Pewnie każdy z was, widząc dziewczynę ubraną praktycznie w same pomarańczowe rzeczy, stwierdziłby, że bardzo lubi ten kolor. Jednak tutaj sprawa ma się nieco inaczej. Ta dziewczyna tak nienawidzi pomarańczowego, że założyła się z koleżankami o stawkę ubrania się tak do szkoły. No i teraz mamy tutaj chodzącą pomarańczę, ponieważ włosy to ona też ma pomarańczowe, a dokłdniej rude.
- Wygląda niczym lis na jesień. - Stwierdziła pewna dobroduszna dziewczyna, która nie chciała obrazić naszej pomarańczki.
Na korytarzu szkolnym panował gwar, ale gdy ruda dziewczyna przekroczyła próg 2 piętra, parę głosów ucichło. Mówiąc parę głosów mam na myśli grupę chłopaków z 7b, którzy przyglądali jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jednak zaraz wybuchli śmiechem, bo zrozumieli, że ich rówieśniczka właśnie przegrała zakład. Również wiedzieli o tym, że Łucja Czerewska nienawidzi koloru swoich włosów. No i w sumie nienawidzi całej siebie, mówi, że jest gruba, choć jest najzgrabniejszą dziewczyną z 7b. Jest też uważana za najładniejszą laskę w klasie, co nieco przeczy temu, co mówi sama Łucja.
Ogólnie rzecz biorąc klasa 7b jest bardzo podzielona, nikt się tutaj nie lubi, każdy coś do siebie ma i nie ma tutaj szczerych przyjaźni. Tak przynajmniej jest jeśli chodzi o dziewczyny, bo u chłopaków sprawa ma się nieco inaczej. Ale nikogo to nie obchodzi, więc nie będę się nad tym rozwodzić.
Nagle, choć nie do końca nagle, bo koło godziny ósmej jak zwykle niepunktualnie zabrzmiał znienawidzony przez wszystkich uczniów dzwonek na lekcje. Każdy normalny człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że historia nie jest najlepszym przedmiotem na rozpoczęcie dnia, lecz dyrektor ustalający plan lekcji klasy 7b najwyraźniej miał inne zdanie.
Nasi pomęczeni uczniowie zebrali się pod salą oczekując przyjścia znienawidzonej nauczycielki histori. Nazywała się Izabella Sopel-Jodecka, co samo w sobie było zabawne, ale żeby tego było mało to jeszcze waliła takimi tekstami, że uczniowe siłą powstrzymywali się od wybuchów śmiechu. Jej wykłady były nudne, a lekcje przepełnione niepokojem związanym z każdorazowym pytaniem co najmniej 3 uczniów. Baba była nie do zniesienia, ale nic nie mogliśmy na to poradzić. Nie umiała opowiadać, dlatego tylko jedna osoba w klasie - czyli nasz kujon Marcel Wiechowski- umiał odpowiedzieć na jej pytania.
Sama nauczycielka ubierała się zabawnie i trochę nieodpowiednio - kiedyś przyszła w obcisłej sukience w panterkę, a kiedyś miała czarną spódnice z dziurą na dupie, o której istnieniu nie wiedziała. Efekt pękniętego materiału podkreślały jasne majtki, więc wyobraźcie sobie, że zauważył to każdy. Miała brzydkie, niezadbane, rudo-brązowe włosy do ramion i była tak niska, -a przy tym gruba- że wyglądała jak szynka wieprzowa wędzona na zimno.
I tak było tym razem. Jodecka przyszła w obcisłej czarnej sukience z koronkowymi plecami. Majestatyczym - jak na jej wzrost - krokiem podeszła do sali i ostentacyjnie otworzyła drzwi. Miała chyba gorszy dzień bo była tak ponura, że gdyby nie fakt, że jest nauczycielem zabiłaby nas na miejscu.
Klasa rozsiadła się w ławkach i zapominając o „dzień dobry" zajęła się swoimi sprawami. Głośne odkaszlnięcie nauczycielki przypomniało im o tym, więc wszyscy niechętnie wstali i niczym przedszkolaki chórem powiedzieli:
- Dzień-do-bry!
- Dzień dobry - powiedziała znudzona nauczycielka i usiadła na swoim zwyczajowym miejscu, czyli na wątpliwej stabilności fotelu na kółkach, który i tak był 10 razy wygodniejszy od stołków uczniów.
- Usiądźcie - zaczeła lekcję. - Poproszę do odpowiedzi... - Zapadła taka cisza, że można było usłyszeć jak jakaś durna mucha próbuje wylecieć przez okno. Parę osób próbowało odreagować sytuację robiąc rzeczy zupełnie nie związane z lekcją tj. granie na telefonie lub rysowanie koledze karniaków w zeszycie. - Kubę Marchowskiego.
Wszyscy, którzy się tak nie nazywali odetchnęli z ulgą, natomiast owy Jakub ruszył się ze swojego miejsca odsuwając krzesło tak, aby wydawało jak najgłośniejsze piski. Potem zabrał zeszyt z historii i leniwym krokiem podszedł do biurka nauczycielki. Położył zwitek rozmemłanych i porozrywanych kartek na biurku, a nauczycielka, która do tej pory nie zwracała na niego najmniejszej uwagi wzieła to do ręki.
- Co TO jest? - zapytała.
- Nooooo... Zeszyt - odpowiedział Marchowski z głupkowatym uśmiechem na twarzy.
Nauczycielka popatrzyła na niego wymownie i nic nie mówiąc odwróciła się w stronę laptopa. Po jakiejś minucie która trwała wieczność Izabella zwana „Krzyżówką Ropuchy z Mumią" skupiła swoją uwagę na uczniu.
Otworzyła pożal się boże zeszyt na dosłownie pierwszej lepszej stronie i zapytała:
- Kim byli kozacy?
- Yyyy kozacy? - chłopak udawał, że się namyśla, ale chyba mu to trochę nie wyszło, bo wyglądał jakby nie zrozumiał pytania.
- Tak kozacy, nie chińczycy. - Parę osób parsknęło śmiechem.
- Yyyy no ten, kozacy byli... - tu się zastanowił i rozglągnął po klasie szukając wsparcia. Tamci się tylko zaśmiali.
- Tak? - Nauczycielka słuchała go pół-uchem, bo mając go w przysłowiowej dupie uzupełniała dziennik elektroniczny.
Kuba nie mając lepszego pomysłu postanowił trochę pośmieszkować.
- Kozacy zabijali kozy - odpowiedział z głupim uśmiechem. Cała klasa buchnęła śmiechem, a pani oderwała się od komputera. Może ktoś zauważył, albo nie, że Jodecka zaśmiała się cicho, ale zaraz się opanowała.
- Dosyć tego błaznowania. Nie wiesz? - Kuba pokiwał przecząco głową. - No cóż.
Tutaj znowu zapadła cisza przerywana klikaniem myszki od komputera, w którym nauczycielka robiła coś nieokreślonego. Uczeń nachylił się nad nią, tak żeby nie widziała i przypatrywał się ekranowi urządzenia. Co chwilę spoglądał na klase i wymieniał z kolegami rozbawione spojżenia. Gdy nauczycielka weszła na jakąś nieznaną mu stronę nagle wyświetliła się jej reklama: „Kutas 10cm dłuższy w tydzień", a obok napisu widniał wzkazujący na bezpośredni problem obrazek Sami-Wiecie-Czego. I bynajmniej nie chodziło tu o Voldemorta. Marchowski wpadł w niekontrolowany śmiech, a reszta klasy słysząc jego rechot, który można by określić jako „rzężenie pijanej hieny", zaczeła cicho chichotać. Co odważniejsze osoby pozwolily sobie na głośny śmiech. Pani ogarniając, że chyba coś jest nie tak rozglądneła się po klasie i widząc duszących się uczniów obwieściła:
- A co ja jestem w zoo czy w szkole? - parę osób ochoczo jej potakneło, a ona nie mając lepszych pomysłów niż pieprznięcie ręką jak najmocniej w blat biurka i złamanie sobie przy tym nadgarstka, powołała się na swoją ostatnią - i to dosłownie - deskę ratunku honoru. Zamachneła się ręką tak, że gdyby nie była nauczycielem to prawdopodobnie zostałaby oskarżona o niszczenie mienia szkoły. Huk jaki wydołył się z blatu mógłby świadczyć o tym, że kobieta przełamała biurko na pół, ale o dziwo drewno było nienaruszone.
Po ostentacyjnym przydzwonieniu ręką w blat, cała klasa ucichła, ale nie zdołała powstrzymać głupich uśmiechów. Pani chcąc odzyskać godnosć człowieka zadała kolejne pytanie, które sformułowała z jakimś cudem przeczytanych bazgrołów z zeszytu Jakuba.
- W takim razie kim byli tatarzy? - chłopak słysząc pytanie znowu się zamyślił próbując sobie przypomnieć coś, czego i tak nigdy nie umiał. Spojżał na swój zeszyt, ale nawet on sam nie potrafił rozczytać własnego pisma, więc niczego się nie dowiedział.
- Tatarzy byli... - tu spojżał na klasę szukając wsparcia. Parę osób odwalało jakieś kalambury chcąc pomóc koledze, ale on był słaby w tych grach, więc nic nie wywnioskował z ich wymachiwania rękami. - Tatarzy byli to tacy ludzie co siedlebl bsjsi ndjejr... - Każde słowo mówił coraz ciszej, aż zaczął bełkotać pod nosem.
- Nic nie słyszę. - powiedziała głośno nauczycielka ignorując zmagania ucznia. Ten nie powtórzył tego co mówił wcześniej, więc nastała cisza przerywana jednie trzaskami spadających długopisów lub telefonów innych uczniów, którzy beszczelnie się nimi bawili.
- Nie wiesz? - zapytała, nonszalancko podnosząc głowę.
- Jak bym wiedział to bym powiedział - oznajmił jakże inteligentnie, aczkolwiek dosadnie. Odwrócił się w stronę klasy i zaczął wymieniać znudzone spojżenia z innymi kolegami.
- Coś przecież mówiłeś, ale strasznie niewyraźnie.
- Musiało się pani przesłyszeć.
- No trudno, szkoda czasu na pytanie dalej - westchnęła. - Jeszcze raz, mówisz, że nic nie umiesz?
Marchowski pokiwał przecząco głową, a potem zaśmiał się pod nosem, zdając sobie sprawę z kolejnej pały, która jawiła się na choryzoncie.
- No to będzie jedynka. - Kobieta pochyliła się nad stosem kartek połączonym dwoma powyłamywanymi zszywkami i nabazgrała coś niezrozumiale czerwonym długopisem.
- No i świetnie. - Kuba niezwykle zadowolony, jak na zaistniałą sytuację wziął zniszczony zeszyt z biurka nauczycielki i poczłapał swoim typowym leniwym krokiem do ławki w której przyszło mu spędzać większość swojej nędznej egzystencji...
- To nie będzie dobry dzień. - powiedział ktoś półgłosem.~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie moi drodzy (brzmię jak swoja baba od plastyki która „Moi Drodzy" potrafi powiedzieć 46 razy w ciągu lekcji - tak liczyłam to.) w moim nie pierwszym choć można powiedzieć, że pierwszym opublikowanym opowiadaniu, którego może nie usunę hehe.Tak na wstępie od razu zaznaczam, że moje błędy ortograficzne są uzasadnione, ponieważ moja baba od polaka jest niewystarczająco wykwalifikowana do spełniania się na swoim stanowisku XDDD
Nie no żarcik taki. Czy tylko mnie moja baba od polaka przeraża? Ja się jej boję normalnie. Kiedyś może uda mi się napisać odpowiedni rozdział o niej haha.
W każdym razie wątpię osobiście, że ktoś to zobaczy, ale jak już tak się stanie to Pozdrawiam serdecznie moich pierwszych czytelników.
CZYTASZ
Beznadziejność życia w ogóle i szkoły w szczególe
Teen FictionLuźne opowiadanie o szkole i problemach nastolatków zwieńczone odpowiednią dawką humoru i sarkazmu. ------- ~ Nie wiem jak to się skończy, nie obiecuje niczego. ~ Pewnie będzie tak, że zapomnę o tym opowiadaniu. W takim wypadku proszę mnie grzeczn...