Słońce powoli zbliżało się ku horyzontowi. Niebo zalał pomarańczowy odcień, który przy samej linii rysowanej przez góry pogłębiał się, aż do czerwoności. Zamek królowej, a jednocześnie centrum Królestwa Pelbraun, odbijał się pięknie na tworzącym się jasnym tle. Mieszkańcy okolicznych wsi zaganiali swoje zwierzęta do zagród lub zbierali ostatnie plony, które znajdowały się w ich ogródkach. Zamykali stragany. Dzieci z dworu były wołane na kolację. Powoli zapadała wokół cisza, a wraz z nią zachodzące słońce.
Arlen Bakko jako jedyny, wraz z trójką swojego młodszego rodzeństwa, znajdował się jeszcze poza domem. Wiatr delikatnie wprawiał w ruch brzydką narzutę, która zawieszona była na jego plecach, zaś przez ramię miał przepasaną zniszczoną, lnianą torbę - lekką oraz praktycznie pustą w środku. Średniej długości, jasno-brązowe włosy ułożył w niechlujnego koka, z którego wystawały dwa drewniane, proste patyki. Kilku pojedynczym kosmykom i tak udało się uciec spod splątania, zasłaniając mu tym samym częściowo prawe oko.
- Olteck, Fronzie - zwrócił się do bliźniaków, którzy w tamtej chwili bili się nawzajem własnymi pluszakami, wypełnionymi słomą. Jak ręką odjął natychmiast się uspokoili, spoglądając na swojego najstarszego brata. Gdyby nie różniąca długość włosów pomiędzy nimi, ich wygląd nie byłby wcale, aż tak rozbieżny. - Zajmijcie się mamą, gdy mnie nie będzie. Pamiętajcie, by zmieniać jej okłady - rodzeństwo zgodnie przytaknęło. - Powinienem wrócić całkiem szybko - dodał z uśmiechem, po czym zwrócił się do ich starszej siostry. - Felianno, proszę zrób im kolacje. Jeszcze szynka z udźca powinna być w spichlerzu, a chleb jest tam gdzie zawsze.
Dziewczyna cicho skinęła głową, bawiąc się swoim splecionym warkoczem, sprawiając tym samym, że zaczynał się rozpadać. Arlen poczochrał na koniec bliźniaków po głowie, upominając ich jeszcze by grzecznie się zachowywali, po czym ruszył w stronę bramy. Łączyła się ona z drewnianym ogrodzeniem otaczającym farmę oraz pola uprawne, zaś za nią znajdowała się wydeptana przez konie ścieżka prowadząca do samego centrum wsi. Nie była to jednak droga, którą miał zamiar obrać. Kilkanaście metrów dalej, pomiędzy krzewami oraz drzewami można było znaleźć wąską dróżkę prowadzącą tylko głębiej w las rosnący za częścią południową tej małej miejscowości. Jeśli przetrwało się kilka zaciemnionych zakrętów finalnie można było spotkać porozwieszane po drzewach lampiony, które nadawały okolicy mistycznego klimatu - czyli takiego, jaki był przez dekoratora zamierzony. Gdy się szło wzdłuż nich na końcu pojawiała się szeroka polana, a pośród niej mała, drewniana chatka. Jej dach pokryty był mchem, a w oknach wisiały dziwne lalki, zrobione z różnej wielkości patyków, przeplatanych fioletowymi nićmi. Przy ścianach zrobionych z jasnego drewna rosły kwiaty o najdziwniejszych kształtach i kolorach. Gdzieniegdzie na nich, można było dostrzec kilka owadów, takich jak białe motyle, czy grubiutkie pszczoły. Obok domku, oprócz większej armii roślin, był także mały stawik, który w ciemnościach emanował błękitnym światłem. Osoba mieszkająca w chacie tłumaczyła kiedyś, że dzieje się to za sprawą magicznego kryształu - lapis-lazuli.
Arlen nie był tu pierwszy raz, więc zachwycanie się skromnym pięknem tego miejsca odsunął na bok. Miał akurat większe sprawy na głowie, niż zastanawianie się nad istnieniem cudownych, białych motyli, czy też wyglądem kryształu, który potrafił dawać tak urokliwe przebłyski z głębi stawu. Zbliżył się do chatki i dokładnie trzy razy zapukał w drzwi. Po chwili zza nich wydobyły się dźwięki, przypominające spadnie metalowych sztućców, czy też nawet garnków oraz możliwe, że także rozbijanego szkła. Chłopak cicho westchnął. Nie chciał tu być, ale wiedział, że musiał. Po upływie dodatkowych krótkich minut przejście się przed nim otworzyło i stanęła w nim, wyższa od niego o głowę, kobieta. Miała delikatnie ciemną skórę oraz brązowe włosy, wszystkie zgarnięte na prawą stronę, wśród których znajdowało się kilka szarych pasm. Ubrana była w długą suknie - koloru zielonego, jednak przytłumionego oraz wyjałowionego przez lata - z rozcięciem pośrodku ukazującym fałdy jaśniejszego materiału. Wzdłuż bioder miała zaczepiony skórzany pasek z flakonami pełnymi różnych płynów, a także ozdób w postaci czaszek małych zwierząt, czy piór. Z jej szyi zwisał podobny naszyjnik. Jednak to nie te dekoracje mogły być dla obcej osoby najbardziej przerażające - wszystko przebijały jej oczy, których tęczówki miały bardzo jasny odcień szarości, prawie biały, co dodawało jej upiornego wyglądu. Mimo strasznych dodatków, gdy tylko ujrzała Arlena, na jej twarz wpłynął uroczy uśmiech, zdradzający, że bardzo się cieszyła z jego wizyty.
CZYTASZ
Smocze Łzy
FantasySmoki są skarbem dla świata, a nawet według niektórych legend stawia się ich jako bogów oraz Pierwszych Przedwiecznych - tych którzy wyszli z nicości, a za nimi wszystko co jest nam teraz znane. Są pożądane, upragnione, drogie. Każdy czegoś od nich...