Zjechałem na stację. Nie pierwszy raz stawałem w takiej sytuacji, ale dzisiaj naprawdę byłem zdenerwowany. Jeszcze ta dobijająca pogoda. Od rana lało, a ciemno tak, jakby było grubo po dwudziestej, a przecież nie było nawet południa. Ale nie może być za dużo pięknych dni, nawet w lecie.
Zatrzymałem się przy wolnym miejscu i zgasiłem silnik. Nalałem do baku tylko dziesięć litrów, nie miałem przy sobie więcej pieniędzy, a tylko na tyle mi starczyło. Paliło tyle, ile się wlało, powoli doprowadzając mnie do kompletnego bankructwa. Zawiesiłem pistolet z powrotem w dystrybutorze i okrążyłem samochód. Wyciągnąłem ze stacyjki lepiący się kluczyk i zamknąłem auto na pilocie. Lampy mrugnęły, dając znak, że jest zabezpieczone.
Szybko przebiegłem w stronę budynku stacji, uciekając przed deszczem. Spojrzałem jeszcze na numer dystrybutora, żeby się upewnić, z którego tankowałem. Kolejka przede mną była dość spora, ale to chyba za sprawką całej rodziny, której ojciec, prawdziwy Polak z mięśniem piwnym, kupował swoim dzieciom hot dogi. Na sam zapach grzanych bułek i mdłych sosów mnie cofało. Biedna sprzedawczyni, sama musiała sobie z nimi poradzić, a kolejka za mną coraz bardziej się wydłużała. Zerknąłem przez witrynę. Charakterystyczne dla ówczesnych samochodów tej marki były dwa kółeczka po jednej i drugiej stronie, które robiły za lampy. Odniosłem wrażenie, że auto patrzy na mnie i błaga, abym wrócił, i żebyśmy już jechali do domu. Dodatkowego, płaczliwego klimatu dodawały krople, które spływały powoli po szybie.
Chciałem jak najszybciej stamtąd wyjść i wykonać swoją robotę, ale dzisiaj wszystko od samego początku szło nie po mojej myśli. A w dodatku już dostawałem schizy. Każdy najmniejszy szmer lub trzask, sprawiał, że oglądałem się nerwowo. Moja psychika siadała, ale skoro nie było mnie stać, żeby nalać do pełna, to tym bardziej nie będzie mnie stać na dobrego terapeutę.
×××
Z racji niehandlowej niedzieli, byłem zmuszony pójść po swoje ulubione pety na stację benzynową.
Wróć.
Nie byłem zmuszony. Po prostu moje uzależnienie by mi nie dawało spokoju przez całą resztę tego cudownego, świętego dnia, którego nie mógłbym uczcić przy popielniczce. Okropnie padało, a oczywiście nie wziąłem sobie tak przydatnej rzeczy, jaką jest parasol. Po pięciu minutach spacerku byłem tak mokry, jakbym się przed chwilą kąpał w ubraniach. Luźna bluza cała się do mnie przykleiła, przemoczony kaptur już nie chronił moich włosów przed dodatkową wilgocią. Nawet nie wspominając o sfatygowanych jeansach i zalanym obuwiu.
Zszedłem z chodnika, skręcając na stację. Jakiś debil na mnie zatrąbił i minął mnie, pukając się w czoło. Zbyłem go ręką, nie chciałem być niegrzeczny, bo normalnie pokazałbym mu środkowy palec. Ale przecież była niedziela, trzeba być chociaż raz w tygodniu miłym człowiekiem.
Przy dystrybutorze stało błyszczące BMW, chyba jakaś stara limuzyna. A co tak w nim błyszczało? Otóż rdza i odpadający, ku ironii - zmatowiony, ciemnoniebieski lakier razem ze szpachlą. Ale na tle innych, nowych, seryjnych aut w tym miejscu, to właśnie ona było tą perełeczką. Większość tu zgromadzonych pojazdów nie miała nawet dziesięciu lat, świeciły się, jakby wczoraj zjechały z taśmy. A ten o to okaz miał co najmniej trzydzieści lat i tylko czekał, aż właściciel odstawi go na auto-szrot. Miało w sobie zamknięty klimat tamtych lat, w których nie miałem okazji żyć.
Nie mogłem się powstrzymać i przeszedłem obok. Ciągnęło mnie do tego zabytku bardziej niż do moich ulubionych grubych fajek.
Zajrzałem do środka. Tak jak myślałem, skórzane, wysiedziane fotele, wyblakła od słońca tapicerka. I przy okazji jakieś śmieci pod nogami - puste puszki po energetykach i opakowania po chipsach. Tym pojazdem na pewno nie jeździł jakiś sympatyczny dziadzio, tylko jakiś gówniarz, nawet by mnie zdziwiło, gdyby nie miał jeszcze prawka. Biedaczek, nawet ja wiem, że energole to badziew. Chyba, że dupę woził dziadek na dopingu. Kto wie, starszyzna w ówczesnych czasach ma bardziej nasrane we łbach niż młodzież.
CZYTASZ
countless advantages
ActionSpośród tylu rzeczy, które robimy źle, zawsze znajdzie się w nich coś takiego, co ponownie skłania nas do popełniania tych samych błędów. Adrian popełnił ich definitywnie za dużo i zapowiada się, że jego kolekcja zacznie się powiększać. Każdy z nas...