Round Four

18 6 0
                                    

Siedziałam w kawiarni, było bardzo późno. Miał się tu zjawić godzinę temu. Już dawno wypiłam jedną kawę, drugą również, a potem stwierdziłam, że starczy i zaczęłam grzebać w telefonie. Dwadzieścia minut upłynęło mi w miarę ciekawie, przeglądając wszystkie socjal media, aż w końcu mnie to znudziło, a nie miałam za bardzo czym się zająć.  Siedziałam w samym rogu kawiarni, przy oknie, a za moimi plecami stał regał. Sięgnęłam po jakieś czasopismo, lecz i ono w końcu nie zawierało nic ciekawego. Teraz, wyszłam zła jak żmija na szalejącą śnieżycę. Moje włosy rozwiały się na wszystkie strony, a po chwili na rzęsach poczułam topniejące płatki śniegu co nieco ograniczało mi widzenie. Było mi zimno. A on, za pewne siedzi teraz w domu i robi cokolwiek, ale nie musi stać na zimnie. Pomyślałam jednak po chwili; ja też nie muszę stać na zimnie. Mogłam dalej siedzieć w kawiarni, albo w ogóle tu nie przychodzić. A jednak. Jednak przyszłam i jednak wyszłam na szaleńczą pogodę.Szczelniej opatuliłam się płaszczem, a szalik rozłożyłam jak najszerzej, aby zakrył mi jak największą część szyi. Skręciłam w ciemną uliczkę, będącą skrótem do przystanku autobusowego.Po chwili poszłam już bliżej w stronę przystanku, ze zbawieniem patrząc na dach nad nim, marząc już o chwili braku śniegu we włosach. Byłam na ulicy sama. Przysiadłam na poczekalniowej ławeczce i rozejrzałam się dookoła. Gdy popatrzyłam na wprost, widziałam w oddali wesołe miasteczko i ogrom migoczących z niego świateł. Gdy spoglądałam w lewo, patrzyłam na pozamykane już od dwóch godzin sklepy i przydrożne piekarenki. Jednak gdy przekręciłam głowę w prawo...Ujrzałam latarnię. Widziałam pod nią jakiś cień, jednak nie mogłam go określić w żaden sposób, siedząc tak daleko. Spojrzałam do mojej torby, w momencie w którym dosłyszałam wibracje telefonu i lecącą przy tym piosenkę...

— Meg, gdzie jesteś? — usłyszałam głos Kaliana w słuchawce. Brzmiał na wystraszonego czymś, co nie zdarza mu się często.

— Wracam z kawiarni, w której ponoć mieliśmy się spotkać — odpowiedziałam z przekąsem.

— Błagam, powiedz, że nikt cię nie śledzi? — Między słowami jęknął z bólu, co dość mocno mnie zaniepokoiło.

— Coś się stało? — spytałam zimno. Nadal udawałam obrażoną. — Czekam już na autobus.

— Szybko, uciekaj — odrzekł przerażony — Gang Michaela nas dopadł. Wysłali kogoś po ciebie. Ratuj się.

Teraz to ja byłam wystraszona. Wiedziałam, że taki moment kiedyś nadejdzie. Mój brat zadarł z niewłaściwymi ludźmi w niewłaściwym czasie.

Mój wzrok automatycznie powędrował ku tajemniczemu cieniu pod latarnią. Powoli postać ruszyła w moim kierunku, a spod kaptura mogłam ujrzeć wielki uśmiech, jak u psychopaty. Od razu wyszłam spod daszka i pobiegłam w stronę kamienic. Nie widziałam, gdzie biegnę, ani gdzie skręcam. Miałam tylko tę cichą nadzieję, że nie przywalę w nic, albo się nie potknę.

No i wykrakałam. Kiedy tylko usłyszałam za mną dźwięk przeładowania broni, obróciłam się za siebie i wbiegłam w ścianę. Wylądowałam na ziemi, ale mimo zawrotów głowy wstałam i zaczęłam się rozglądać nad drogą ucieczki. Już wiedziałam, że wbiegnięcie w tę uliczkę było moim największym błędem. Była ślepa. Obraz zaczął się zamazywać, a ból głowy stał się uciążliwy. Wtem postać wyłoniła się zza rogu. Podeszła i stanęła naprzeciwko mnie, celując pistoletem w moją stronę. Powoli zsunęła kaptur z głowy, a ja wreszcie mogłam ujrzeć twarz mojego oprawcy. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

Przede mną stał w całej swojej okazałości chłopak mojego brata. Moja mina pewnie krzyczała "Co tutaj się odpierdziela?". Brandon stanął naprzeciw mnie i uśmiechnął się w przerażający sposób. Chwycił mnie z zamiarem obezwładnienia, a ja wpadłam w panikę. Zaczęłam się szarpać, krzyczeć i wyzywać go od psów. Po chwili tej szamotaniny uścisk zelżał, a ja pobiegłam jak na złamanie karku w stronę głównej ulicy.

Kiedy tylko przekroczyłam granicę kamienic, zerwał się nagły podmuch, który spowodował, że śnieg wpadł mi do oczu. Ogłuszające dzwonienie w uszach, ból w głowie i palące oczy uniemożliwiły mi dobre odbieranie bodźców i jedyne co usłyszałam to słowa Brandona:

— To był żart kochanie — zaśmiał się, ale już po chwili przestał i wykrzyknął przerażony — Meg zejdź z ulicy!

Już nie zdążyłam zareagować. Moje ciało zniknęło pod kołami rozpędzonego tira. Trwało to może dziesięć sekund, później straciłam przytomność i już nigdy się nie obudziłam.

___________________________________

W tej rundzie należało dokończyć historię rozpoczętą przez Nemi0417(do "..."). Musiałam się zmieścić w 500 słowach, tym razem nie przekroczyłam limitu.

Początkowo myślałam, że pomyliły mi się terminy i dlatego nie opublikowałam o czasie, ale kiedy otworzyłam w przeglądarce kartę Wattpada z otwartą na nim tą pracą, to zobaczyłam, że rozdział po prostu się nie opublikował, z powodu "błędu platformy". Nie wiem, czy tekst zostanie przyjęty, ale jednak szkoda jest stracić punkty przez błąd Wattpada.

The Midnight Game - spectrum_of_devilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz