Irondad and Spiderson

704 50 136
                                    

Peter poczuł dziwne uczucie w środku. Jakby czegoś mu brakowało. Widział, jak inni się rozpadli. Jak rozsypali się w piasek. Ale on nie chciał umierać. Musiał zastać. Pomoc panu Starkowi. Nie chciał znowu go zawieść.

- Panie Stark - przerażony wzrok skanuje go, jakby on też nie mógł uwierzyć we wszystko, co się stało. - Nie czuję się za dobrze.

- Wszystko w porządku...

Spokojna odpowiedź, jednak trzęsący się głos zdradza strach skrywany głęboko w środku. Strach o stratę tego chłopaka, który uczynił jego życie lepszym.

- Nie wiem, nie wiem, co się dzieje - widzi, jak ledwo trzyma się na nogach. Jak starał się walczyć z tym czymś. Powoli podchodzi do niego, a Stark? Nie mógł się ruszać. Nie mógł uwierzyć, że zaraz straci kolejną osobę w swoim życiu. Łapie go, gdy Parker nie jest w stanie utrzymać się na nogach. Przytula, jakby widzieli się po raz ostatni. - Przepraszam, Panie Stark. Nie chcę odchodzić. Nie chcę odchodzić - ten błagalny głos. On naprawdę nie chciał umierać. Tony też. Nie chciał, żeby ten dzieciak umarł, a zwłaszcza nie przez niego. - Proszę, nie chcę odchodzić. Nie chcę odchodzić.

Nie może go utrzymać. Kładzie na ziemi. Jeszcze ma tę nikłą nadzieję, że kiedyś będzie dobrze. Tony spogląda mu w oczy. Smutne i pełne żalu. Chce coś powiedzieć, ale jego głos odmawia mu posłuszeństwa.

- Przepraszam, że znowu pana zawiodłem...

Nie zdążył powiedzieć. Nie zdążył powiedzieć mu, że jest dla niego jak ojciec. Że jest jego mentorem. Że nie mógł nic zrobić. Że to nie jego wina. Potem myśli cichną, a Peter nie czuje nic.

Ból, rozpacz i bezsilność gromadzą się w jego klatce piersiowej. Powoli siada, nie chce, nie może w to wierzyć. Nie chce wierzyć, że kolejna ważna dla niego osoba zniknęła, a on nic nie zrobił. Był za słaby, żeby cokolwiek zrobić. To on powinien być na jego miejscu. To nie powinno się wydarzyć. Nikt nie powinien zginąć. Zwłaszcza on. Bo przecież... Przecież skoro był bohaterem, to dlaczego nie potrafił ocalić osoby, która rozświetliła jego życie na nowo?

***

Wrócił do domu. Do Pepper. Na Ziemię. Tylko że to już nie był dom. Nie bez tego rozbieganego, roześmianego dzieciaka, którego Tony'emu tak brakowało. Tak bardzo, że popadał w jeszcze większy alkoholizm niż dotychczas. Pił po kilkadziesiąt butelek dziennie. Nikogo nie słuchał. Tony to cię zabije. Mówili. Wiedział, że mają rację. Nawet ten przeklęty Rogers, który przychodził do niego raz w tygodniu, chociaż po to, by zrobić mu przeklęte kanapki z szynką. Peter lubił kanapki z szynką. Myślał za każdym razem. Teraz wszystko mu się z nim kojarzyło. Nawet ten zegarek na ścianie, w którym wymieniali baterie. Każdej nocy płakał. Płakał tak mocno jak jeszcze nigdy. Nawet gdy jego matka umarła. Mógłby się założyć, że w tych chwilach słyszał go cały Nowy York. On po prostu bardzo za nim tęsknił. Tak bardzo, że to go wyniszczało od środka. I w żaden sposób nie mógł sobie z tym poradzić.

Minęły miesiące, a Stark coraz bardziej zamykał się w sobie. Na pewno nie pomagały mu ciągle wyjazdy służbowe Pepper. W końcu i Rogers przestał go odwiedzać. Ostatnim razem powiedział mu tylko Zwariowałem Tony. Widzę ludzi, których nie powinno tu być. Przepraszam. Wtedy został sam. Przynajmniej tak mu się wydawało.

***

Stark siedział zamknięty w swojej pracowni. Oglądał zdjęcie. Swoje z Peterem. Zabrał je z kuchni i wyjął z ramki. Łzy napłynęły mu do oczu. Nie chciał pamiętać o tych szczęśliwych chwilach. Miał wrażenie, że na nie nie zasługuje. Nie zasługuje, ponieważ zawiódł jedną z ważniejszych osób w swoim życiu. Nie zorientował się, kiedy sięgnął po kolejną już tego wieczoru butelkę wysky. Chciał nalać sobie do szklanki kolejną porcję trunku, gdy poczuł, jakby jakaś siła wyrywała mu zdjęcie z rąk. Jednak był już po kilku butelkach i nie zamierzał się sprzeciwiać. Zdjęcie upadło na podłogę przed nim. Nagle na papierze zaczęły pojawiać się słowa.

Dead people also speakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz