Rozdział 1.2

1.4K 168 98
                                    

Stoję pod budynkiem. Na oko ma jakieś dwadzieścia kondygnacji, może więcej. O tym, że jest to właściwy adres, informuje logo firmy umieszczone nad wejściem. Wewnątrz wita mnie przyjemny chłód klimatyzacji i luksus eleganckiego wnętrza. Podchodzę do jednej z kobiet siedzących w recepcji, przełykam ślinę i mówię:

– Dzień dobry, zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną do firmy Cardecki Investment, na godzinę ósmą.

– Dzień dobry, proszę podać imię i nazwisko oraz stanowisko.

Moje imię – za każdym razem, kiedy w formalnych sprawach muszę przedstawić się pełnym imieniem, aż się wzdrygam. Mama do końca upierała się, że nazwała mnie pięknie, chociaż sama wolała pieszczotliwie mówić do mnie „moja Idusia", a Idalią byłam tylko, kiedy coś przeskrobałam albo szykowała się rozmowa z gatunku tych poważnych, po których zakazuje się dzieciom telewizji i obcina kieszonkowe.

– Idalia Piasecka. Asystentka.

– Chwileczkę. – Podnosi słuchawkę i wybiera krótki numer. – Dzień dobry, przyszła pani Idalia Piasecka na rozmowę kwalifikacyjną. Aha... Rozumiem... – Kobieta obrzuca mnie taksującym spojrzeniem z góry na dół i z powrotem, po czym podnosi jedną brew jakby z niedowierzaniem. – Dobrze, pokieruję.

Odkłada słuchawkę i patrzy na mnie przez chwilę, jakby się zastanawiała, co ma ze mną zrobić. Tak, wiem. Z chęcią założyłabym czarną garsonkę i białą bluzeczkę, żeby wyglądać tak ślicznie jak ty. Gdybym tylko takie miała.

– Po lewej stronie jest winda, proszę zeskanować kartę i wybrać piętro dwudzieste szóste. Tam już się pani nie zgubi.

– Dziękuję – mówię, odbierając od niej biały kawałek plastiku.

W kolejce do wind czeka kilku mężczyzn. Wszyscy w garniturach, pod krawatem. Odróżniam się na ich tle jak papuga wśród wron. Cóż, nie jest to niemiłe uczucie. Tylko zaczyna dręczyć mnie przekonanie, że jakakolwiek nie byłaby to praca, ja po prostu tu nie pasuję.

Jedna z wind rozsuwa się z cichym szumem, a panowie zgodnie z zasadami savoir-vivre puszczają mnie przodem.

– Na które piętro pani jedzie? – pyta jeden z nich.

– Na dwudzieste szóste.

Mam nadzieję, że nacisną za mnie guzik, bo stoję w głębi windy i musiałabym się przeciskać. Dżentelmeni patrzą po sobie ze zdziwieniem.

– Jest pani pewna? Dwudzieste szóste piętro jest na samej górze. Nie można tam tak po prostu wjechać.

– Tak, na pewno. Muszę zeskanować kartę? – Pokazuję biały prostokąt, który dostałam od recepcjonistki.

– Yyy... tak, proszę zeskanować i wcisnąć guzik.

Rozsuwają się, żeby mnie przepuścić. Jakby z obawą, że poproszę, żeby zrobili to za mnie. Wszyscy wysiadają kilka pięter wcześniej.

– Powodzenia – rzuca ten najbardziej gadatliwy.

W drodze na górę towarzyszy mi już tylko szum windy.

Na dwudziestym szóstym piętrze rzeczywiście nie ma się jak zgubić. Windę od reszty piętra odgradza szklana ściana oraz dwóch osiłków w garniturach wyglądających na secret service, pilnujących dostępu do szklanych drzwi. Może mi się wydawać, że pod marynarkami widać wybrzuszenie broni. Kiedy wysiadam z windy, ich uwaga skupia się całkowicie na mnie, a ja czuję się, jakbym była bronią masowego rażenia albo miała w torebce upchane kilo trotylu.

– Dzień dobry, przyszłam na rozmowę kwalifikacyjną. Zostałam pokierowana na to piętro.

A jak tylko mnie przepuścicie, uwolnię z torebki spełnienie mokrego snu bioterrorysty, jakie wykiełkowało na jej dnie, na pożywce w postaci okruchów, paragonów i innych dawno zapomnianych skarbów. A bu!

Staram się wyglądać poważnie mimo idiotycznych myśli generowanych przez stres.

Jeden z osiłków przykłada kartę do czytnika i otwiera przede mną drzwi.

Czy ja już go gdzieś nie widziałam?

Nie mam czasu się zastanawiać, bo wchodzę do obszernego holu, w którym poza kilkoma dużymi kwiatami w donicach stoją dwa biurka, ustawione po prawej stronie kolejnych drzwi, tym razem dwuskrzydłowych. Kliknięcie za mną oznajmia, że droga ucieczki została odcięta. Patrząc na piękne kobiety siedzące za biurkami, jestem jeszcze bardziej świadoma, jak bardzo nie pasuję do tego miejsca. Obie mogłyby być z powodzeniem modelkami. Jedna z nich podnosi się na mój widok i wychodzi zza biurka. Garsonka idealnie opina jej ciało, podkreślając figurę klepsydry. Długie nogi w cielistych rajstopach mimo wysokich szpilek suną po wykładzinie jak po wybiegu.

Tutaj powinna być Aga, nie ja.

Kobieta zdążyła mnie już otaksować wzrokiem i chyba wyrobiła sobie opinię, bo wyciąga do mnie rękę z protekcjonalnym uśmiechem.

– Witam pani Idalio, mam na imię Sylwia. Jestem główną sekretarką Prezesa Cardeckiego.

Przyjmuję podaną dłoń i ściskam ją z równie wielką beznamiętnością jak kobieta.

Prezesa – czyli jednak jest jakiś prezes.

Wczoraj śmiałam się z tej myśli, ale dzisiaj nie jest mi już do śmiechu.

– Proszę chwilę zaczekać, sprawdzę, czy pan Prezes jest wolny i może panią przyjąć.

Kobieta wraca za biurko tym swoim zmysłowym krokiem i podnosi słuchawkę telefonu.

– Panie Prezesie, przyszła pani Idalia Piasecka.

Druga kobieta, może też sekretarka, przygląda mi się spod zmrużonych powiek. Chyba na nikim nie robię dzisiaj dobrego wrażenia.

– Proszę tędy, pani Idalio.

Kobieta przykłada kartę do klawiatury numerycznej umieszczonej obok dużych drzwi, po czym otwiera jedno skrzydło, robiąc zapraszający gest ręką. Podchodzę na miękkich nogach. Wyobraźnia galopuje. Wczoraj wieczorem przy pożegnaniu Aga dała mi radę, żebym się zawsze uśmiechała, bo nigdy nie wiadomo, kto i kiedy zakocha się w moim uśmiechu. Z braku lepszego pomysłu, rozciągam wargi w szerokim uśmiechu tak, że policzki pojawiają mi się w polu widzenia i licząc, że doda mi to pewności siebie, wchodzę do środka.

Pomieszczenie jest olbrzymie. Spokojnie mogłoby połknąć moje mieszkanie cztery razy. Ściana naprzeciw wejścia została w całości przeszklona, tak więc widać za nią panoramę Warszawy, która nocą musi być prześliczna z tymi wszystkimi światłami. Tam też, centralnie na środku, ustawiono ogromne biurko w kształcie litery C. Krzesło obrócone jest tyłem do mnie, ale nie widać, żeby ktoś na nim siedział.

Chyba że Prezes jest zgarbionym starcem.

Rozglądam się dalej. Całe biuro urządzone jest wręcz ascetycznie. Nie ma tutaj nic zbędnego, żadnych ozdób czy osobistych elementów. Kolorystyka skupia się na różnych odcieniach szarości i czerni, sprawiając eleganckie, ale i trochę depresyjne wrażenie. Z prawej strony stoi stół konferencyjny, duży chyba na dwadzieścia osób. Z lewej zestaw wypoczynkowy i stolik kawowy, teraz zarzucony jakimiś papierami.

Właśnie przy tym stoliku, na fotelu siedzi mężczyzna. Odwrócony jest do mnie profilem, ale nie mam wątpliwości, że nie jest starcem. Nieśpiesznie składa dokumenty, które najwyraźniej czytał, odkłada je na stolik i wstaje, zapinając marynarkę. Rusza w moim kierunku. Z każdym jego długim krokiem narasta we mnie uczucie, że coś jest nie tak. Ściska mnie w dołku, a serce zaczyna walić. Kiedy mężczyzna wyciąga do mnie rękę na powitanie, ja nie umiem się ruszyć. Jak skamieniała, nadal z idiotycznym uśmiechem spoglądam w oczy koloru butelkowej zieleni. 

Ciąg dalszy na jesień w księgarniach.

Zatraceni w sobie  *W KSIĘGARNIACH*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz