Rozdział Piąty

14 2 0
                                    

Spotkanie z legendą

Jessie James był moją jedyną nadzieją, na znalezienie gangu nikczemnych. Miałem nadzieję, że udzieli mi jakichkolwiek informacji na ich temat. Zastanawiałem się, co będzie chciał odemnie w zamian za pomoc.
W końcu to legenda dzikiego zachodu. Słyszałem o nim pogłoski. Ludzie mówili, że tam gdzie się pojawiał, zostawiał za sobą śmierć. Podobno nawet potrafi zatrzymywać pociągi samym spojrzeniem. Tak mówią legendy.
Mówią, że w legendach jest jakieś ziarno prawdy.
Przestałem nad tym myśleć i jechałem dalej przed siebie. Podziwiałem przy tym widoki, wszystko wokół. Obok drogi płynęła rzeka, z drugiej strony był las. Ten cudowny widok i spokój mogli mi tylko zepsuć Indianie, którzy zamieszkiwali te tereny. Miałem jednak nadzieję, że ich nie spotkam.
Jadąc tak przed siebie, w pewnym momencie ujrzałem w lesie dym. Nie byłbym sobą gdybym tego nie sprawdził.
Po paru minutach dotarłem na miejsce.

-W mordę. To nie wygląda dobrze.

Na miejscu zastałem spalone namioty i zwłoki Indian. Teraz już wiedziałem, czemu moja droga była taka spokojna.
Zszedłem z konia i rozglądałem się, czy może ktoś jeszcze żyje. Ten kto ich zaatakował, musiał to zrobić najwyżej dwie godziny temu.

-Cholera, że też musiałem się spóźnić. Może mógłbym ich ocalić.

Poruszałem się powoli do przodu gdy nagle usłyszałem krzyki.

-Choć tu malutka! Nie będzie bolało!
-Pomocy!

Nie czekałem ani chwili dłużej i ruszyłem w stronę głosów. Wyjąłem z kabury rewolwer i biegłem ile sił w nogach. Krzyki stawały się coraz głośniejsze, byłem coraz bliżej.
W końcu ich znalazłem.
Na miejscu widziałem leżącą na ziemi młoda dziewczynę, a tuż nad nią jakiegoś bandytę. Było jasne że chciał się z nią zabawić.

-Hej śmieciu! Zostaw ja!
-Odejdź albo...

Nie mogłem dłużej czekać. Szybko wycelowałem i posłałem mu kulkę prosto między oczy. Wróg padł na ziemię.
Dziewczynka dalej była przerażona. Schowałem broń i powoli do niej podszedłem.

-Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy. Chcę ci pomuc.

Gdy byłem już tuż przy niej, przyklęknąłem i patrzyłem na nią. Drżała ze strachu. Nie dziwiłem się ani trochę, w końcu wokół niej leżeli jej martwi krewni, całe plemię.
Wystawiłem powoli rękę w jej stronę i zacząłem powoli mówić.

-Jestem Bill Graves. Możesz po prostu mówić mi Bill. A ty? Jak masz na imię?

Dziewczynka przez chwilę się wahała, ale w końcu odpowiedziała.

-Rozene.
-To znaczy róża prawda? Bardzo ładnie. Ile masz lat?
-Dwanaście.
-Widzę, że znasz trochę nasz język.
-Trochę.
-To znaczy, że mnie rozumiesz, cieszę się. Myślę, że jakoś się dogadamy.

Uśmiechnąłem się do niej. Rozene wydawała się już spokojniejsza. Musiałem jednak zapytać ją, o to co tutaj zaszło.

-Posłuchaj, pamiętasz może kto was napadł?
-Źli ludzie. Śmiali się. Zabijali.
-Dużo ich było?
-Wielu. Wszyscy strzelali. Trzech tylko siedziało na koniach. Nic nie robili. Śmiali się tylko.
-Trzech tak?
-Tak. Dopiero na sam koniec, zabili matkę Rozene.

Dziewczynka po tych słowach już nie wytrzymała. Padła w moje ramiona, przytuliła się i zaczęła płakać. Objąłem ja i starałem się jakoś pocieszyć.

-No już, będzie dobrze. Zobaczysz, że ci którzy to zrobili zapłacą za to. Obiecuję ci.

Po chwili dziewczynka przestała płakać i spojrzała mi w oczy.

Zwą mnie łowcą nagród Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz