17 lipca, 21:28, Warszawa
Krzysiek Bosak, szczupły 17-latek, siedział właśnie w jednej z Warszawskich kawiarni, zawzięcie wklepując coś na klawiaturze swojego nowoczesnego laptopa. Jego smukłe palce rytmicznie stukały w lśniącą klawiaturę, przelewając myśli nastolatka na ekran. Brązowe oczy chłopaka błyszczały z ekscytacji, kiedy kolejne owoce jego wyobraźni pojawiały się na komputerze.
-Za dziesięć minut zamykamy. - Chłodny, damski głos wyrwał go z pisarskiej ekstazy. Krzyś drgnął i z lekko nieobecnym wzrokiem rozejrzał się po wnętrzu kawiarni. Za oknem był już późny wieczór, ludzie przemykali ciemną ulicą, rozświetlaną jedynie gdzie nie gdzie przez jaskrawe latarnie. Nastolatek zamrugał i z trzaskiem zamknął laptopa, wcześniej jeszcze sprawdzając na nim godzinę. Było wpół do dziesiątej. A więc spędził w kawiarni niemal pół dnia. Krzysztof zaczął podnosic się niechętnie z miękkiego, pluszowego fotela. Następnego ranka miał korepetycje, i nie chciał na nie zaspać, jak robił to dotąd. Niemrawo spakował komputer do torby i już miał zarzucić ją sobie na ramię, kiedy jego wzrok przykuło coś za oknem. Chłopak zmrużył nadwyrężone nieźle oczy i z niemałym zdumieniem dostrzegł niewielkiego bruneta, może w jego wieku, pędzącego brukowaną uliczką. Rzeczą jednak niezwyklejszą było to, że za nim pędziło stadko wyrośniętych byczków, w opinii Krzysia dużo silniejszych od bezbronnego chłopaka. Na ułamek sekundy spojrzenia chłopców się spotkały, a Krzysztof ujrzał w oczach tego drugiego niemą prośbę. W tej samej chwili jednak brunet za oknem potknął się o jeden z wystających z ulicy kocich łbów, i jak długi runął na ziemię. Natychmiast został otoczony przez trzech czy czterech dresów. Przez otwarte drzwi Krzysiek mógł usłyszeć wyzwiska kierowane do chłopaka leżącego na bruku.
-Pedał! - ryknął jeden z byczków, unosząc swoją ofiarę za kołnierz lekko wymiętej, różowej koszuli. - Nie będzie nam się lewackie ścierwo pałętało po stolicy, nie, chłopaki? - Rzucił brunetem w stronę swoich kolegów. Odrętwiały że strachu nastolatek był bezwładny jak szmaciana lalka.
Pobladły Krzysiek przypatrywał się temu wszystkiemu zza szyby, drżące ręce zaciskając na pasku torby. Jakby z oddali dobiegł do niego cienki wrzask kelnerki, która groziła dresom policją, ale nawet wtedy się nie poruszył. Szczerze mówiąc, bał się zrobić cokolwiek.
Pedał. brzęczało w jego głowie wstrętne słowo. Mimo, że nie zazdrościł chłopakowi za szybą tego, co to czekało, myśl o udzieleniu mu pomocy budziła u Bosaka przerażenie. Przecież parę lat wcześniej jego samego spotkała podobna sytuacja. Za nic w świecie nie chciał powtórki z rozrywki. Ostatnią rzeczą o której marzył były bolesne kopniaki w brzuch i krocze, wyzywanie od ciot, pedałów. Jeszcze gorsze było jednak to, co mogłoby stać się potem. Gorzkie łzy wstydu, kiedy mówiłby ojcu o tym, jak go sponiewierano. I z jakiego powodu.
Nie. Pomyślał i osunął się z powrotem na fotel. Nie zamierzał kiwnąć nawet palcem. Cena była zbyt wielka. Wciąż blady jak ściana Krzysiek zacisnął mocno powieki i czekał, aż ktoś inny, ktokolwiek kto nie był nim, rozprawi się ze zgrają osiłków. Być może będzie miał przez to wyrzuty sumienia, ale... To nie on będzie tym roztrzaskanym, prawda?

CZYTASZ
Unlikely Lovers
FanfictionAmbitny nastolatek Krzysiek Bosak kandyduje do samorządu szkolnego, jednak nie jest w tym odosobniony. Pewnego letniego wieczoru na jego drodze staje drobny, chucherkowaty wręcz chłopak, którego parę miesięcy potem Bosak poznaje jako swojego konkure...