Czkawka PoV
Przez całą noc nie mogłem zasnąć. Miałem wrażenie, że we mnie jest ogień, który przez cały czas się pali, parząc mnie od środka. Obrażenia ze wczoraj zniknęły, nawet zadrapania po nich nie ma. Nie mając nic do roboty, wstałem z łóżka i zacząłem wpatrywać się w powoli znikający księżyc. Teraz miał barwę pomarańczową, kiedy mrugnąłem księżyc, zaczął płonąć, a przez jego środek był przebity płonący miecz, ten sam który widziałem, kiedy zemdlałem. Lekko się przeraziłem, przez co oderwałem spojrzenie od pomarańczowej kuli, kiedy znów skupiłem na niej wzrok, już była naturlanie biała. Dziwne... Po chwili udało mi się zasnąć, chociaż na te kilka godzin.
- Wstawaj gówniarzu. - Usłyszałem przez sen, chwile po tym, zostałem brutalnie wyrwany z łóżka. - Pyskacz na ciebie czeka, a ty śpisz! Zacznij w końcu coś robić! - Kiedy skończył się drzeć, wyszedł, trzaskając drzwiami. Szybko się ubrałem, po czym udałem w stronę kuźni. Zastałem tam kowala.
- Coś późno dzisiaj jesteś, dobra w sumie mało mamy do roboty, ty zrobisz tylko jedną zbroję i możesz lecieć. - Wykonał ruch ręką, wyrzucając strumień ognia w stronę pieca. Wziąłem się do roboty, spoglądając w kartkę, na której były napisane rozmiary. Czyli dziś będę się jeszcze bardziej nudzić, nawet nie żadnych treningów, bo po co uczyć kogoś, kto nawet nie może wzniecić ognia. Po kilku minutach pancerz był gotowy. Odłożyłem go na miejsce, po czym udałem się do lasu. Przez kolejne chodziłem po nim bez celu, do czasu aż nie usłyszałem czyjegoś krzyku. Udałem się w stronę głosu.
- Astrid mówiłem ci już, że siła twojego żywiołu nie wydobywa się z mięśni, tylko z wewnętrznej energii i spokojnego oddechu. - Lekko wychyliłem się zza drzewa, zobaczyłem tam pyskacza z Astrid. - To, że zrobisz szybki ruch ręką, w ogóle ci nie pomoże, jak już to bardziej przeszkodzi. Jeszcze raz. - Astrid powtórzyła czynność spokojniej, a jej ręki wydobył się słup ognia, uwalniając ciepło, które poczułem nawet, będąc daleko.
- Jak idzie trening? Nauczyłaś się w końcu czegoś zaawansowanego? - Nagle zza ognia wyłonił się ojciec blondynki. Jego córka kiwnęła głową przecząco. - Jeżeli chcesz być, chociaż dobra twój trening powinien przynosić lepsze skutki. A może to wina trenera? - Spojrzał bokiem w stronę kowala.
- Słuchaj to, że mam swoje lata nie mam ręki i nogi, nie znaczy, że jesteś ode mnie lepszy. Kiedyś się o tym przekonałeś. - Warknął pod nosem, lekko zaciskając pięść.
- To była kiedyś, wtedy jeszcze byłeś najsilniejszy na wyspie a teraz? Wypaliłeś się, czas, żebyś poszedł na emeryturę. Chodź Astrid. - Złapał swoją córkę za nadgarstek, następnie ciągnął za sobą.
- Ja nie chce zmieniać trenera. - Wyrwała rękę z uścisku ojca.
- Ale ja chce! - Oddzielił Astrid i pyskacza ścianą ognia.
- Od martwego chyba nie będziesz się uczyć. - Zaraz po tym rzucił ogniem w pyskacza.
- Odpuść sobie, tylko się sparzysz. - Bez problemu zablokował atak przeciwnika. A sam za pomocą jednej ręki dwukrotnie większą kulę ognia. Gdy już miała uderzyć w ojca Astrid, ten odbił ją w taki sposób, że leciała w moją stronę. No świetnie, tylko tego brakowało. Panicznie zasłoniłem twarz rękami. Gdy miałem poczuć oparzenia, dookoła moich rok zaczął krążyć pomarańczowy dym. A kula ognia poleciała w drugą stronę, raniąc Astrid. Uciekaj. Powiedział mi głos w mojej głowie.
- Tam jest szpieg, posługuje się magią. - Usłyszałem za sobą, wraz z akompaniamentem krzyku Astrid.