Rozdział 1.1

2.1K 181 198
                                    

**IDA

Ostatnie zamówienie, trzy porcje dużego rāmen i okonomiyaki, podskakuje w koszyku mojego roweru. Pędzenie po Warszawie w godzinach szczytu wymaga niezłego samozaparcia, nawet jeżeli porusza się tak jak ja, na ukochanym jednośladzie. Przez całą drogę towarzyszy mi kakofonia typowych miejskich dźwięków, której nie są w stanie wygłuszyć nawet słuchawki w moich uszach. Buczenie rozgrzanych silników, głosy ludzi śpieszących się nie wiadomo dokąd, muzyka napływająca falami z lokali, a co jakiś czas przerywnik w postaci klaksonu lub niecenzuralnej wstawki rzuconej przez kogoś, kto nie zdążył wypić popołudniowej kawy albo wypił jej zbyt dużo. Mięśnie łydek palą, a kropelki potu zbierają się nad górną wargą. Zmieniam przerzutkę i naciskam mocniej na pedały, nucąc dla dodania animuszu w rytm melodii rozbrzmiewającej w słuchawkach.

– Co za baran! – Reaguję na samochód zatrzymujący się przy krawężniku kilka pojazdów przede mną.

Kierowca nawet nie wrzucił migacza ani awaryjnych. Auto jest z tych lepszych, białe i błyszczące w słońcu czystym luksusem, więc pewnie jest to jakiś biznesmen, który może sobie pozwolić na złamanie przepisów bez obawy o wysokość mandatu. Od strony kierowcy wysiada postawny mężczyzna w czarnym garniturze. Szybko kalkuluję, że ominięcie jezdnią nie wchodzi w rachubę. Wskakuję na chodnik, z zadowoleniem stwierdzając, że nie ma praktycznie żadnego pieszego. Mam tylko nadzieję, że w okolicy nie ma straży miejskiej albo policji, bo za chwilę to ja będę się martwiła, z czego zapłacić mandat.

Świat zamiera, a wszystko zaczyna się dziać jak na zwolnionym filmie. Drzwi od strony pasażera otwierają się bez ostrzeżenia, a z samochodu zaczyna wysiadać drugi mężczyzna. Wciskam oba hamulce.

Jadę za szybko! Nie zdążę!

Jestem dokładnie na kursie kolizyjnym.

Film przed moimi oczami toczy się dalej, bez mojego udziału, klatka po klatce. Przerażona krzyczę coś na cały głos.

Stopklatka.

Mężczyzna obraca głowę w moją stronę. Widzę, jak rozszerzają mu się źrenice, a to znaczy, że jestem już za blisko.

Stopklatka.

Próbuję skręcić, żeby ominąć przeszkodę. Zyskuję tyle, że zamiast w mężczyznę wjeżdżam w drzwi samochodu. Jestem wdzięczna za kask.

Stopklatka.

Rower się przechyla, a ja spadam na mężczyznę.

Stopklatka.

Razem ze mną leci zawartość koszyka.

Stopklatka.

Duże rāmen i okonomiyaki z kapustą. Pyszne, warte swojej ceny – lecą. W tym miejscu jestem trochę rozczarowana, bo mają potencjał, żeby wzlecieć wysoko w powietrze i po drodze malowniczo wylatywać z opakowania, po czym wylądować mężczyźnie na głowie. A one po prostu lecą, tak... nijako.

Stopklatka.

Lecą i lądują na garniturze mężczyzny.

Stopklatka.

Ja, rāmen i kapusta w ramionach nieznajomego mężczyzny, który aż z wrażenia przysiadł na siedzeniu samochodu.

Kurtyna.

– Kurwa, co pani wyprawia!

Z marzeń o roli pierwszoplanowej w filmie katastroficznym wyrywa mnie głos kapuścianego mężczyzny. Musiałam doznać szoku, ponieważ zamiast się odsunąć, nadal jestem w jego ramionach. Podnoszę głowę i napotykam oczy. W tym momencie mam wrażenie, że czas znowu zwalnia bieg, a moje serce potyka się i wywija fikołka nie gorszego niż ja przed chwilą. Napotkane oczy są koloru butelkowej zieleni. Później, przewracając się z boku na bok w łóżku, będę się zastanawiała, czy była to kwestia oświetlenia, mojej wyobraźni czy szkieł kontaktowych. Póki co uważam, że są to najbardziej fascynujące oczy, jakie w życiu widziałam. Twarz schodzi jakby na drugi plan. Co za różnica, że jego włosy są brązowe, a szczęka mocno zarysowana i ogolona – są to cechy jak u wielu innych i w porównaniu z oczami nie mają żadnego znaczenia.

Zatraceni w sobie  *W KSIĘGARNIACH*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz