Rozdział 8

243 19 4
                                    

Ransom z głębokim oddechem otworzył oczy i przeciągle jęknął, bo najwidoczniej spanie opartym o pień drzewa nie było najwygodniejszą formą spędzenia nocy. Słońce wysoko nad horyzontem raziło go w błękitne oczy, które musiał przymrużyć, by nie pogarszać uczucia, jakim był pulsujący ból w skroniach. Blondyn próbował sobie przypomnieć jak znalazł się na zewnątrz, ale jego wysiłki spełzły na niczym. Wiedział, że próbował skręta z tą małolatą, że był w łazience, ale potem...

Urwał mu się film i musiał tu zasnąć, bo tak popierdolonego snu jeszcze nie miał w swojej karierze.

Podniósł się z ziemi i przeciągnął, by choć chwilowo pozbyć się zastania w mięśniach. Już miał ruszać w stronę domu, kawy i wyjaśnień od Meg, kiedy stopą zahaczył o plastikowy przedmiot. W trawie leżała nieotwarta paczka ciastek.

Brązowe opakowanie okrągłych przekąsek zdawało się być jeszcze dziwniejsze niż pobudka pod drzewem. Mężczyzna podniósł je pospiesznie i przyjrzał się mu, ostatecznie dochodząc do wniosku, że nigdy ich nie widział na sklepowych półkach. Porcjowane pyszności nie sprawiły, że był bliżej rozwiązania zagadki ostatniej nocy, dlatego ruszył w kierunku werandy.

Oddałby przynajmniej połowę swojego samochodu, by przed frontowymi drzwiami nie spotkać się z Richardem, który od wschodu słońca swoją mimiką przekazywał światu obraz tego, jak bardzo wstał lewą nogą. Albo to była mina zarezerwowana tylko i wyłącznie dla jego ukochanego syna.

– Od samego rana pijesz? – zaczepił jasnowłosego, stając w drzwiach i przyglądając mu się podejrzliwie.

– Od samego rana zrzędzisz? – odgryzł się Ransom, naśladując perfidnie ton swojego ojca i podchodząc do małego stolika w pobliżu, skoro droga do wyjaśnień i Meg była mu zastawiana.

Oparł się o blat, uprzednio zostawiając tam znalezione ciastka i postanowił nie zaszczycać swojego ojca spojrzeniem, wyniośle obserwując skraj trawnika, gdzie przyszło mu dzisiaj spędzić noc.

– Możesz mi łaskawie powiedzieć co robiłeś wczoraj z Meg? – zagadnął starszy mężczyzna, przechodząc obok Ransoma i opierając się o barierki, zabierając tym samym jasnowłosemu możliwość swobodnego wpatrywania się w horyzont.

Jako czarna owca rodziny pozwolił sobie na przeciągłe westchnięcie i utkwił wzrok w swoim rodzicielu.

– Pół wieczoru układaliśmy puzzle, potem naostrzyliśmy kredki i wspólnymi siłami skończyliśmy kolorowankę – zakpił Ransom, unosząc zadziornie jeden kącik ust. – Na koniec zrobiliśmy bransoletki wiecznej przyjaźni i uroczyście założyliśmy je pod dębem w świetle księżyca.

Ransom był czasem pod wrażeniem własnych umiejętności, których – gdyby nie wszechobecna ironia – zapewne pozazdrościłby mu nie jeden pisarz. Zirytowanie, które jedynie się pogłębiło na twarzy drugiego mężczyzny, to najlepsza zapłata za jego narratorskie zapędy.

– Bardzo jesteś zabawny, chłopcze, bardzo – odparł starszy, pocierając nasadę nosa, jakby tym gestem mógł rozładować jakiekolwiek napięcie. – Joni mówiła, że rozmawialiście. Co od ciebie chciały te żmije?

Wiedział, że Richard nie darzy sympatią blondynki i jej córki, ale takiego określenia kobiet raczej się po nim nie spodziewał. Nie dał po sobie poznać tego lekkiego zaskoczenia, ale jednocześnie nie mógł sobie przypomnieć ani słowa z tych rozmów. Musiał spławić swojego ojca i zagrozić dziewczynie, by uzyskać odpowiedzi.

– Jak tylko sobie przypomnę, dam ci znać – obiecał solennie i ruszył do drzwi, ignorując groźby mężczyzny, głoszące standardowe „jeszcze nie skończyliśmy".

Wynalazek || stonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz