splątanego gąszczem błękitnych kabli. Uśmiechał się tak jakbyśmy dzielili jakiś sekret. Zauważyłem, że niektórzy uczniowie zaczęli się nam przyglądać.
- No tak. Musiał mi wypaść - odpowiedziałem wreszcie jak człowiek i sięgnąłem po odtwarzacz.
Nadal nade mną stał.
- Dzięki - dorzuciłem, wbijając wzrok w stół. Za plecami usłyszałem szepty, które jeszcze wtedy były dla mnie niezrozumiałe. Później, miałem je słyszeć wielokrotnie i wielokrotnie miałem czuć jak krew niemal zamarza w moich żyłach.
- Michał, ale przyjacele mówią do mnie Mike. - Ponownie wyciągnął dłoń, a ja ją uchwyciłem. Tym razem nie było żadnej iskry, tylko mocny, pewny uścisk. Niemal odetchnąłem z ulgą.
- Adam, a przyjaciele mówią do mnie Adam - odpowiedziałem, czym udało mi się go rozbawić, bo parsknął śmiechem. Coś ścisnęło mnie w dołku.
- Cóż. - Puścił moją dłoń i przeciągnął się ostentacyjnie, ukazując delikatny rząd ciemnych włosków, które ginęły pod gumką czerwonych bokserek. Nie wiedziałem, gdzie podziać wzrok i zanim się zdecydowałem, czy gapienie się innemu chłopakowi w krocze jest lepsze od gapienia się na jego nagi brzuch, koszula opadła na swoje miejsce.
- Miło było cię poznać, Adam. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Kiedy poszedł, szepty na chwilę przybrały na sile, a potem nagle ustały. Artur wrócił z tacą z jedzeniem i usiadł na przeciwko. Znad misek z ogórkową unosił się zachęcający zapach. Nagle poczułem ogromny głód i niewiele mówiąc, rzuciłem się na swoją porcję.
- Ty, stary - zaczął Artur, gapiąc się na mnie, jakby na czole wyrósł mi ogon. - Co ten pedał robił przy naszym stoliku?
~*~
Kolejny rozdział ukaże się w niedzielę :)
CZYTASZ
Jego śmiech - ZAWIESZONE
Teen Fiction*Rozdziały regularnie* Do dziś pamiętam jego śmiech. Nieco zbyt chrapliwy, jak na ten wiek. Brzmiał jak gdyby miał siedemdziesiąt, a nie siedemnaście lat. Najpierw nie rozumiałeś, co się dzieje, a potem... potem wszystko było po prostu w porządku.