Ciemność otaczała moje ciało. Nie widziałem nic. Nigdy nie mogłem wyrwać swoich stóp z ziemi, które były w niej zarośnięte, niczym korzenie drzewa, trzymały mnie wewnątrz, nie puszczały. Zawsze starałem się go dogonić, dosięgnąć swoją kruchą bladą dłonią i go złapać. Uważał mnie za słabego, uczynił mnie słabym, dopiero Ty udowodniłeś mi, że się myli. Moje nogi mogły znów zacząć stawiać kroki, od mniejszych, tuż po większe, a teraz widzę go przed sobą, mojego dawnego mentora. Powód moich koszmarów i mych słabości. Zawsze patrzył na mnie z góry, teraz to ja patrzę na niego, a on? Śmieje się z kpiną w oczach skierowaną w moją stronę, teraz nie pozwolę sobie na słone łzy gorzko płynących po moich zimnych policzkach, czerwonych od uderzeń tej mumii. Ty go nie zabiłeś, oszczędziłeś go, pozwoliłeś mu żyć. Dlaczego? Nienawidzisz go, mówiłeś tak niejednokrotnie. "Tylko on może mnie zatrzymać, gdy stracę kontrolę." mówiłeś to cały czas, ale ja dalej uważam inaczej. Brązowe oczy wypełnione bólem. Nie tego chciałeś, prawda? Nie chciałeś długiej bolesnej śmierci. Nie martw się, Dazai-san. Ukrócę Twoje cierpienie. To właśnie ten moment, kiedy to ja mierzę do Ciebie z broni. Nasze role właśnie się obróciły, już na zawsze takie pozostaną. Nawet nie chce słuchać Twoich ostatnich słów. Gdybyś miał mi powiedzieć, że się myliłeś, że nie jestem słaby, nie oszczędziłbym Cię - nie wysłuchałbym Cię. To dziwne, jak bardzo szukasz śmierci, a mimo to dostać jej nie możesz. Twa twarz, taka blada.. a mimo to zdobiona tą szkarłatną cieczą. Życiodajny płyn, który wypływał z Twoich warg. Co on w nich widział? Co ja w nich widziałem? Teraz to ja przejmę Twoją rolę, ja go ochronię. On już na zawsze pozostanie mój. Palec mój umieszczony na spuście, lufa celowana idealnie w Twoją głowę i ręka, koścista zaciskająca się na mojej kostce.
Mój uśmiech.
Jedna łza.
Strzał.
I cisza.
Dłoń zluzowała swój uścisk, bezszelestnie opadła na białe jak śnieg kafelki. Dostałeś czego pragnąłeś, więc teraz ja zajmę Twoje miejsce, nie potrzebuje Twojej mocy by go chronić. Opuściłem rękę w dół chowając broń do swojego płaszcza. Przetarłem mokry od samotnej łzy policzek.
— Wybacz mi, Dazai-san. To Twoja wina.
Obdarzyłem zimne ciało przelotnym spojrzeniem kierując się w stronę wyjścia z łaźni pozostawiając martwego szatyna na ziemi. Mój wzrok skupił się na korytarzu, długim, ciemnym korytarzu i na drzwiach z ciemnego dębu. Umieściłem swoją rękę na klamce, srebrnej, lśniącej jaśniej niż luna każdej nocy na niebie, kiedy wrota stanęły otworem, wkroczyłem do środka zamykając je za sobą, światło z okna padało na dużą klatkę, czarną jak smoła, owiniętą zielonym bluszczem i różnymi roślinami, mały dywan w odcieniu beżu spoczywał na zimnym podłożu, obok była tego samego koloru donica, z której wyrastała gałąź, jasna gałąź, a na niej białe, małe różyczki. Samotne krzesło z pluszowym misiem na sobie i szarą poduszką, mały koszyczek na podręczne rzeczy, były tam różne zeszyty i przybory niezbędne dla dzieci w szkole. Łoże, małe miękkie łoże z wygodnym materacem, dwoma szarymi poduszkami i białą jak śnieg kołdrą, a na nim leżący rudowłosy mężczyzna, wpatrujący się w okno. Umieszczone ono było wysoko w pomieszczeniu, które wpuszczało delikatny promień światła. Wprost na niego. Zapłakane błękitne tęczówki i drżące blade dłonie to jedyne co teraz byłem w stanie zobaczyć, gdyż leżałeś tyłem. Twój rzucony niechlujnie na bok kapelusz razem z płaszczem powodowały, iż byłem szczęśliwy, doskonale wiem, że nigdzie się nie wybierasz, inaczej miałbyś to na sobie. Wyjmując z kieszonki papierowy worek wcisnąłem go między kraty. Zmęczony wzrok tej pięknej błękitnej głębi, w którym każdy mógłby utonąć, zaatakowała moje serce, które rozpłynęło się w rozmyśleniach, dopiero szelest rozbudził mnie z dziwnego stanu, do którego mnie doprowadziłeś. Dziwna drgawka zaatakowała mnie, a kaszel wydarł się z mego gardła, ręką zasłoniłem usta, a kiedy ta męczarnia się skończyła widziałem jak zajadałeś się słodyczą, ciastkiem, które Ci przyniosłem. Twoje delikatne, wiśniowe wargi tak sprawnie i delikatnie obejmowały każdy kawałek ciasta. Nawet się ubrudziłeś.. nie mogłem się powstrzymać przed dotknięciem Twych ust i starciu resztek z ich kącików. Strach, który poczułeś, lekko nawet się odsunąłeś, a ja obdarzyłem Cię przyjemnym uśmiechem. Nie wiem czego wtedy się bałeś, ale na mój widok złagodniałeś. Siedziałeś na ziemi kończąc to co Ci przyniosłem, z koszyczka wyciągając wodę mineralną i popijając suche jedzonko. Mam nadzieję, cały czas miałem nadzieję, że wiesz, iż tu zostaniesz, ze mną. Oraz, że pogodziłeś się z jego śmiercią, ale.. to dlatego wylałeś łzy, prawda? Nie martw się..
Już na zawsze pozostaniesz w moich objęciach.
W końcu jesteś moim aniołem, który wyrwał mnie z ciemności.
Mój drogi.
Tylko mój.
CZYTASZ
Mój Aniele... [Chuuya x Akutagawa]
FanfictionZapraszam do książki opartej na relacji miłosnej dwóch członków Portowej Mafii, Akutagawy oraz Chuuyi.