Tony Stark utrzymywał się ze swojego geniuszu. Co więcej, dzięki niemu przeżył całe swoje życie, więc nikogo nie zdziwi informacja, że przynajmniej raz w miesiącu dokonywał przełomowego odkrycia. Naginał prawa fizyki z taką łatwością, że zasługiwał na opatentowanie własnego prawa Starka, według którego przynajmniej raz na kilka tygodni coś musiało pójść źle.
Od jakiegoś czasu prawo Starka regularnie naginał Steve, powstrzymując geniusza przed znaczną ilością niemądrych pomysłów. Jak każde prawo fizyki i to posiadało swoje wyjątki, a tym wyjątkiem było eksperymentalne uruchomienie nowego wynalazku.
Gdyby wtedy Tony przewidział, jak to się wszystko potoczy, nigdy nie wpuściłby Kapitana do warsztatu. Najwyraźniej pomylił się w obliczeniach zasięgu i gdyby nie był w stanie naprawić tego bałaganu, żałowałby swojej pomyłki do końca życia. To była chwila nieuwagi, moment, kiedy przegapił wszelkie znaki na niebie oraz ziemi, które zwiastowały jego klęskę.
Był świadomy, że Steve lubił ot tak po prostu przesiadywać wśród jego licznych projektów, chaotycznych botów i smug smaru, by obserwować go przy pracy i na dobrą sprawę dalej zastanawiał się, co mężczyzna w tym widział, że wciąż tu przychodził. Czuł wodzące za nim błękitne spojrzenie, lecz nie równało się ono z uczuciem skrępowania. W tamtej chwili przeszło mu przez myśl, że gdyby kiedykolwiek miał je stracić na zawsze, coś by w nim na pewno pękło.
Uruchomił już transmisję zasilania do nowego wynalazku, który miał zrewolucjonizować postrzeganie świata, docelowo dając dostęp do nowych czasoprzestrzeni, których położenie określił dokładnie Jarvis na bazie wielu liczb, jeszcze większej ilości teorii oraz odczytów z teleportu nad Nowym Jorkiem. Stark ostrzegł już blondyna, by się cofnął i przygotował, bo nie mógł zagwarantować pomyślnego przebiegu zdarzeń. Steve niespodziewanie zmrużył oczy, jakby w małym, metalowym pudle z odstającymi drucikami zobaczył coś znajomego. Bez ostrzeżenia zrobił krok do przodu, przyjmując bojową pozycję, choć jego ramiona swobodnie zwisały po bokach. Tony ledwo zdążył nabrać powietrza, by kazać mu wracać, gdy nagle wszystko się zatrzymało.
Wtedy Kapitan Ameryka zniknął w niebieskim, bladym świetle.
Stark zamarł przerażony i zapomniał właściwie po co wciąż jego płuca chciały tlenu. Steve zniknął. Wyparował za sprawą jego wynalazku i określenie tego, dokąd trafił, miało podobne szanse, co trafienie głównej wygranej na loterii. Nie chciał dopuścić myśli, że przez niego Rogers został gdzieś wysłany albo, co gorsza...
Nie zdążył nawet unieść dłoni, by zakryć usta i stłumić krzyk, kiedy w warsztacie zmaterializował się mężczyzna. Gabarytami czy posturą przypominał mu Steve'a, choć był inaczej ubrany – ciemne, eleganckie spodnie wyprasowane w kant, zamszowe buty i beżowy sweter, którego Tony na pewno nie widział w garderobie Kapitana. Nieznajomy z pochyloną głową wpatrywał się w podłogę, a Stark rozważał, czy nie uruchomić swojej zegarkowej rękawicy.
– Ugh, zdecydowanie Meg przesadziła z towarem – mruknął przybysz i podniósł głowę, analizując otoczenie. Gdy stopniowo się obracał, wodząc wzrokiem po warsztacie, Tony poczuł, jak coś zaciska się w jego gardle i zmusza serce do szybszego bicia.
– Steve? – spytał niepewnie, zwracając tym samym jego uwagę.
Facet wyglądał jota w jotę jak Kapitan, który zniknął z warsztatu parę sekund wcześniej. Błękitne tęczówki przyglądały mu się z wypisanym zakłopotaniem spod zmarszczonych brwi. Gdyby nie ubranie, Stark byłby gotowy sobie wmówić, że stracił na chwilę świadomość i do niczego nie doszło.
– Steve? Jaki Steve? – odpowiedział nerwowo blondyn i zajrzał za siebie w poszukiwaniu trzeciej osoby. – Chyba mnie z kimś pomyliłeś, koleś. Jestem Ransom i... – dodał i potarł w nerwowym tiku podbródek. – Kim właściwie jesteś? I gdzie... Tyle co byłem w łazience...
CZYTASZ
Wynalazek || stony
FanfictionPodczas testu najnowszego wynalazku dochodzi do wypadku, przez który Steve zamienia się miejscami ze swoim sobowtórem z innego uniwersum. Trzydzieści siedem minut w różnych światach jest koszmarem zarówno dla Kapitana, jak i dla Tony'ego. Znajomość...