Rozdział 5, gdzie Mercury się obwinia

6.3K 384 124
                                    

Mercury siedział na tylnym siedzeniu samochodu, kiedy jego telefon wydał głośny i przeciągły sygnał, który ranił uszy. Po sekundzie zdziwienia, mężczyzna zerwał się z fotela i nie czekając, aż Philip się zatrzyma, wypadł z auta. Biegł po zamarzniętej kostce, którą wyłożony był podjazd i uruchamiał aplikację namierzającą. Mało nie przewrócił się po drodze, lecz zachował równowagę i wpadł do domu. Connor wciąż był w budynku.

Kiedy tylko przekroczył próg, telefon stał się zbędny. Już głównego holu słyszał żałosny krzyk, dobiegający z niższych poziomów. Gdzieś na skraju widzenia ujrzał swoich ludzi, mimo późnych godzin nocnych, zaczynających się tłoczyć jak najdalej od źródła dźwięku. Stali ze szmatkami przyciśniętymi do ust i nosa, jakby bojąc się, że sami pobiegną na dół, niczym zdziczałe zwierzęta. Nikt nie chciał iść w stronę hałasu, a zarazem źródła woni.

Mercury zignorował ich i ruszył ku schodom i zaskakując po trzy stopnie, pognał tam, gdzie obawiał się znaleźć pewną omegę. Niemal wpadł na korytarz, w którym ujrzał odrażający widok. Kilku mężczyzn odsuwało się właśnie wolnym krokiem pod ścianę, jakby przed chwilą odzyskali zdrowe zmysły i uświadomili, co chcieli zrobić. Connor leżał na ziemi twarzą do dołu. Miał na sobie jedynie strzępy koszuli i spodnie zsunięte razem z bielizną na wysokość kostek. Jeden z członków organizacji niemal leżał na nim, z zaciśniętymi na jego karku szczękami. Jego dłoń jakby kierowana własnym rozumem, wędrowała już wzdłuż pleców chłopaka, kierując się w oczywiste rejony.

Szef wszedł do pokoju dosłownie kilka sekund po tym, jak omega przestała wytwarzać zapach możliwy do wychwycenia dla każdego. Gdyby zbliżyć się do niego teraz, nie poczułoby się nic, poza odorem świeżej krwi. Alfa, który właśnie przyciskał go do ziemi, naznaczył go swoim i teraz tylko on był w stanie zareagować na jego hormony.

Mercury poczuł wszechogarniającą wściekłość, która w ciągu sekundy wzrosła do niepokojących rozmiarów. Nim sam to zarejestrował, rzucił się przed siebie i wykręciwszy wpierw natrętną łapę, szarpnął tępym osiłkiem i rzucił nim o ziemię. Ten wrzasnął, bardziej pewnie zaskoczony niż obolały. Dwa krzyki mieszały się ze sobą w posiadłości, wściekły gangstera i bolesny Connora. Mercury zamachnął się i czubkiem buta złamał szczękę, leżącemu alfie.

- Zabierzcie to ścierwo, jeśli chcecie dożyć poranka! - krzyknął do pozostałych mężczyzn, którzy stali oszołomieni pod ścianą, jak zgraja przedszkolaków podczas szkolnej bójki. Kiedy jednak usłyszeli rozkaz, zerwali się z miejsc i chwycili kolegę który, choć ze złamaną szczęką, wciąż wił się w stronę omegi. Szef dodatkowo rozwścieczony kopnął go w bok, a następnie w brzuch.

Kiedy wszyscy oddalili się już poza zasięg jego nóg, zdjął z ramion długi płaszcz i narzucił na chłopaka, który skulił się boleściwie na ziemi. Wciąż płakał i krzyczał słabym głosikiem. Po jego karku ciekły liczne stróżki krwi wymieszanej ze śliną. Płynęły z rany, która miała mu pozostać do końca życia. Blizna oznaczenia. Debil, który nawdychał się hormonów, oznaczył go na swojego partnera, wbrew jego woli. Dla omegi było to coś równie tragicznego co gwałt, o ile nie gorsze.

Mercury starał się na chwilę o tym zapomnieć. Musiał o tym nie myśleć, by nie zawrócić i nie zabić śmiecia tu i teraz. Zawinął chłopaka w płaszcz, wziął w ramiona i przytulił do piersi. W takim układzie wrócił z nim na parter, a następnie wszedł po kolejnych schodach i ruszył prosto do swojej części mieszkalnej. Zamykanej na trzy zamki. Niedostępnej dla nikogo poza nim. Tam zniknął razem z chłopakiem.

Położył go na dużym łóżku i przeszedł do łazienki, skąd przyniósł apteczkę i wilgotny ręcznik. Wrócił po zaledwie minucie, ale chłopak zdążył już zawinąć się ciasno w kołdry.

Jak zostałem omegą gangstera (LGBT+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz