2#RUBEUS HAGRID Wrażliwy półolbrzym

15 2 0
                                    

Nad potężnym zamkiem malował się zachwycający zachód słońca, który odbijał się w tafli jeziora, a cień budowli powoli przykrywał błonia. Była jesień, więc mimo dość wczesnej pory szybko się ściemniało, a na zewnątrz zapanowywał przenikliwy chłód, toteż uczniowie powoli, grupkami schodzili się spowrotem do ciepłych pokojów wspólnych i dormitoriów. Tylko jeden chłopiec nie ruszał się z miejsca, choć grupki młodzieży wymijały go, żartując, śmiejąc się i głośno rozmawiając. Kilka osób, w tym pewni sympatyczni Puchoni oraz znajomi Rubeusa z Gryffindoru pytali go, czy nie chce pójść z nimi, jednak on odmawiał, siedząc w ciszy nad jeziorem i bawiąc się z jakimiś małymi, magicznymi stworzonkami.
Czasem zdawało mu się, że rozumie się ze zwierzętami lepiej niż z ludźmi. One nie oceniały go, pomimo jego wyglądu, pomimo jego tuszy, pomimo tego, że już jako 13-letni chłopiec mierzył 2m wysokości.

Po śmierci ojca po raz pierwszy poczuł się naprawdę samotny. Zawsze wiedział, że różni się od swoich rówieśników, ale przez to, że ostatni czas był dla niego trudny, a jego wiara w siebie nikła, tracił powoli nadzieję na to, że faktycznie może być prawdziwym, uzdolnionym czarodziejem.
Czasem myślał sobie, że on nigdy do Hogwartu nie pasował, czuł jakby trafił tam tylko przez jakiś dziwny przypadek. W tych ponurych myślach zwykle utwierdzały go opryskliwe komentarze pewnych uczniów, którzy uwielbiali żartować sobie z jego sporych wymiarów, nieporadności, czy po prostu nienawidzili go tylko za to, że urodził się półolbrzymem.

W ten jesienny wieczór ogarniało go ogromne poczucie beznadziei, czuł, że naprawdę zawiódł swojego ojca, co chwilę wstrząsały nim spazmy, łzy ciekły obficie po jego twarzy a on co chwila ocierał je złoto-czerwonym, gryffońskim szalikiem. Bardzo chciał stwarzać pozory, że opinie innych, zwłaszcza te ślizgońskie nie robią na nim żadnego wrażenia, ale nie było to prawdą.

Czuł jak dłonie powoli drętwieją mu z zimna, ale wciąż siedząc na tym samym głazie gapił się w taflę jeziora, raz na jakiś czas puszczając kaczki i bawiąc się z drobnymi, puchatymi zwierzętami, które garnęły się do jego stóp. Był tak przygnębiony, że nie usłyszał nawet dochodzących zza jego pleców, zbliżających się kroków aż po chwili poczuł dotyk długich palców na swoim ramieniu i o mało nie dostał przez to zawału.

-Przepraszam Hagridzie, nie chciałem cię przestraszyć - zapewnił znajomy, sympatyczny głos.

-P-profesor Dumbledore...?-wydukał lekko zdziwiony, widząc go w piątkowy wieczór na błoniach o tej porze. Nauczyciel uśmiechał się do niego serdecznie, a nad jego ramieniem lewitowała latarnia, rzucająca złotą poświatę dookoła nich.  Człowiek ten był tak wysoki, że chłopiec musiał nieco zadrzeć głowę by spojrzeć w jego błękitne, wesołe oczy. Po upływie chwili jednak pospiesznie spuścił wzrok, gdyż ogarnął go wstyd, że siedzi tu całkiem sam i płacze, użalając się nad swoim losem. Starszy od niego człowiek jednak nie pytał o nic tylko odstawił latarnię na ziemi obok i przysiadł obok niego. Siedzieli obok siebie przez dłuższą chwilę nie odzywając się ani słowem. W końcu jednak chłopiec zdecydował się przerwać tę ciszę, która wydała mu się dość niezręczna, gdyż z natury był osobą dość gadatliwą. Zdawało mu się, że Dumbledore celowo nie inicjował rozmowy, ale oczekiwał aż to on uzna, że chce mu się z czegoś zwierzyć. Była to jedna z wielu cech jakie Hagrid uwielbiał w tym człowieku, którego uważał za swój autorytet.

-Przepraszam, wiem że nie powinienem tu siedzieć po zmroku... - zaczął wlepiając wzrok w swoje wielkie, sznurowane buty i nagle poczuł wyrzuty sumienia, że złamał regulamin i prawdopodobnie przez niego opiekun Gryfonów musiał przebyć całą tą drogę z zamku aż na błonia. Spojrzał na niego kątem oka, chcąc ocenić jego reakcję, ale nie okazywał on żadnych oznak zdenerwowania, wręcz przeciwnie zachichotał pod nosem, jakby nagle przypomniało mu się coś bardzo zabawnego.

Harry Potter oneshots - "Sowy, miotły, kotły"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz